– Często robię akty w górach, w lasach, na pustyniach, w starych sztolniach czy opuszczonych budynkach, ale głównie dla siebie samego. W Strefie też robiłem akty bez jakiegoś konkretnego celu. Po prostu strasznie mi się podobały wyjątkowe lokalizacje, których nie ma nigdzie indziej – mówi w rozmowie z Licznikiem Geigera fotograf Michał Szozda, autor kalendarza z aktami na 2019 r. Jak zaznacza, nie obawia się hejtu, bo „wciąż większej liczbie osób ten projekt się podoba. To dla mnie znak, że był sens opublikować te zdjęcia”.
Tomasz Róg: Jesteś autorem niezwykle śmiałego kalendarza. Stworzyłeś publikację, w której umieściłeś akty wykonane w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia. O ile dobrze pamiętam, nigdy wcześniej podobnego wydawnictwa nie było. Co Cię skłoniło do realizacji tego pomysłu?
Michał Szozda: Często robię akty w górach, w lasach, na pustyniach, w starych sztolniach czy opuszczonych budynkach, ale głównie dla siebie samego. W Strefie też robiłem akty bez jakiegoś konkretnego celu. Po prostu strasznie mi się podobały wyjątkowe lokalizacje, których nie ma nigdzie indziej. Po dwóch wyjazdach do Zony zorientowałem się, że tych zdjęć jest sporo i że szkoda je trzymać w szufladzie. Tak powstał pomysł na kalendarz. Spodobała mi się myśl, aby pokazać Strefę z innego punktu widzenia – innego niż tego z powszechnie dostępnych zdjęć.
Dla wielu osób Czarnobyl to miejsce tragedii, miejsce pamięci, miejsce wręcz święte. Jak odpowiesz na krytykę, która może się z ich strony pojawić?
Tak na serio, to nie ma po co sensownie odpowiadać na negatywne komentarze. W polskim internecie nie ma konstruktywnych krytyków – tylko trolle i dzieci, które wypowiadają się na każdy temat, byle tylko się wypowiedzieć. Mam takie wrażenie, że nikt z tych, którzy uważają to miejsce za „święte”, nawet w Strefie nie był. Rozumiem, że komuś ten temat może się nie podobać i ma do tego prawo. Tu nie ma o czym dyskutować. Ale ludzie się nie wypowiadają: „Mi się to nie podoba”. Piszą: „Ale dno, żenada!”, „Patologia!”, „Wykastrować!”, „Do gazu!”. Obrażają a nie krytykują. Dlatego dla zabawy będę podsycał hejtowanie i karmił trolle. Im głośniej będzie o tym projekcie, tym lepiej. Wciąż większej liczbie osób ten projekt się podoba. To dla mnie znak, że był sens opublikować te zdjęcia.
(…) ludzie się nie wypowiadają: „Mi się to nie podoba”. Piszą: „Ale dno, żenada!”, „Patologia!”, „Wykastrować!”, „Do gazu!”. Obrażają a nie krytykują.
Kalendarz zawiera dwanaście zdjęć, które zostały wykonane w Prypeci, na terenie nieukończonego piątego bloku elektrowni i na konstrukcji Oka Moskwy. Możesz zdradzić, kogo uwieczniłeś na zdjęciach?
Wtedy to była narzeczona, dziś już żona.
Jak przygotowywaliście się do zdjęć? Jak długo zajęło Wam wykonanie pełnej sesji?
Najważniejszą częścią przygotowań było zorganizowanie wyprawy z tą właściwą firmą, abyśmy mieli w ogóle możliwość dostania się tam, gdzie chcieliśmy. Część zdjęć robiliśmy spontanicznie po znalezieniu ciekawego miejsca. Do innych przygotowywałem się jeszcze przed wyjazdem poprzez zorganizowanie potrzebnej techniki i rekwizytów. Do zdjęcia na Dudze wzieliśmy z domu płaszcz, buty. Flaszkę wódki i papierosy kupiliśmy na dworcu w Sławutyczu. Do zdjęcia z napisem „Atom” musiałem pożyczyć spory teleobiektyw i krótkofalówki. Ze względu na to, że w Zonie byliśmy w marcu i na początku listopada, zdjęcia trwały nie dłużej niż 10-15 minut, bo po prostu było bardzo zimnno.
Ze względu na to, że w Zonie byliśmy w marcu i na początku listopada, zdjęcia trwały nie dłużej niż 10-15 minut, bo po prostu było bardzo zimnno.
Zdjęcia robiliście na wyjazdach prywatnych czy też „na boku” zorganizowanych wypraw do Zony?
Akty zaczęliśmy robić na wyjazdach prywatnych, które Strefa Zero organizowała na moją prośbę dla małych ekip z Czech, gdzie aktualnie mieszkam. W czasie zorganizowanych wypraw nie ma ani czasu, ani prywatności na takie zdjęcia.
Na tego typu sesję musieliście mieć jakąś zgodę administracji Zony?
Pewnie tak. I pewnie byśmy jej nie dostali.
Realizacja której fotografii była dla Ciebie i twojej partnerki najtrudniejsza? W kalendarzu są akty wykonane np. na basenie Lazurowym w Prypeci. Jest też – jak dla mnie bardzo wyjątkowa – fotografia, gdy Twoja modelka pozuje wewnątrz konstrukcji litery „O” z jednego z napisów na budynku w centrum Prypeci.
Najtrudniejsze było zdjęcie na szczycie Dugi już z tego względu, że żona ma trochę lęk wysokości i musiałem ją asekurować liną. Do tego musiałem wnieść rekwizyty 150 metrów do góry, potem znieść je na dół, a do tego zmagać się z zimnem i wiatrem. Zdjęcie w napisie „Atom” też było skomplikowane, bo byliśmy od siebie jakieś 400 m. Używaliśmy krótkofalówek do porozumiewania się. Sytuację komplikował fakt, że ten napis jest doskonale widoczny z głównego placu w Prypeci, na którym krzątali się inni turyści a wokół tego budynku już stacjonowali ukraińscy żołnierze, którzy kolejnego dnia mieli tam manewry. Żona mijając uzbrojonych po zęby żołnierzy, weszła do budynku z taką miną, jakby tam mieszkała.
Najtrudniejsze było zdjęcie na szczycie Dugi już z tego względu, że żona ma trochę lęk wysokości i musiałem ją asekurować liną. Do tego musiałem wnieść rekwizyty 150 metrów do góry, potem znieść je na dół, a do tego zmagać się z zimnem i wiatrem.
Czy i jeśli tak, to jak można zamówić Twój kalendarz?
Można go zamówić bezposrednio u mnie, wystarczy napisać e-mail na michal.szozda@gmail.com albo poprzez Allegro.
A czym dla Ciebie ogólnie jest Czarnobylska Strefa Wykluczenia poza poligonem do wykonywania ekstremalnych zdjęć?
To jak zapytać alpinistę o to, co kocha w górach. Ciężko mi odpowiedzieć jakoś konkretnie. Niewiele jest informacji w internecie o tym, co się działo z Prypecią czy kompleksem Chernobyl-2 po awarii i ewakuacji, więc bawi mnie eksploracja Strefy, poznawanie jej historii, odwiedzanie i odkrywanie miejsc, o których wie bardzo niewielu. Fascynuje mnie ogrom marnotrawstwa w Strefie, który spowodowała awaria i radziecka mentalność. I to wszystko pod nieustającym dreszczykiem adrenaliny, bo wiele miejsc jest ekstremalnie niebezpiecznych i to nie tylko ze względu na radioaktywność. A Strefa Zero do tego umie zaskoczyć wyjątkowymi przeżyciami, jak przyjęcie urodzinowe u babci Hani – samosiołki w jednej z czarnobylskich wiosek. Babuszka przygotowała specjalnie dla nas bimber własnej produkcji, kaszę na słodko, pieczywo, pieczone ziemniaki, kwaszone ogórki i marynowane grzyby. W sumie wszystko pochodziło z jej własnego ogródka. Pojechać do Strefy i nie skosztować grzybów?
Rozumiem więc, że jeszcze nie raz zawitasz do Zony?
Nie wykluczam tego, zwłaszcza jeśli pojawi się ciekawa propozycja, tak jak na początku listopada, kiedy dostałem telefon z pytaniem,, czy chce wejść za dwa tygodnie do sterowni czwartego bloku. Na razie mam w planach urbex po Kazachstanie łącznie z Bajkonurem.
Dziękuję za rozmowę.
Również dziękuję