Budowę dużej elektrowni jądrowej między wsiami Siemichody i Nagorce rozpoczęto w 1970 roku. Po awarii jej czwartego bloku w 1986 roku ‘zrudziały las’ pochopnie wycięto, mimo iż w każdej wojskowej instrukcji na wypadek wojny atomowej wyraźnie podkreślano znaczenie drzew iglastych, jako czynnika skutecznie opóźniającego przenikanie skażeń do gleby. Sosnę pozostawiono, jako patriotyczny symbol czasów wojny. Tyle, że żadne drzewo nie jest w stanie znieść tak drastycznej zmiany warunków – od przytulnej osłony zwartego lasu do wykarczowanego pustkowia. Ponad stuletnie drzewo zaczęło usychać.
Czarnobylska sosna nie dotrwała nawet dziesiątej rocznicy awarii, padła w 1994 roku. Nie od promieniowania, ale przez brak wyobraźni kierujących likwidacją. Na jej miejscu pozostała ogrodzona kwatera z socrealistycznymi obeliskami upamiętnienia partyzantów oraz symboliczna plakietka z wizerunkiem drzewa. A że nadeszły czasy wybijania się dotychczasowej republiki związkowej na niezależność – w kształcie konarów dopatrzono się podobieństwa do tryzubu.
Ściętą sosnę przeniesiono pod pokrytą azbestem wiatę Wydziału Radiologii i Rekultywacji Międzynarodowego Ośrodka Badawczego Czarnobylskiego Centrum Naukowo-Technicznego. Ośrodek mieścił się na skraju zabudowań zmechanizowanej kolumny transportowej w Nowych Szepieliczach. Kiedy pierwszy raz odwiedziłem ją przed dziesięcioma laty sosna była jeszcze w całkiem niezłym stanie, choć widać było, że prowizoryczna wiata lada chwila straci stabilność.
W tym miejscu wypada przytoczyć historię wiązu z warszawskiego Pawiaka. Drzewo wyrosło w 1900 roku na dziedzińcu wzniesionego w latach 1830-1835 więzienia dla polskich powstańców i politycznych przeciwników caratu. Podczas okupacji kompleks penitencjarny stał się katownią Gestapo – 100 tysięcy osób polskiej inteligencji zamordowano w podziemiach lub wywieziono do obozów koncentracyjnych. Wiąz przetrwał wysadzenie więzienia w sierpniu 1944 roku. Od stycznia 1945r. wracające do miasta po Powstaniu Warszawskim rodziny pomordowanych zaczęły przybijać do drzewa klepsydry z nazwiskami ofiar, tworząc symboliczny pomnik zburzonej katowni. W 1984 roku wiąz poraził atak grafiozy – grzybicznej choroby, która doprowadziła do całkowitego obumarcia drzewa. Na początku lat 90. XX w. martwy wiąz nasączono impregnatami, dzięki którym przetrwał następne 11 lat, ale ekspertyza nie pozostawiała jakichkolwiek złudzeń, co do szans kolejnych prób konserwacji. Ścięte drzewo posłużyło do wykonania formy odlewniczej, w której z brązu pieczołowicie odtworzono replikę. W tej formie pomnik istnieje do dziś i nic nie zagraża jego dalszej egzystencji.
Tymczasem po czarnobylskiej sośnie pozostała jedynie sterta przegniłych drzazg, zmieszanych z połamanym azbestem zwalonej wiaty. Ze sterty śmieci wystaje pojedynczy konar, który lada chwila obróci się w próchno. Żałosny widok.
Mitologizowanie i fałszowanie historii jest powszechną praktyką, Czarnobyl nie jest tu wyjątkiem. Przejaskrawienia i uproszczenia, przemilczanie istotnych faktów było i jest powszechne.
Tablica na mogile ofiar zbiorowej egzekucji zawierała inskrypcje w języku jidysz oraz rosyjskim: „Tutaj spoczywają szczątki (obywateli) nieludzko zamordowanych przez faszystów 19 XI 1941 r.”. Wymownym było zaniechanie standardowej formy ‘niemieccy faszyści’, co subtelnie uwzględniało udział lokalnej policji ukraińskiej. Przed paru laty tablicę z niewygodnym tekstem ukryto pod warstwą tynku.
Socrealistyczne obeliski w kwaterze na dawnym miejscu sosny deklarują, że pamięć nie zaginie. Nie ma jednak ani jednej informacji, o kim, i o czym konkretnie. Żadnego nazwiska, żadnej daty. Historia rannego czerwonoarmisty próbującego ukryć się w lesie wydaje się być jedyną wiarygodną. Ale on nie był partyzantem.
Przypisany sośnie mit zaszczepiono napływowym mieszkańcom wybudowanego w szczerym polu osiedla Prypeć – wpajano go młodzieży szkolnej podczas składania kwiatków i zaciągania pionierskich wart. Jednak do bólu szczera konfrontacja z faktami pokazuje, że był to propagandowy wytwór radzieckich ‘inżynierów dusz’ – jak nazywał ich Stalin. A dziś tę historyjkę wciska się bezkrytycznym turystom.
Natomiast wjeżdżających do strefy białoruskiej (Poleskiego Państwowego Rezerwatu Radiacyjno-Ekologicznego) obligatoryjnie wiezie się do Chatynia pod Mińskiem. Tyle, że tamtejsza rzeź 22 marca 1943 roku była dziełem batalionu policji pomocniczej z ukraińskich nacjonalistów i czerwonoarmistów, pod dowództwem byłego porucznika Armii Czerwonej, a żywcem spaleni w stodole nosili polskie imiona i nazwiska. 50-hektarowy kompleks, którego nazwa w transliteracji na alfabet łaciński brzmi ‘Khatyn’, nie tyle ma upamiętniać martyrologię narodu białoruskiego – co odwracać uwagę od zbrodni katyńskiej. Dlatego w lipcu 1974 roku zorganizowano tu wizytę Richarda Nixona, o Fidelu Castro i Jang Zieminie nie wspominając. A teraz od tego miejsca obowiązkowo rozpoczyna się program każdego ‘stalkera’.
Post scriptum:
Czy 22 czerwca 1941 r. rozpoczęła się Wielka Wojna Ojczyźniana, czy 1 września 1939 r. II wojna światowa? Uznanie drugiej odpowiedzi wymagało ze strony Stalina (oraz jego następców) kłopotliwego przyznania się do współodpowiedzialności za jej wybuch, a tym samym i za tej pierwszej. Więc prościej było, i jest, hodować mity.
Autor kwadryptyku: dr inż. Marek Rabiński – absolwent Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej (specjalność – energetyka jądrowa), doktor nauk technicznych, adiunkt w Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku (fizyka i inżynieria plazmy); autor dwustu kilkudziesięciu publikacji naukowych, kierujący zadaniami programów europejskich EURATOM i EUROfusion kontrolowanej syntezy jądrowej; członek założyciel Polskiego Towarzystwa Nukleonicznego i Stowarzyszenia Ekologów na Rzecz Energii Nuklearnej, członek Europejskiego Towarzystwa Nukleonicznego; organizator wyjazdów do Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia; popularyzator nauki.
Kwadryptyk „Sosna, Wojna Ojczyźniana i partyzanci”. Część III: Drzazgi historii