Licznik Geigera

Armin Kurasz: ludzie mają złe wyobrażenie o Czarnobylu

Armin Kurasz / Fot. TVN Turbo
Armin Kurasz / Fot. TVN Turbo

– Spodziewałem się księżycowego krajobrazu, ludzi w kombinezonach, olbrzymiego promieniowania i zmutowanych zwierząt. Nic z tego nie znalazło potwierdzenia w rzeczywistości. Spotykasz niesamowitą przyrodę, ludzi, którzy funkcjonują, jakby nigdy nic się tam nie wydarzyło, a promieniowanie jest mniejsze niż w większości dużych miast na świecie – mówi Armin Kurasz, reżyser filmu dokumentalnego „Czarnobyl. Wstęp wzbroniony”. Jak zaznacza w rozmowie z serwisem licznikgeigera.pl, „nie sztuką było zrobienie kolejnego filmu w poszukiwaniu taniej sensacji. Postanowiliśmy podejść do tematu ze spokojem i rzetelnie zweryfikować mity związane z Czarnobylem”.

Tomasz Róg: Czarnobyl był wielką katastrofą elektrowni jądrowej. Dla naukowców jest jednak dowodem, że rozszczepianie atomów jest najbezpieczniejszą formą produkcji energii. A co oznacza nazwa tego ukraińskiego miasteczka dla Pana?

Armin Kurasz: „Czarnobyl” kojarzy mi się z wręcz mitycznym miejscem, budzącym wiele złych wspomnień i emocji. Przez lata słyszeliśmy różne historie na temat „Czarnobyla” co złożyło się na to, że zaczęliśmy postrzegać go bardzo nierealnie, niczym miejsce z filmów czy legend.

Skąd w ogóle pomysł na to, aby pojechać do Czarnobyla i stworzyć o nim film?

Historia sięga projektu „Wstęp Wzbroniony”, który realizowaliśmy dla TVN Turbo. Pokazywaliśmy w nim różne opuszczone miejsca w Polsce. Od obiektów militarnych poprzez opuszczone kopalnie i fabryki po szpitale i więzienia. W końcu lista miejsc w Polsce wyczerpała się i wiedzieliśmy, że trzeba wyjechać za granicę. Dużo czasu nie zajęło nam podjęcie decyzji, że Czarnobyl jest na szczycie listy.

Spodziewałem się księżycowego krajobrazu, ludzi w kombinezonach, olbrzymiego promieniowania i zmutowanych zwierząt. Nic z tego nie znalazło potwierdzenia w rzeczywistości.

Wędrując po strefie wykluczenia, poza tym, że był Pan reżyserem filmu, był Pan także turystą. Zderzył Pan więc swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Co Pana najbardziej zaskoczyło – przyroda, ludzie, czy może po prostu cisza? Kiedy ja byłem pierwszy raz w Zonie, to właśnie ta cisza wywarła na mnie największe wrażenie.

Kiedy podjęliśmy decyzję o realizacji filmu, nie miałem jeszcze napisanego scenariusza. Przed właściwymi zdjęciami wyjechaliśmy na wstępną wizytę dokumentacyjną. Chciałem zobaczyć, jak najwięcej w strefie i zdecydować, które miejsca i historie ostatecznie trafią do filmu. To, jakie będzie przesłanie dokumentu, było jasne już po pierwszych godzinach w strefie. „To nie wygląda tak w filmach, artykułach. Ludzie mają złe wyobrażenie o tym miejscu” – pomyślałem sobie a później zbudowałem wokół tego cały scenariusz.

Każdy ma jakieś wyobrażenia o Czarnobylu. Ja też spodziewałem się księżycowego krajobrazu, ludzi w kombinezonach, olbrzymiego promieniowania i zmutowanych zwierząt. Nic z tego nie znalazło potwierdzenia w rzeczywistości. Spotykasz niesamowitą przyrodę, ludzi, którzy funkcjonują, jakby nigdy nic się tam nie wydarzyło, a promieniowanie jest mniejsze niż w większości dużych miast na świecie. Dowiadujesz się, że codziennie w strefie mieszka kilka tysięcy ludzi a pracuje jeszcze więcej. Idziesz do jednego z kilku sklepów spożywczych, gdzie kupujesz zwyczajne rzeczy do jedzenia. Ludzie tak funkcjonują od lat i nikomu nic złego się nie wydarzyło.

Sam film też jest niejako opowieścią „turysty” – człowieka, który wybiera się do Czarnobyla i zderza z powszechnymi wyobrażeniami na temat tego miejsca.

Przewodnikiem Pana ekipy filmowej po zonie był Siergiej Akulinin, który 26 kwietnia 1986 r. pracował na feralnej zmianie w elektrowni jądrowej. Po wypadku ewakuował swoją rodzinę z Prypeci, a sam został likwidatorem skutków awarii. Dziś jest jednym z najważniejszych świadków tamtego zdarzenia i najbardziej doświadczonym przewodnikiem po zonie. Czy wśród jego opowieści znalazła się taka, która odwróciła Pana myślenie o awarii?

Pamiętam, jak jeżdżąc po strefie, zatrzymaliśmy się w jakimś miejscu. Siergiej wraz z naszym drugim przewodnikiem wyszli z busa z pustymi butelkami po wodzie i wrócili z pełnymi. Kiedy zapytali nas, czy chcemy wody, najpierw popatrzyliśmy z przerażeniem na siebie, po czym stwierdziliśmy, że to jakiś ponury żart. Siergiej odparł „a myślisz, że skąd jest woda, na której gotują zupę w stołówce”. (Chodzi o stołówkę zakładową elektrowni – codziennie je tam kilka tysięcy pracowników elektrowni. Dla nas to też był główny punkt gastronomiczny w czasie zdjęć). To był kolejny dowód na to, że opowieści o Czarnobylu są mocno przesadzone.

Nie sztuką było zrobienie kolejnego filmu w poszukiwaniu taniej sensacji. Postanowiliśmy podejść do tematu ze spokojem i rzetelnie zweryfikować mity związane z Czarnobylem.

Wiele osób na słowo Czarnobyl dostaje paniki i zaczyna przypominać wydarzenia sprzed 30 lat, w tym podanie płynu Lugola, a także pojawiające się wtedy informacje, np. o tym, że po Kijowie biegają dwumetrowe kurczaki a setki tysięcy osób zachorowało czy wręcz zginęło. Tymczasem z filmu wręcz „bije” spokój. To Pana sposób na rozprawienie się z mitem Czarnobyla?

Przed realizacją filmu obejrzałem wiele produkcji. Jedną z nich był program National Geographic o wielkich rybach („Polowanie na wodne potwory”). W jednym z odcinków prowadzący odwiedza Czarnobyl i opowiada historie o gigantach, które żyją w zbiorniku przy elektrowni. Całość opowieści prowadzona jest w atmosferze niczym z filmu science fiction. Tymczasem nikt nie zastanowił się nad tym, że w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia powstał swego rodzaju rezerwat. Ryby w zbiorniku przez wiele lat żyły, nie mając żadnych wrogów – nikt na nie polował ani nie próbował ich łowić. Nic dziwnego, że w takich warunkach ryby urosły do maksymalnych rozmiarów. Nie zdarzyło się nic nienaturalnego.

Nie sztuką było zrobienie kolejnego filmu w poszukiwaniu taniej sensacji. Postanowiliśmy podejść do tematu ze spokojem i rzetelnie zweryfikować mity związane z Czarnobylem.

Która scena z Pana filmu była najtrudniejsza do wykonania? Były w ogóle takie sceny? Czy też wiedział Pan o wszystkich aspektach przebywania w strefie wykluczenia i ani przez chwilę nie obawiał się Pan o swoje zdrowie? 

Przed wyjazdem kwestia promieniowania budziła lekki niepokój. Jednak po konsultacjach z naukowcami okazało się, że promieniowanie w większości miejsc strefy jest zupełnie niegroźne.  Mimo to ogromne wrażenie zrobiło wejście do wnętrza elektrowni. W szczególności do sterowni bloku IV. Do ostatniej chwili nie było wiadomo czy to się uda. W środku musieliśmy poruszać się w specjalnych kombinezonach, każdy miał przy sobie dwa dozymetry. Jeden informujący o poziomie promieniowania w danym miejscu, drugi zliczający całość promieniowania, jaką przyjmujemy w czasie wizyty w elektrowni. W środku mieliśmy bezwzględny zakaz stawiania czegokolwiek na ziemi ze względu na ryzyko wyniesienia jakiejś promieniotwórczej substancji na zewnątrz, co było dodatkowym wyzwaniem dla operatorów, którzy nie mogli odłożyć kamer przez cały dzień zdjęć. Jednak było warto, bo byliśmy jedną z nielicznych ekip w filmowych na świecie, którą wpuszczono do sterowni bloku IV.

Gdyby miał Pan wrócić do strefy wykluczenia, to co chciałby Pan ponownie zobaczyć, na co zwrócić szczególną uwagę?

W strefie jest tyle ciekawych tematów, że największym wyzwaniem było rezygnowanie z nich. Wielu miejscom takim jak Jupiter czy Oko Moskwy poświęciliśmy kilka minut a bez wątpienia zasługują na osobne filmy. Praktycznie w ogóle nie zajęliśmy się tematem nowego sarkofagu. Planuję zresztą wrócić do Czarnobyla z kamerą ale na razie nie mogę zdradzić szczegółów.

Dla wielu osób, które jeżdżą do Zony, jednymi z najbardziej przejmujących i najważniejszych momentów są rozmowy z osobami, które po ewakuacji na własną rękę zdecydowały się na powrót do swoich rodzinnych domów. Dziś są to już osoby w podeszłym wieku. Jak Pan odebrał spotkanie z jedną z takich rodzin?

To zwykle wzruszające historie ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli pozostać w swoich domach z dorobkiem swojego życia. Jednym z nich jest Iwan Iwanowicz, którego pokazaliśmy w filmie. Ma swój dom, ogródek, je warzywa, które rosną kilkanaście kilometrów od elektrowni a mimo to, jak na swój wiek, ma się całkiem nieźle.

Pana film jest oceniany jako jedna z najbardziej merytorycznych i przystępnych dla widzów produkcji poświęconych katastrofie w Czarnobylu. Film zdobył nagrodę w prestiżowym międzynarodowym konkursie The Best Shorts Competition. Jest też nominowany aż w trzech kategoriach w konkursie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Southampton. Spodziewał się Pan takiej „reakcji łańcuchowej”?

Każdy reżyser tworzy film z myślą o tym, żeby trafił do największego grona ludzi i do tego im się podobał. Cieszę się, że tak się stało w tym przypadku. Mam nadzieję że otworzy to drzwi do podobnych produkcji w przyszłości.

Kończąc chciałbym zadać pytanie o dostępność Pana filmu. Kilkukrotnie był on emitowany w stacjach TVN i TVN Turbo, był też przez chwilę dostępny na stronach serwisu player.pl. Czy są plany, aby np. wydać go w postaci płyty DVD czy BD lub na stałe umieścić w internetowej wypożyczalni filmów?

Dokument trafi w końcu na player.pl. W tym momencie nie jest niestety dostępny, co jest związane z obecnością „Czarnobyla” na filmowych festiwalach zagranicznych. Niektóre nie pozwalają na to, żeby film był dostępny w internecie w czasie festiwalu.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.


Zobacz galerię zdjęć z planu filmowego (Fot. Filip Chlebda / TVN Turbo):

„Czarnobyl. Wstęp wzbroniony” – zobacz opis filmu