Dokładnie rok temu Czarnobylska Strefa Wykluczenia po raz kolejny stanęła w ogniu. Płonęły lasy, płonęły łąki i płonęły chaty w wysiedlonych wioskach. Płonęły dzikie zwierzęta, dla których zona jest naturalnym domem. Niby nic nadzwyczajnego – pożary pojawiają się tam co roku. Tylko, że ten pożar miał zdecydowanie inną skalę niż wcześniejsze.
W komentarzu po ugaszeniu ostatnich skupisk ognia pisałem:
„Pejzaż czarnobylskiej strefy został podwójnie skażony. Realnie – promieniowaniem, kulturowo – utratą pamięci. Dziś ta już mocno skażona pamięć ulega spaleniu.
Obecne pożary tylko uwidoczniły bezsilność ukraińskich instytucji, brak działań konserwatorskich i przede wszystkim brak wizji ochrony poleskiego dziedzictwa. Nieuchronnie od lat tracimy ostatnią szansę na ocalenie wiejskiej zabudowy, tych ostatnich artefaktów kultury materialnej. Naszą bezczynnością skazujemy ten świat na stopniową destrukcję. Ostatnie pożary potwierdziły, że administracja strefy wykluczenia nie bardzo radzi sobie także z bieżącymi priorytetami, jak choćby ochrona pożarowa. […]
Już pewnie nigdy się nie dowiemy o pięknych, zaakcentowanych skośnie polach w okiennicach chat w Budzie-Warowicze (Буда-Варовичи). Nie nacieszymy się ostatnimi poleskimi zagrodami krytymi słomą w Warowiczach (Варовичи). Na zawsze uległy zniszczeniu bogate, przestrzenne oprawy okienne z naczółkami i gzymsami w wiosce Nowy Świat (Новий Мир) czy unikalne chaty z bali w Klewinie (Кливини).”
Rok temu patrzyliśmy z niepokojem jak płoną kolejne obszary Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia. Patrzyliśmy w ogień – symbol powstawania i zagłady. Walki i energii. Światła i wieczności, ale także katastrofy. Katastrofy po której, z niektórych miejsc czarnobylskiej strefy pozostały już tylko fotografie oraz filmy. I właśnie teraz, zupełnie przypadkowo, odkryłem w pamięci telefonu stary film z 31 grudnia 2018 roku. Ale zanim przejdziemy do tamtego czasu, parę słów o mojej miłości do poleskich wiosek i opuszczonych starych chat.
Tylko w ukraińskiej części strefy przesiedlono mieszkańców ponad 100 wsi. Taki sam los spotkał kilka wiosek w obwodzie czernihowskim, a nawet w obwodzie rówieńskim, znacznie oddalonym od elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Wysiedlone i opuszczone wioski Polesia to strasznie smutny obraz. Jeszcze gorszy niż wymarła Prypeć. Zawsze patrząc na te puste chałupy myślę o ludziach, zwłaszcza starszych, którzy zmuszeni byli opuścić swoje wioski. Zostali wyrwani z ziemi swoich przodków. Mieszkańcom miast łatwiej jest się przenieść w nowe miejsce.
Po awarii zamykano eksperyment numer jeden – doskonałe socjalistyczne miasto Prypeć dla pracowników elektrowni jądrowej. Rozpoczynano eksperyment numer dwa – budowaną od podstaw i według najnowszych nowinek urbanistyki i nauk społecznych – osadę dla poszkodowanych w katastrofie, Sławutycz. Z prochu – Prypeci, miał powstać Feniks – Sławutycz. Sławutycz (starosłowiańska nazwa Dniepru) miał dać schronienie i lepsze życie kilkudziesięciu tysiącom mieszkańców. W języku rosyjskim jest nawet neologizm na czynienie takich cudów. To czasownik feniksować – budować coś z niczego. Władze feniksowały.
O poleskim dziedzictwie kulturowym zapomniano, zresztą były wtedy do rozwiązania ważniejsze i pilniejsze problemy. Czarnobylskie wioski zostały jakby trzy razy uśmiercone. Trzy razy skazane na zagładę.
Po raz pierwszy w 1986 roku, kiedy przymusowo wysiedlano ich mieszkańców. Po raz drugi, kiedy ludzie wracali, ale już z innymi zamiarami. W poszukiwaniu zysku, by ukraść i sprzedać to co jeszcze miało jakąś wartość. Szabrownicy czy złomiarze wybijali drzwi lub włamywali się do opuszczonych domów przez okna. Później, gdy nie było już co ukraść, zaczęli rozbierać domy na materiały budowlane i wywozić je poza strefę. To wtedy poleskie wioski zabito po raz drugi.
Po raz trzeci zostały zgładzone przez pożary. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku przez Czarnobylską Strefę Wykluczenia przetoczyła się fala pożarów. Do dzisiaj nie wiadomo, czy były wynikiem przypadku, zaniedbania czy celowego podpalenia. W ogniu spłonęły wioski Tołsty Las (Толстый Лес), Nowa Kraśnica (Новая Красница) i Burakówka (Буряковка). Spłonęła część Steczanki (Стечанка), a sąsiednia wioska Razjezża (Разъезжее) spaliła się do ostatniego domu. Ocalał tylko sam cmentarz. Przed kilkoma laty pożar strawił spora część Łubianki (Лубянка). Apokaliptyczne pożary sprzed roku dokonały ostatecznego i całkowitego zniszczenia wielu opuszczonych czarnobylskich osad.
Poleskie wioski to z reguły tzw. ulicówki, czyli z jedną drogą, po obu stronach której znajdują się domy. Są jeszcze takie, gdzie zachowały się stare drewniane chaty. Te niszczeją najbardziej, a każdej kolejnej zimy można przypuszczać, że któraś z nich się zawali. Zwłaszcza jeśli szabrownicy już wcześniej dokonali zniszczenia rozbierając pokrycie dachu. Następnie zarośla i bagna pochłoną wszystko. Ścieżki zarosną i człowiek ostatecznie opuści te ziemie.
„Stopień zachowania” wysiedlonych wsi jest różny w zależności od odległości od najbliższych osad mieszkalnych i baz oficjalnych, półoficjalnych czy nielegalnych złomiarzy. Najlepiej zachowana jest odległa część czarnobylskiej strefy na lewym brzegu rzeki Prypeć. Z jednej strony jest to obszar oddzielony przez granicę z Białorusią, za którą znajduje się Poleski Państwowy Rezerwat Radiacyjno-Ekologiczny. Z drugiej strony naturalną barierą są szerokie rozlewiska i starorzecza rzeki Prypeć. Przed awarią można było się tam dostać tylko pociągiem lub promem. Most drogowy w pobliżu Czarnobyla, prowadzący do wsi Paryszew (Парышев), powstał dopiero w 1987 roku. Na północ od Prypeci znajdują się Stare i Nowe Szepielicze (Старые Шепеличи, Новошепеличи), a także odległa Beniówka (Бенёвка), która jest już za policyjnym punktem kontrolnym o tej samej nazwie.
To właśnie Stare Szepielicze (Старые Шепеличи) stały się celem stalkerskiej wyprawy na przełomie 2018 i 2019 roku. Wszystko zaczęło się w sobotę, 29 grudnia 2018 roku. Nasz zaufany człowiek, a znajomość ta trwająca już ponad sześć lat ciągle zaskakuje nas otwartością i gościnnością, podwiózł mnie oraz współtowarzysza wyprawy w dosyć odległe, zachodnie rejony na rubieżach czarnobylskiej zony. Dopiero co zapadał zmierzch jak stanęliśmy na granicy obszaru zamkniętego. Krótkie, serdeczne pożegnanie i w drogę. Chwilę po godz. 17 byliśmy już w zaśnieżonej strefie wykluczenia. Pod butami głośno chrzęścił zmrożony śnieg i lód. Na postojach podczas odpoczynków dopadała nas niezwykła cisza.
Otaczał niepowtarzalny zapach, jakie mają opuszczone chaty. Cała strefa też go posiada. Martwe domy, zeszłoroczne zgniłe listowie, igły sosnowe i wysokie topole, zgniłe i wilgotne drewno. To wszystko sprawia, że zawsze jak wracam do czarnobylskiej zony ogarnia mnie smutek. Może właśnie powoduje go ten przygnębiający widok i zapach opuszczonych chat?
Później wszystko zmienia się dokładnie na odwrót. Wioski strefy stają się wspaniałym środkiem odprężającym, powodującym uzależnienie, niczym narkotyk. A my, prawdziwi jej wielbiciele jesteśmy gotowi przedzierać się przez zarośla i bagna, pokonując dziesiątki kilometrów do zapomnianej poleskiej chaty. Tak było i tym razem. Około północy, obchodząc policyjny punkt kontrolny i starając się zacierać w śniegu nasze ślady, dotarliśmy do celu – gościnnej poleskiej chaty. Było gotowanie, pogaduszki i sen.
Kolejny dzień, niedziela 30 grudnia upłynął niespiesznie, trochę jakby leniwie. Późne śniadanie, kilkugodzinny obchód tamtejszych chat, z których większość nie przetrwała niestety ubiegłorocznego pożaru (spaliła się także nasza). Ale wtedy jeszcze nic nie wskazywało na przyszłą katastrofę, jaka dotknie w kwietniu 2020 roku tę opuszczoną poleską wioskę. Późnym wieczorem, po godz. 21, już w całkowitych ciemnościach wyruszyliśmy dalej na wschód. Przed nami było ponad 25 kilometrów drogi przez zimową bezludną strefę. Około godz. 1.30 przekroczyliśmy stara linię kolejową Czernihów-Owrucz na jej siedemdziesiątym trzecim kilometrze. Po godz. 3 w nocy przeszliśmy przez piękną wioskę Rzeczyca (Речица), by po dość świeżych wilczych tropach, około piątej-szóstej rano dotrzeć do wsi Stare Szepielicze (Старые Шепеличи).
To pięknie położona rozległa wioska poprzecinana licznymi kanałami i starorzeczami oraz prawym dopływem Prypeci – rzeczką Sachan (Сахан). Może odrobinę na wyrost, ale nazwaliśmy ją poleską Wenecją.
Stare Szepielicze mają rodowód sięgający czasów I Rzeczpospolitej, kiedy to znajdowały się w powiecie owruczskim województwa kijowskiego. O fakcie, że ta okolica było zamieszkana od dawna świadczy zachowane grodzisko otoczone fosą i wałem ziemnym. Już w XVII wieku wieś wchodziła w dobra, najstarszego na Rusi oraz jednego z bogatszych i większych kijowskich klasztorów – Monasteru św. Mikołaja na Słupie (Киево-Пустынно-Николаевский монастырь). 31 marca 1681 roku, król Jan III Sobieski uwolnił szepielickie dobra od obowiązku utrzymywania wojska i jego placówek. Stara, drewniana cerkiew, została w 1789 roku przeniesiona do sąsiedniej wsi – Nowe Szepielicze (Новошепеличи). W 1797 r. wybudowano we wsi kaplicę greckokatolicką, którą po 1832 roku przekształcono w kaplicę cmentarną. Ta świątynia istniała do lat siedemdziesiątych XIX wieku. W 1879 roku w miejscu starej kaplicy na cmentarzu postawiono nową drewnianą cerkiew pw. Zaśnięcia NMP. Cerkiew należała do parafii Narodzenia NMP we wsi Nowe Szepielicze. Działała szkoła parafialna. Świątynia została zniszczona w latach sześćdziesiątych XX wieku. Do 1832 roku cały ten obszar należał do klasztoru bazylianów w Owruczu. Później wieś przeszła pod kontrolę państwa. Źródła podają, że przez Stare Szepielicze przebiegała ważna droga z Kijowa do Pińska. Głównym źródłem utrzymania mieszkańców była żegluga oraz transport wodny po rzece Prypeci, a kontakty gospodarcze sięgały obszaru po Warszawę na zachodzie i Chersoń na południu.
Do awarii w czarnobylskiej elektrowni, Stare Szepielicze należały do rejonu czarnobylskiego i liczyły około 700-800 mieszkańców. Tutejszej radzie sołeckiej podlegały sąsiednie osady: Beniówka (Бенёвка) i Koszarówka (Кошаровка). We wsi funkcjonowała niepełna średnia szkoła, klub, biblioteka, sklepy, kasa oszczędnościowa oraz kołchoz im. Kirowa. W samym centrum wioski, nawet obecnie można odnaleźć okazały sklep z zakratowanymi witrynami okiennymi, a w nich szyby ze zdjęciami oferowanych towarów: ubrania, perfumy, buty. Asortyment prawie miejski. Na ścianie plakat propagandowy z jakże wymownym sloganem:„Працівники торгівлі! Підвищуйте культуру обслуговування радянських людей”, czyli „Pracownicy handlu! Podnoście kulturę obsługi ludzi radzieckich”.
Ciekawostką jest, że dwaj strażacy, którzy przybyli w nocy 26 kwietnia 1986 roku gasić pożar w czarnobylskiej elektrowni, Grigorij Chmiel i jego syn Piotr Chmiel urodzili się we wsi Stare Szepielicze. Grigorij był kierowcą samojezdnej cysterny przeciwpożarowej (ZIŁ-130) w PPCz-17, czyli w Zawodowej Jednostce Pożarniczej nr 17 (ППЧ-17; Профессиональная Пожарная Часть № 17) odpowiadającej za ochronę przeciwpożarową miasta Czarnobyl oraz stanowiącej odwód operacyjny dla Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej i rejonu czarnobylskiego. Piotr Chmiel, dowódca pierwszej zmiany w Zmilitaryzowanej Jednostce Pożarniczej nr 2 przy Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej (ВПЧ-2; Военизированная Пожарная Часть № 2) był w tym czasie w swoim prypeckim mieszkaniu. Został wezwany alarmowo do jednostki, a następnie wysłany do gaszenia pożaru w elektrowni czarnobylskiej.
Na obszarze wsi Stare Szepielicze, oddalonej o około 10 kilometrów od elektrowni, odnotowano znaczne skażenie gleby radionuklidami, zwłaszcza cezem-137. 3 maja 1986 roku cała ludność wsi została ewakuowana i przymusowo przesiedlona do innych regionów Ukrainy. Od 35 lat obszar wsi znajduje się na terenie Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia (strefa 10-kilometrowa) i strefy bezwarunkowego (przymusowego) przesiedlenia. Wieś została oficjalnie wykreślona z rejestru w 1999 roku z powodu braku mieszkańców.
Minęło już ponad 35 lat, kiedy ludzie opuścili wioskę. Oprócz policyjnych patroli dosyć częstymi gośćmi w Starych Szepieliczach są także stalkerzy. Przyciąga ich nie tylko piękna okolica, ale także położenie – zaledwie 7 kilometrów na północny-zachód od Prypeci. W wiosce jest kilka chat regularnie wykorzystywanych do noclegów podczas takich nielegalnych wypraw.
Jedna z nich stała się naszym domem 31 grudnia 2018 roku. Oto jej dokładna lokalizacja: 51°25’22.3″N 29°56’15.0″E. Czy jesteście już gotowi, by iść?
Rozpalony piec i elektryzujący wokal François Testory w utworze „Going Up” z ostatniego album („The Ape Of Naples”) eksperymentalnego, brytyjskiego projektu muzycznego – Coil:
„Are you ready to go now?
Ground floor: perfumery,
Stationery and leather goods,
Wigs and haberdashery,
Kitchenware and foods
Going up
Going up
First floor: telephones,
Gents’ ready-made suits,
Shirts, socks, ties, hats,
Underwear and shoes
Going up
Going up
Second floor: carpets,
Travel goods and beddings,
Materials and soft furnishing,
Restaurant and teas
Whoa
Going up
It just is.”
„Czy jesteś już gotowy, by iść?
Parter: prefrumeria,
Materiały biurowe i wyroby skórzane, Peruki i pasmanteria,
Sprzęt kuchenny i żywność
Idziemy w górę
Idziemy w górę
Pierwsze piętro: telefony,
Męskie garnitury,
Koszule, skarpety, krawaty, kapelusze, Bielizna i buty.
Idziemy w górę
Idziemy w górę
Drugie piętro: dywany,
Sprzęt turystyczny i pościele
Materiały i miękkie meble,
Restauracja i herbaciarnie,
Łał…
Idziemy w górę
Tak już po prostu jest.”
Zastanawialiście się, dlaczego godzinami możemy spoglądać na płomień, na pokręcone języki ognia? Czas rozpalania pieca w chacie jest uroczystą chwilą, obrzędem i skupieniem po dniu trudów. Gorąca zupa, kromka i herbata z ognia. Preludium do snu. Dobrze jest dołożyć parę drew i zasnąć przy ciepłym blasku ognia. Jakoś tak raźniej, bezpieczniej. Powiadają, że skutecznie chroni przed nieprzyjaznymi duchami.
Zasypiając nad ranem 1 stycznia 2019 roku nawet nie przypuszczaliśmy, że już nigdy nie wrócimy do tej chaty, bo straszny pożar w kwietniu 2020 roku zakończy niespodziewanie jej historię. Ogień to także symbol zmienności i przemian. Gwałtowności i katastrof. A dom? Ma w sobie świętość i czystość. Nawet taka stara, zapomniana poleska chata. I taka pozostanie na zawsze w naszej pamięci…
Autor artykułu: Jacek Domaradzki