Przeżywanie miejsca czy robienie zdjęć? Podczas wizyty w Strefie Wykluczenia odpowiedź na to pytanie nie należy do najłatwiejszych. Poznajcie Pawła Mańkowskiego, który w kwietniu br. wybrał się na wyprawę do Czarnobyla wraz ze Strefą Zero, poznajcie jego fotograficzną opowieść o tym miejscu i dowiedzcie się, dlaczego chce tam wrócić.
Urodziłem się w 1983 r. i śmiało mogę powiedzieć, że jestem dzieckiem z pokolenia Czarnobyla. Jedno z moich pierwszych wspomnień dotyczy czarnobylskiej awarii: gminny ośrodek zdrowia, wieczór i ja wraz z moim starszym bratem przyjmujemy płyn Lugola. I potem długo, długo nic. Nie interesowałem się zbytnio samą awarią w elektrowni, ani historią miasta robotniczego Prypeci.
W obrębie moich zainteresowań znajduje się turystyka militarna, a więc zwiedzanie miejsc związanych z militariami, tudzież konfliktami zbrojnymi, np. Borne Sulinowo, MRU, zamek Książ. Podczas urlopu w 2012 r. – troszkę nielegalnie – odwiedziłem nieukończoną elektrownię atomową w Żarnowcu. Wówczas w mojej głowie pojawiła się myśl: Jakby to było odwiedzić Czarnobyl? Musiało minąć pięć lat, by zebrać kilku znajomych i znaleźć firmę, która para się organizowaniem takich wyjazdów.
Wieczór, dzwoni telefon, kolega w słuchawce mówi: „Jedziemy do Czarnobyla.” Nie było to pytanie, ale stwierdzenie faktu. „Jak jest na Ukrainie?” – spytałem kolegi, który studiował tam medycynę. Odpowiedział mi: „Jak na kraj ogarnięty wojną domową i kryzysem gospodarczym to całkiem fajnie. Świetni ludzie.” Przekonał mnie.
Jechałem do Czarnobyla bez żadnego przygotowania teoretycznego – przeczytałem tylko broszurę wysłaną mi przez „Strefę Zero” – organizatora wyjazdu. Brak wiedzy na temat Prypeci uniemożliwił mi zobaczenia kilku ciekawych miejsc… (Szkoda, ale to wszystko da się nadrobić podczas kolejnej eskapady.)
Początek wycieczki to wizyta w Kijowskim Muzeum Korupcji, czyli posiadłości byłego prezydenta Wiktora Janukowycza. Miejsce to w pewnym stopniu uświadomiło mi, dlaczego ten kraj znajduje się w takim stanie gospodarczym. Następnie pojechaliśmy do Sławutycza – miasta wybudowanego dla pracowników po awarii w elektrowni w Czarnobylu. Tego dnia pozostała nam tylko wizyta w sklepie monopolowym i omówienie planu działania na następny dzień.
Przez następne trzy dni zobaczyliśmy dużo: od Prypeci (i lokacji obowiązkowych jak: diabelski młyn, basen osiedlowy, przystań, szpital) po rzeczy, o których istnieniu dowiedziałem się na miejscu (brak wiedzy wynikał z wcześniejszego braku zainteresowania tematem): zakłady Jupiter, stację kolejową, jedną ze szkół.
Poza Prypecią odwiedziliśmy również samą elektrownię i sterownię jednego z bloków. W sterowni nie było żadnego komputera. Tylko panowie operatorzy, liczniki analogowe i zeszyt do zapisywania wartości wskazań… Czas stanął tam w miejscu.
Stołowaliśmy się na stołówce w elektrowni – bardzo dobre jedzenie i musztarda – tak ostra, że zapiekła dwukrotnie – była dodatkiem do każdego dania. Podczas naszej wyprawy, żeby nie było za bardzo industrialnie i urbexowo, odwiedziliśmy czarnobylskich samosiołów. Poznaliśmy babcię Hanię, która uraczyła nas dobrym jedzeniem i jeszcze lepszym bimberkiem. Na koniec wyjazdu ponownie odwiedziliśmy Kijów.
Jakie są moje wnioski i przemyślenia po wyjeździe? Na pewno wrócę tam za rok, ale już przygotowany merytorycznie. Wiem bowiem, co chcę zobaczyć (i na pewno wezmę mapę Prypeci ze sobą). W przyszłym roku bardziej nastawię się na oglądanie/przeżywanie niż na polowanie na cudowne zdjęcia, których w trakcie ostatniego wyjazdu zrobiłem ponad 1000.
Po powrocie do domu w telewizji obejrzałem odcinek specjalny programu: „Wstęp wzbroniony” dotyczący Czarnobyla. Wielką satysfakcję sprawiło mi mówienie co chwilę: „Byłem, byłem, byłem, widziałem, wszedłem tam…”.
Nie przedłużam i nie zanudzam tekstem, zapraszam do zdjęć! To one przybliżą specyficzny klimat Czarnobyla.
Paweł Mańkowski – zawodu automatyk, z zamiłowania modelarz i gitarzysta. Gdy nie pracuje, to zwiedza i robi zdjęcia. Jego działalność modelarską i fotograficzną można podejrzeć na profilu Kartonowy Fetyszysta.