Licznik Geigera

Nikoletta Kula: W Zonie największe wrażenie zrobiła na mnie cisza. Ona wręcz „krzyczała”

Fot. archiwum Nikoletty Kuli
Fot. archiwum Nikoletty Kuli

Z roku na rok zwiększa się zainteresowanie Czarnobylską Strefą Wykluczenia. Co przyciąga ludzi do tego miejsca? – Na czoło wysuwa się to, że mogą oni odznaczyć się w mediach społecznościowych, pokazać w internecie, że byli w miejscu, które jest niedostępne dla przeciętnego człowieka – mówi Nikoletta Kula, pilot i organizator wycieczek.  Jak zaznacza w rozmowie z Licznikiem Geigera, nie bez znaczenia jest również fakt, że katastrofa w Czarnobylu jest wciąż obecna w naszym społeczeństwie i to tworzy legendę tego miejsca. Dodaje, że gdy sama po raz pierwszy była w Zonie, największe wrażenie zrobiła na niej cisza.

Tomasz Róg: Zacznę od pytania z tzw. zestawu obowiązkowego. Ciekaw jestem, co dla Ciebie oznacza słowo Czarnobyl? Dosłownie lub w przenośni.

Nikoletta Kula: Dla mnie jest to zdecydowanie i jednoznacznie strefa, w której nie ma normalnego życia. Oczywiście znam te wszystkie teorie lingwistyczne związane ze znaczeniem samego słowa. Natomiast ty pytasz o skojarzenie, tak?

Tak.

Jest to obszar, który jest wyłączony z normalnego życia, czyli mimo tego, że są tam ludzie, którzy tam okresowo pracują i mieszkają, jest on kontrolowany. To nie jest obszar, do którego można wejść w dowolnym momencie i się osiedlić.

Jesteś globtroterką, ale także przewodnikiem i pilotem wycieczek. Specjalizujesz się w Europie Środkowo-Wschodniej. Ukrainę, Rumunię czy Bałkany znasz więc pewnie jak własną kieszeń?

Znam wiele różnych miejsc, tak.

A co jest twoim impulsem do podróżowania i związanej z tym pracy?

Impulsem jest po prostu niekończąca się ciekawość, ponieważ nawet jeśli jadę z grupą kolejny raz w to samo miejsce, to staram się tam znaleźć coś nowego. Kiedy pojadę tam sama, to pójdę w inne dzielnice i rewiry. To chęć odkrycia czegoś nowego, ale też spotkania ludzi.

Czyli ludzie są takim najważniejszym aspektem twoich podróży?

Ciekawość człowieka – tak można to nazwać.

Dla mnie najciekawszym aspektem Zony są samosioły – ludzie, których jestem najbardziej ciekawa.

A co było impulsem, który spowodował, że postanowiłaś odwiedzić Czarnobylską Strefę Wykluczenia?

To też ciekawość człowieka. Dokładnie ten sam argument, ponieważ to jest chęć sprawdzenia tego, co człowiek wymyślił i czego do końca nie wymyślił, co w konsekwencji doprowadziło do katastrofy, a także tego, jak teraz ludzie się odnajdują w tej Strefie. Dla mnie najciekawszym aspektem Zony są samosioły – ludzie, których jestem najbardziej ciekawa. To zawsze będą ludzie.

Czy jadąc po raz pierwszy do Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia miałaś jakieś obawy?

Nie, nie miałam żadnych obaw.

A co o tym wyjeździe mówili twoi bliscy? Pytam, bo często spotykam się z relacjami osób, które mówią wprost – moi znajomi i członkowie rodziny odradzali mi wyjazd lub wręcz „pukali się po głowie”, opowiadając historie o chorobach i ogromnym skażeniu.

Nie. Moja rodzina już od jakiegoś czasu stara się nie reagować na to, co wymyślam. Wiedzą, że jakaś próba odwiedzenia mnie od czegoś, może nie przynieść skutku. A poza tym, nie demonizujmy tak tego Czarnobyla. To w końcu nie jest aż takie tragiczne miejsce.

Jakie uczucia, myśli kotłowały się w twojej głowie, zwiedzając po raz pierwszy okolice elektrowni czy też miasto Prypeć?

Przede wszystkim była to refleksja związana z ciszą, która tam panowała. Na naszym wyjeździe – chociaż byliśmy tam grupą – udawało mi się odłączyć, bo nie byłam wówczas w pracy, i wędrować trochę sama. Słyszałam ciszę i to była taka cisza, która wręcz “krzyczała” w pewnych miejscach i to wywarło na mnie największe wrażenie.

Na ostatnim wyjeździe byłam organizatorem i prowadzącym wyjazd. Pod względem formalnym był on trudniejszy niż zwykły wyjazd, natomiast nie był przerażająco trudny.

Jesienią ubiegłego roku po raz kolejny odwiedziłaś Zonę. Czym jednak ta podróż różniła się od twoich wcześniejszych wyjazdów?

Na wcześniejszych wyprawach byłam uczestnikiem-obserwatorem, a na tym ostatnim wyjeździe byłam organizatorem i prowadzącym wyjazd. Był to też ostatni pobyt w Czarnobylu przed nasunięciem nowej osłony na sarkofag.

Jak na skali trudności określiłabyś samodzielną organizację tego typu wyprawy, porównując do organizowanych przez Ciebie innych wyjazdów?

To wyzwanie było o tyle trudniejsze, że trzeba dopełnić formalności, czyli do konkretnego dnia wysłać skany paszportów. Nie jest to więc przesłanie listy nazwisk osób, które mogą się ewentualnie zmienić, tylko skany paszportów konkretnych uczestników. Tak samo musiałam dowiedzieć się od firmy przewozowej, którą wynajmowałam, kto będzie kierowcą, a najczęściej firmy transportowe działają tak, że kierowca zazwyczaj dzień przed wyjazdem dowiaduje się dokąd jedzie. Tam musiałam to wiedzieć odpowiednio wcześniej. Obawiałam się, czy uda mi się to załatwić. Poza tym, wydeptałam sobie ścieżki i miałam sporą pomoc ze strony ukraińskiej. To nie jest tak, że ja samodzielnie z Polski zorganizowałam to wszystko.

A ta skala trudności?

Pod względem formalnym był on trudniejszy niż zwykły wyjazd, natomiast nie był przerażająco trudny.

Rozumiem, że teraz, jeśli zgłosi się do Ciebie grupa, która powie: „Pani Nikoletto, chcielibyśmy pojechać na wyprawę do Zony”, to nie zostaną odprawieni z kwitkiem?

Jeśli uda nam się zgrać terminowo.

W swojej pracy każdego roku spotykasz na swojej drodze setki osób. Jak myślisz, po co w ogóle ludzie chcą pojechać do takiego miejsca, jakim jest Czarnobylska Strefa Wykluczenia?

Obserwując tych ludzi, to jak się zachowują i to co im daje taki wyjazd, to na czoło wysuwa się to, że mogą oni odznaczyć się w mediach społecznościowych. Mogą w internecie pokazać, że rzeczywiście byli w miejscu, które jest niedostępne dla przeciętnego człowieka. Elitarność tego miejsca – to ma dla nich znaczenie.

Selfie na tle sarkofagu powoduje, że ich wewnętrzne poczucie wartości wzrasta?

Nie chciałabym odpowiadać za wszystkich, ale coś takiego jest. Sama interesuję się postindustrialną turystyką i u nas w Polsce jest sporo takich miejsc, do których można jechać, a one jednak nie są tak popularne.

Jak podchodzisz do kwestii odpowiedzialności organizatorów za turystów w Zonie?

Z obserwacji, związanych z moimi wyjazdami i opowieściami innych osób, wyłania się obraz, że tam wcale nie jest tak, że  każdy każdego pilnuje i trzyma za rękę. Owszem, tak jest na wyjazdach komercyjnych, gdzie duża grupa rzeczywiście musi być zdyscyplinowana i chodzi się dokładnie za przewodnikiem. Natomiast wiem i sama też tego doświadczyłam, że tam można się odłączyć i zrobić sporo rzeczy samodzielnie. Tak naprawdę chyba mało kto poza polskimi organizatorami przejmuje się bezpieczeństwem osób, które są w strefie.

Czy więc wyjazd do Czarnobyla jest dla firm turystycznych tylko i wyłącznie dobrym biznesem?

Uważam, że polskie firmy zajmują się zapewnieniem pełnego bezpieczeństwa. Natomiast człowiekowi z ulicy, zwłaszcza temu, który nie zna cyrylicy, jest po prostu trudno samodzielnie taki wyjazd zorganizować. Dlatego firmy pośredniczące pomagają i ułatwiają wyjazd. Czasami też mobilizują. Z perspektywy biura podróży to jest dokładnie taka sama sytuacja, jak organizacja jakiegokolwiek innego wyjazdu, bo jaka jest różnica, czy ktoś pośredniczy w wyjeździe do Czarnobyla czy do Hiszpanii na plażę?

Żadna. A co powiesz w kwestii odpowiedzialności etycznej organizatora za ingerowanie w przestrzeń Zony, np. wykradanie drobiazgów, czy robienie tzw. ustawek, aby zdjęcie było bardziej poruszające?

Ja do wyjazdu do Czarnobyla podchodzę dokładnie tak samo, jak do wyjazdu do starożytnej części Aten, skąd nie wolno zabierać kamieni, czy Luwru, gdzie nie wolno dotykać obrazów. Tak samo uważam, że nie powinno się zmieniać tej przestrzeni, która jest w Czarnobylu, ponieważ traci się autentyczność. Ona tam już i tak jest trochę naruszona, ale mimo wszystko – w moim przekonaniu – to miejsce nadal jest autentyczne. Wydaje mi się, że jeżdżenie do miejsc prawdziwych i spotykanie ludzi, którzy są autentyczni, jest największą wartością. Jeśli mam jechać do świata totalnie zmodyfikowanego, to równie dobrze mogę odpalić sobie grę komputerową. Uważam, że to jest bardzo istotne, aby taka rzeczywistość, jaka jest w Czarnobylu, pozostała.

Do wyjazdu do Czarnobyla podchodzę dokładnie tak samo, jak do wyjazdu do starożytnej części Aten, skąd nie wolno zabierać kamieni, czy do Luwru, gdzie nie wolno dotykać obrazów.

Zwracasz uwagę swoim klientom, aby pamiętali o tym, że muszą zachować miejsca, które odwiedzają, w nienaruszonym stanie?

Tak. Na każdym wyjeździe, nawet jeśli to będzie wyjazd do Myślenic, podkreślam, że jedziemy dokądś. Jeżeli to jest miejsce, które różni się tradycjami i kulturą, to zaznaczam, aby wszyscy pamiętali o tym, że my jednak jesteśmy gośćmi tego miejsca. Akurat w Czarnobylu nie mówimy o zwyczajach miejscowych, bo ich tam jest niewielu, ale są to porównywalne sytuacje.

Zamierzasz jeszcze wrócić do Zony? A jeśli tak, to co jeszcze chciałabyś zobaczyć? Na co zwrócić uwagę?

Tak, chcę wrócić, ponieważ chcę porozmawiać z samosiołami, póki jeszcze żyją. Chciałabym zwrócić uwagę, że są też osoby, które są potomkami tych samosiołów. Jednak to kolejne pokolenie na tyle żyje legendą Czarnobyla, że ono już trochę modyfikuje wspomnienia swoich bliskich a to już jest niebezpieczne. Natomiast te starsze osoby są autentyczne.

Użyłaś słowo “legenda”. Czy ta legenda koresponduje z twoim wyobrażeniem o Czarnobylu czy jest raczej wytworzona na potrzeby biur podróży?

Myślę, że każde miejsce ma coś takiego jak ten “geniusz miejsca”. To są często bardzo różne motywy. Czarnobyl jest unikatowy. Nas samych można określić jako “pokolenie Czarnobyla”, ponieważ żyliśmy – choć może nie do końca świadomie – w tym czasie, kiedy doszło do awarii. Ciągle w naszym społeczeństwie, być może też ze względu na bezpośrednie sąsiedztwo z Ukrainą, ta katastrofa jest obecna. To tworzy taką legendę. Myślę, że Czarnobyl spełnia się w tej roli, nie rozczarowuje.

Wiadomo, że to się zmienia – jest coraz mniej pierwotnego autentyzmu. Jeśli za chwilę nie będzie możliwości podjechania pod radary (Duga – przyp. red.), to będzie to dużą stratą. Istnieje też realne ryzyko, że za 15-20 lat coraz bardziej zaczną się walić konstrukcje budynków mieszkalnych. Przecież nikt nie będzie tego odbudowywał. To miejsce się przekształci i nie wiem, jak będzie wtedy oddziaływało. Natomiast w tym momencie działa dosyć mocno.

W listopadzie 2016 r. nasunięto Arkę nad stary sarkofag. Czy to spowoduje, że turyści będą jeszcze gromadniej odwiedzać strefę, dzięki przekonaniu, że zniszczony reaktor jest teraz lepiej zabezpieczony?

Myślę, że to dla niektórych osób może mieć rzeczywiście znaczenie. Chociaż, jeśli ktoś się bardzo boi, to i tak pewnie nie pojedzie. Ja bardzo chciałam jechać do Czarnobyla, żeby zobaczyć stary sarkofag jeszcze przed przesłonięciem. Jednak Arka może być dodatkowym czynnikiem przyciągającym turystów, bo to największa ruchoma konstrukcja na świecie. To może być takie “naj”. Poza tym, tam cały czas trwa proces naukowo-technologiczny, który ma usunąć np. paliwo jądrowe ze zniszczonego reaktora. Tam cały czas zachodzi coś, co jest dla ludzkości bardzo ważne. Dlatego niewykluczone, że to może być dodatkowy czynnik.

Życzę Ci więc kolejnych wyjazdów do Czarnobyla i bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.


Zobacz galerię zdjęć Nikoletty Kuli ze Strefy Wykluczenia:

Fot. archiwum Nikoletty Kuli
Fot. archiwum Nikoletty Kuli
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula
Fot. archiwum Nikoletty Kuli
Fot. Nikoletta Kula
Fot. Nikoletta Kula

Nikoletta Kula – licencjonowany pilot wycieczek objazdowych i przewodnik po Krakowie. Pasjonatka. Jak sama zaznacza, najważniejszy jest „entuzjazm i dobra organizacja wyjazdów”.