– Spośród pracowników stacji, którzy byli w sterowni czwartego energobloku w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 r., Diatłow wiedział o niebezpiecznych osobliwościach reaktora RBMK-1000 jak nikt inny. Dlatego nigdy nie uwierzę, że mógł celowo naruszyć jakiekolwiek przepisy dotyczące eksploatacji reaktora – mówi Wadim Wasiliewicz Griszczenko , przyjaciel Anatolija Stiepanowicza z pracy w stoczni w Komsomolsku nad Amurem i Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej.
Materiał powstał we współpracy z Muzeum Narodowym „Czarnobyl” w Kijowie.
3 marca 2021 r. Anatolij Diatłow obchodziłby swoje 90. urodziny. W 1987 r. został uznany za jednego z winnych katastrofy czarnobylskiej. W massmediach często jest on przedstawiany wyłącznie negatywnym świetle – jako choleryk , czy osoba lekkomyślna. A jakim zapamiętali go jego przyjaciele? Oto wspomnienia Wadima Griszczenki, które zostały zarejestrowane przez Muzeum Narodowe „Czarnobyl” w Kijowie.
Początek znajomości
– Moja znajomość z Anatolijem Stiepanowiczem Diatłowem rozpoczęła się w marcu 1970 r., kiedy to po ukończeniu politechniki w Tomsku przyjechałem do Komsomolska nad Amurem do pracy w stoczni im. Leninowskiego Komsomołu. W tym czasie główną produkcję tego przedsiębiorstwa stanowiły atomowe okręty podwodne – opowiadał Griszczenko w rozmowie z pracownikami Muzeum Narodowego „Czarnobyl” w Kijowie.
Jak dodał, w strukturze zakładu funkcjonował wydział nr 22, który łączył kilka laboratoriów i warsztatów, które zajmowały się m.in. montażem reaktorów, pomiarami ich właściwości neutronowo-fizycznych, instalacją sprzętu nawigacyjnego, systemów sterowania reaktorami oraz monitorowaniem bezpieczeństwa radiacyjnego.
Griszczenko jako świeżo upieczony absolwent politechniki trafił do laboratorium fizycznego wydziału nr 22, którym kierował Anatolij Diatłow. Do ich zadań należała m.in. kontrola nad montażem reaktorów oraz przeprowadzanie testów. – To była praca odpowiedzialna i intensywna, często z dala od rodziny, ale też ciekawa i bardzo przydatna zawodowo, więc teraz wspominam tamte czasy z nostalgią – zaznaczył.
– Niektórych szczegółów mojego pierwszego spotkania z Diatłowem już nie pamiętam. W toku dalszej wspólnej pracy przekonałem się, że Anatolij Stiepanowicz jest doświadczonym, kompetentnym i pryncypialnym liderem – mówił. Jak podkreślił, Diatłow „w naszym zespole był niekwestionowanym liderem nie tyle na swoim stanowisku, ale w całokształcie tych cech, które posiadają ludzie obdarzeni zdolnością wpływania na zespoły i kierowania nimi. W przedsiębiorstwie Diatłow był absolutnym autorytetem w dziedzinie fizyki i bezpieczeństwa elektrowni jądrowych. Jego opinia, czego byłem świadkiem, była brana pod uwagę nawet przez pracowników Instytutu Energii Atomowej im. Kurczatowa, który nadzorował pracę w naszym zakładzie”.
– Było widać, że Diatłow w Moskiewskim Instytucie Inżynierii i Techniki otrzymał bardzo dobre, wszechstronne wykształcenie. Pamiętam, że kiedyś trzeba było rozwiązać kilka równań różniczkowych. Żaden z nas, młodych specjalistów, nie zabłysnął wtedy wiedzą, a Anatolij Stiepanowicz z łatwością poradził sobie z tym zadaniem i to pomimo tego, że minęło 15 lat od czasu, kiedy ukończył uczelnię – stwierdził Griszczenko.
Dodał, że Diatłowa „wyróżniała doskonała pamięć. Trzymał w głowie ogromną ilość informacji – od licznych punktów dokumentów służbowych po wiersze Puszkina, Achmatowej i Błoka. W dobrym towarzystwie, a nic co ludzkie nie było obce, mógł godzinami recytować wiersze.”
O śmierci syna Diatłowa i rzekomym wypadku w stoczni
Anatolij Diatłow był żonaty z Izabellą Iwanowną. Mieli trójkę dzieci. Niestety jedno z nich w dzieciństwie zmarło na białaczkę. Jak podkreślił Griszczenko, Diatłow nigdy nie poruszał tego tematu. – Tylko raz moja żona usłyszała od niego: „Lepiej umrzeć samemu, niż pochować własne dziecko” – przypomniał.
– Wiele lat później w jednej z książek dotyczącej Czarnobyla przeczytałem, że rzekomo „Diatłow ucierpiał w wyniku wybuchu reaktora w laboratorium nr 23. Otrzymał ogromną dawkę promieniowania – 100 remów”. Nigdy o czymś takim nie słyszałem ani od samego Anatolija Stiepanowicza, ani od moich kolegów – stwierdził Griszczenko. Dodał przy tym, że w stoczni czasami zdarzały się incydenty radiacyjne, ale pracownicy laboratorium, w którym pracował, nie byli w nich poszkodowani.
Przeprowadzka do Prypeci
– W stoczni pracowali absolwenci uczelni z całego Związku Radzieckiego. Po odpracowaniu obowiązkowych trzech lat po ukończeniu studiów młodzi inżynierowie z reguły starali się znaleźć nową pracę w europejskiej części ZSRR. (…) Wielu moich kolegów atomistów podejmowało pracę w działających lub budowanych elektrowniach jądrowych – mówił Griszczenko. Z jego zespołu to jednak Anatolij Diatłow jako pierwszy w 1973 r. wyjechał na budowę Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Wkrótce jednak dołączyli do niego inni pracownicy elektrowni. Kiedy w 1977 r. uruchamiano pierwszy energoblok w elektrowni jądrowej w Czarnobylu, pracowało w niej około dziesięciu „uchodźców” – jak to określił Griszczenko – z Komsomolska nad Amurem.
Sam Griszczenko wyjechał do Czarnobyla po przepracowaniu czterech lat w stoczni. Diatłow w tym czasie był zastępcą wydziału reaktorowo-turbinowego nr 1, a Griszczenkę powołano na stanowisko starszego inżyniera zarządzania energoblokiem. Jak stwierdził rozmówca Muzeum Narodowego „Czarnobyl”, w tamtym czasie bloki reaktorowe były budowane jeden po drugim, więc można było szybko awansować. Z czasem Diatłow został mianowany kierownikiem wydziału reaktorowego nr 2, a następnie – zastępcą głównego inżyniera ds. eksploatacji. Griszczenko po oddaniu do użytku reaktora nr 2 został kierownikiem zmiany, a po uruchomieniu reaktora nr 3 – zastępcą kierownika wydziału reaktorowego nr 2.
Diatłow „zawsze miał swój punkt widzenia”
– Pracując w Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej Anatolij Stiepanowicz pozostał tym samym Diatłowem, którego znałem z pracy w stoczni. Jak to mówią, znał każdy trybik wyposażenia elektrowni. Był niestrudzony w swojej pracy i przywiązywał dużą wagę do samokształcenia. Nie zmieniał też zasad kontaktu z ludźmi – powiedział Griszczenko. Przy pierwszym poznaniu Diatłow sprawiał bowiem wrażenie osoby ponurej i niezadowolonej, jednak przy dalszej współpracy okazywało się, że jest to człowiek wesoły, lubiący i umiejący żartować, a także dobry rozmówca.
– Zawsze miał swój punkt widzenia i nigdy go nie zmieniał nawet na prośbę przełożonego. Przekonywał, nie zgadzał się, w końcu był posłuszny, ale pozostawał przy swojej opinii. Podobnie niewiele liczył się z opinią podwładnych. To oczywiste, że nie wszyscy lubią takiego człowieka – mówił.
Jak wspominał, Diatłow traktował normalnie młodych specjalistów – uczył, instruował i podpowiadał. Natomiast był bardzo kategoryczny wobec osób, które zajmowały kierownicze stanowiska w elektrowni, a jednocześnie nie starały się podnieść do wymaganego poziomu wiedzy z zakresu energetyki jądrowej. – Na przykład jego relacje z głównym inżynierem elektrowni Fominem nie były łatwe. Na zewnątrz wyglądało to na zwykłą relację między szefem a podwładnym, ale Diatłow nie postrzegał Fomina jako specjalisty i czasami otwarcie ignorował jego nieprzemyślane polecenia. Anatolij Stiepanowicz był osobą prostolinijną i jeśli ktoś mu się nie podobał, nie ukrywał tego. Nie uważał tego za konieczne – stwierdził.
Wypadek
Do awarii reaktora nr IV doszło w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 r. W tamtym czasie Griszczenko był kierownikiem budowanego wydziału reaktorowego nr 3, który miał odpowiadać za bloki nr V i VI. – Rankiem, 26 kwietnia w drodze do pracy zobaczyłem z okna autobusu, że górna część budynku czwartego bloku została zniszczona, a z ruin unosił się dym. Natychmiast udałem się do kwatery głównej obrony cywilnej, która znajdowała się w schronie pod budynkiem administracyjnym nr 1 i poinformowałem dyrektora stacji Wiktora Pietrowicza Briuchanowa o swoim przybyciu – wspominał.
Brichanow polecił mu wyjście na zewnątrz i obejrzenie czwartego energobloku. – Wraz z dozymetrystą Wiktorem Iwanowiczem Glebowem podeszliśmy do bloku od strony przechowalnika wypalonego paliwa. Przez lornetkę, którą otrzymałem w sztabie obrony cywilnej, obejrzałem zniszczenia. Po powrocie do schronu powiedziałem Briuchanowi: „Nie ma reaktora. Musimy przestać wlewać tam wodę – nie ma czego chłodzić, a tylko zalewamy elektrownię groźną wodą!” – opowiadał.
Griszczenko na polecenie Briuchanowa przejął kierownictwo nad pozostałymi działającymi reaktorami. W tamtym czasie Diatłow i inni pracownicy elektrowni byli już w szpitalu. Gość Muzeum Narodowego „Czarnobyl” zaznaczył, że wszystkich dręczyło wtedy pytanie: Dlaczego reaktor eksplodował? Jednak w pierwszych chwilach po awarii nie mógł zagłębić się w niuanse testów, które przeprowadzano feralnej nocy – był całkowicie obciążony pracą, aby zapewnić bezpieczeństwo trzem pozostałym energoblokom.
Osobliwości reaktora RBMK-1000
– Do 26 kwietnia 1986 r. uważano, że reaktor elektrowni atomowej nie może w żadnych okolicznościach eksplodować. „To nie może się wydarzyć, ponieważ to się nigdy nie może wydarzyć”. Ta koncepcja wydawała być się niezachwiana – mówił Griszczenko. Dodał, że „jednocześnie personel Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej doskonale wiedział, że reaktory RBMK-1000 nie są stabilne podczas pracy”. Jak podkreślił, inżynier sterujący reaktorem nie mógł odwrócić uwagi od panelu sterowania nawet na minutę. Niczym robot musiał cały czas monitorować odczyty instrumentów oraz włączać i wyłączać odpowiednie przyciski. Dodał, że „pracując z reaktorem RBMK-1000 operator musiał mieć jakiś trzeci zmysł, aby zrozumieć, co się dzieje we wnętrzu rdzenia”.
Griszczenko wspomniał, że wielokrotnie informował swoich przełożonych, w tym głównego inżyniera i dyrektora elektrowni, o niestabilności pracy reaktorów RBMK. Oni mieli informować swoich przełożonych, ale nie przynosiło to większych zmian. – Ci, którzy dogłębnie poznali działanie reaktora, rozumieli, że należy podjąć działania, bo w przeciwnym razie mogłoby się zdarzyć coś bardzo poważnego. Spośród pracowników stacji, którzy byli w sterowni czwartego energobloku w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 r., Diatłow wiedział o niebezpiecznych osobliwościach reaktora RBMK-1000 jak nikt inny. Dlatego nigdy nie uwierzę, że mógł celowo naruszyć jakiekolwiek przepisy dotyczące eksploatacji reaktora – zaznaczył.
– A jeśli mówimy o winie personelu Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej, to chodzi przede wszystkim o to, że wiedząc wystarczająco dużo o wadach reaktorów RBMK-1000, wciąż z nimi pracowaliśmy. Chociaż w warunkach sowieckiego systemu zarządzania nie mogło być inaczej. Kto z atomistów w tamtych latach zdecydowałaby się odmówić pracy na powierzonym mu sprzęcie? – dodał.
Wyrok
– Jeśli chodzi o wyrok sądu w sprawie Czarnobyla, to na długo przed rozpoczęciem procesu było dla mnie jasne, jak on się zakończy. Już w pierwszych chwilach po wybuchu, kiedy do Prypeci przyjechał Szczerbina (przewodniczący rządowej komisji ds. likwidacji skutków awarii – przyp. red.), tak krzyczał na Briuchanowa: „Co zrobiłeś? Teraz pójdziesz siedzieć”. Działo się tak pomimo faktu, że przyczyny tego, co się stało, były wciąż nieznane. Niestety wówczas panowała taka zasada, że za każdy wypadek w elektrowni jądrowej odpowiadali operatorzy. Jeśli wydarzyło się coś niezwykłego, oznacza to, że źle zbadali projekt, źle nadzorowali budowę, źle opracowali dokumentację operacyjną i tak dalej – mówił.
W 1987 r. Diatłow, ale także Briuchanow i Fomin zostali skazani na 10 lat więzienia. Anatolij Stiepanowicz z powodu stanu zdrowia został przedterminowo zwolniony z odbywania kary. Po powrocie do Kijowa Griszczenko rozmawiał z nim na temat feralnych wydarzeń z 1986 r.
– Żywił urazę do projektantów z Naukowo-Badawczego i Konstrukcyjnego Instytutu Inżynierii Energetycznej i Hydroprojektu, którzy nie chcieli przyznać się do winy za to, co wydarzyło się w Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej. Niektórych z nich uważał za swoich przyjaciół, a oni – jak się okazało – go zdradzili – mówił Griszczenko.
Dodał, że tłumaczył Diatłowowi, że gdyby projektanci uznali projekt reaktora RBMK za niebezpieczny, to wszystkie elektrownie tego typu musiałyby zostać zatrzymane. To w konsekwencji mogłoby doprowadzić m.in. do upadku przemysłu etc. – W związku z tym sąd wydał werdykt wyłącznie formalnie, opierając się tendencyjnych opiniach biegłych. „Inne elektrownie działają, a u ciebie doszło do wypadku. To znaczy, że zrobiłeś coś złego i musisz za to odpowiedzieć”. Takie było wówczas podejście – stwierdził.
Griszczenko podkreślił, że Diatłow nigdy nie przyznał się do zarzucanych mu czynów i próbował udowodnić niewinność personelu operacyjnego nawet po zakończeniu procesu. – Jeszcze podczas pobytu w kolonii karnej rozpoczął pracę nad książką, którą ukończył już w Kijowie. Poprosił mnie o pomoc w jej publikacji – pracowałem wówczas jako przewodniczący Państwowego Komitetu Dozoru Jądrowego Ukrainy – wspominał. Niestety nie mógł wydać tej książki na koszt komitetu. Książkę „Czarnobyl. Jak to było?” opublikowano dzięki staraniom żony Diatłowa, już po jego śmierci.
Anatolij Diatłow zmarł w grudniu 1995 r. – Wielu mieszkańców Prypeci towarzyszyło mu w jego ostatniej podróży. Został pochowany na cmentarzu Leśnym w Kijowie. Wieczna mu pamięć!” – zakończył Griszczenko.
Zobacz zdjęcia:
Materiał powstał we współpracy z Muzeum Narodowym „Czarnobyl” w Kijowie. Zapraszamy na strony internetowe muzeum chornobylmuseum.kiev.ua oraz jego profil na Facebooku.