Licznik Geigera

Arkadiusz Podniesiński: Czarnobyl to bardzo ciekawa lekcja historii

Arkadiusz Podniesiński / fot. www.podniesinski.pl
Arkadiusz Podniesiński / fot. www.podniesinski.pl

– Jeżdżę tam głównie dla ludzi, którzy wbrew zakazom wrócili do swoich domów i tam mieszkają. Dokumentuję czasy, które tam kiedyś były: komunizm, elektrownię, zmiany wywołane katastrofą i upływ czasu – mówi Arkadiusz Podniesiński – podróżnik, który od lat zajmuje się dokumentacją fotograficzną i filmową czarnobylskiej strefy wykluczenia. Oto obszerny fragment wywiadu dla magazynu motoryzacyjnego „Land Life”.

Tomasz Róg: Czarnobyl – dla jednych to jedna z najkoszmarniejszych katastrof w historii ludzkości, która pochłonęła miliony ofiar, dla drugich – wyłącznie mit, wywołany niewiedzą i niepotwierdzonymi informacjami o skutkach awarii. A co nazwa tej ukraińskiej miejscowości oznacza dla Pana?

Arkadiusz Podniesiński: Dla mnie Czarnobyl – w odróżnieniu od młodszej części społeczeństwa, dzisiejszych nastolatków – trochę więcej znaczy, dlatego że ja będąc właśnie takim nastolatkiem, chodząc do szkoły podstawowej, miałem kontakt z tą katastrofą i dokładnie, pomimo stosunkowo młodego wieku, pamiętam tamten okres, kiedy nagle przerwano lekcje i kazano wszystkim uczniom wyjść na korytarz. Doskonale pamiętam moment, kiedy ładna pani pielęgniarka przyniosła na tacy takie brązowe, małe szklaneczki, w których był właśnie płyn Lugola. Musieliśmy go wypić. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o co chodzi, dlaczego to pijemy. Byliśmy za młodzi, więc nam nawet nie tłumaczyli. Dopiero jak byłem starszy, to dowiedziałem się po co to piliśmy. Wtedy jeszcze przez dłuższy czas nie mogliśmy podróżować do Czarnobyla. Żyliśmy w takich czasach a nie innych, była blokada informacyjna, więc nikt nie wiedział dokładnie, co tam się wydarzyło. Znaliśmy tylko ogólne informacje, że się po prostu wydarzyło. Szczegółów dowiedzieliśmy się dopiero dużo później. Przez ten długi czas specjalnie nie interesowałem się tym, co się tam działo, poza zapamiętaniem tego wydarzenia z płynem Lugola, który musieliśmy wypić. Jak tylko osiem lat temu się dowiedziałem o takiej możliwości, że można pojechać do Czarnobyla, to wszystkie wspomnienia odżyły. W tym samym tygodniu byłem w pociągu na Ukrainę, żeby to zobaczyć, jak to naprawdę wygląda. Jeszcze się pierwszy wyjazd nie skończył, a ja już wiedziałem, że muszę tam wrócić.

Ja tam głównie jeżdżę dla ludzi, którzy wbrew zakazom wrócili do swoich domów i tam mieszkają. Teraz to są 60-, 70-, a nawet 80-letnie osoby. Teraz nawet częściej wracam do tego Czarnobyla, aby po prostu odwiedzić tych ludzi, czy też przewodników i pracowników strefy. Oni mnie witają i pijemy razem wódkę.

Już od wielu lat zajmuje się Pan dokumentacją fotograficzną strefy wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej. Jest Pan również autorem dwóch filmów dokumentalnych z cyklu „Alone in the zone”. Skąd w Pana życiu pojawił się Czarnobyl?

To, jak już o tym mówiłem, ma swoje źródło w osobistym doświadczeniu. Nawiązując do filmów, ja generalnie nie jestem pasjonatem tzw. urban exploringu. Nie lubię chodzić po opuszczonych miejscach, tak jak wiele osób, które tam przyjeżdża. Dla mnie samo w sobie to nie jest atrakcyjne. Dla mnie atrakcyjne jest jednak, jak tam jest coś więcej – awaria elektrowni jądrowej, dramat setek tysięcy ludzi. Do tego dochodzą czasy, w których oni żyli – komunizm. Kombinacja tych trzech okoliczności daje mi tę atrakcyjność, dla której w zasadzie jeżdżę tam cały czas i mi się to nie nudzi.

Gdy pojechałem tam drugi raz, wziąłem ze sobą kamerę. Film w sumie jest dokumentalny, ale jest nakręcony w stylu akcji. Ja jadąc tam z kamerą nawet nie myślałem, że będę jakiś film robił, ale zobaczyłem, że fragment, który zaprezentowałem, spotkał się z pozytywnym odbiorem. Pomysł z kamerą na kasku był o tyle zamierzony, ponieważ jest dużo różnych filmów o Czarnobylu. One są do siebie podobne – badają przyczyny i skutki, pokazują, kto zawinił. Przez te lata powstały setki filmów. Nie chciałem ich powielać, a po drugie, nie dysponowałem ekipą filmową. Wpadłem więc na pomysł, aby to przedstawić w sposób atrakcyjny dla młodzieży, która nie zna tej katastrofy, bo np. wtedy jeszcze się nie urodziła lub była za młoda, a zna ją wyłącznie z gier. Stąd kamera na kasku, żeby oddać ten ruch podobny do gier typu “Stalker” czy “Call of Duty”, aby podać im to w atrakcyjnej formie, żeby się oni czegoś dowiedzieli o katastrofie i strefie, a nie tylko zobaczyli, jak ja się tam gdzieś wspinam. Tam jest dużo akcji, które przyciągają uwagę, ale to wszystko było zrobione z zamiarem uatrakcyjnienia przekazu informacyjnego.

Współpracuje Pan jednym z polskich biur podróży, które organizuje wyjazdy do Czarnobyla. Chciałbym zapytać o pańskie doświadczenia z uczestnikami takich wyjazdów. Jak oni traktują wyjazd do zony? Jadą, aby odmitologizować w swoich umysłach to miejsce i czegoś się nauczyć, czy też traktują Czarnobyl jako taki „ukraiński Disneyland”?

Jadąc tam, zawsze staram się zabrać ze sobą kilka osób, którym pokazuję strefę, a które pozwalają mi sfinansować moje badania i wyjazdy. Zwraca się do mnie znacznie więcej osób, niż mógłbym zabrać, więc staram się je selekcjonować i wybierać osoby, które są warte zabrania oraz od których mógłbym się czegoś nowego nauczyć. Często zabieram ekipy telewizyjne czy znanych fotografów. Jak ktoś mnie przekona, to mogę zabrać i zwykłą osobę.

Po co ludzie w ogóle jeżdżą?

Oddzieliłbym dwa przypadki. Generalnie, większość ludzi, którzy tam jeżdżą, to turyści poszukujący ekstremalnych wrażeń. To nie są osoby, które chcą się czegoś nauczyć. Większość z nich chce się później pochwalić na Facebooku zdjęciem z dozymetrem czy na tle reaktora. To większość, 70-80 proc. To osoby od turystyki ekstremalnej – tak bym ich nazwał. Pozostałe osoby faktycznie chcą się czegoś dowiedzieć lub są to fotografowie i ekipy telewizyjne. Ja bardziej staram się bazować na takiej mniejszości i z takimi ludźmi współpracować. Na szczęście mi się to udaje. Bardzo często zabieram osoby, od których ja się czegoś uczę. Jeżdżą też specjaliści, którzy są naukowcami, czy też dziennikarzami. To są te grupy, z którymi ja najchętniej jestem gotów jechać.

Jeżdżę tam dokumentować czasy, które tam kiedyś były – komunizm, elektrownię, zmiany wywołane katastrofą, upływ czasu.

Standardowe wycieczki do Czarnobyla, które można wykupić w biurach podróży, tak naprawdę opierają się na podróży samochodem czy autobusem po zonie wyłącznie po asfalcie lub betonowych płytach. Rozumiem, że dla Pana ograniczeniem w zonie tak naprawdę jest tylko pojemność baku i własna wytrzymałość?

Ograniczenia narzucane przez władze strefy są wszędzie. Natomiast z każdym kolejnym wyjazdem oni mnie bardziej znają i bardziej mi ufają niż turyście, który tam przyjeżdża pierwszy czy drugi raz. Od wielu lat załatwiam z nimi pozwolenia. Znam się z nimi na tyle, że trochę łatwiej jest mi ich przekonać do moich niecodziennych pomysłów. Stąd ten trochę większy dostęp, np. do bloku czwartego elektrowni czy miejsc leżących poza utartymi szlakami. Teraz próbuję załatwiać kolejne, dodatkowe pozwolenia. Nie chcę o nich mówić, aby nie zapeszać, ale pokonuję kolejne bariery w zdobywaniu pozwoleń. Tam potrzeba mieć pozwolenia na wszystko. Jak chce się mieć wjazd do wsi, to trzeba mieć osobne pozwolenie. Jak chce się zrobić coś w elektrowni, to nie wystarczy pozwolenie na wejście do elektrowni, ale trzeba mieć zgodę na wejście do konkretnego pomieszczenia. Jest tam trochę biurokracji, ale też trzeba się wysilić, aby ich przekonać do swojego pomysłu – uzasadnić im, dlaczego chcę coś konkretnego zobaczyć. Dużo energii na to tracę, ale stąd się biorą te podróże poza utartymi szlakami i fotoreportaże z miejsc, do których standardowy turysta w ogóle nie zajeżdża.

Fotografuje Pan strefę, zwiedził Pan jej najodleglejsze i najbardziej skryte zakątki. Które miejsce w zonie uważa Pan za najważniejsze dla Pana? Stawia Pan na przyrodę czy technikę?

Przyrodą się specjalnie nie interesuję, ja dla niej nie jeżdzę. Wiadomo, że jak jeżdżę przez miejsca, gdzie nikt nie jeździ i zobaczę rzadkie zwierzęta, to robię zdjęcia. Ale to nie jest mój cel. Ja tam głównie jeżdżę dla ludzi, którzy wbrew zakazom wrócili do swoich domów i tam mieszkają. Teraz to są 60-, 70-, a nawet 80-letnie osoby. Często do nich wracam i ich odwiedzam. Przez tych wiele wyjazdów poznałem ich trochę. Teraz nawet częściej wracam do tego Czarnobyla, aby po prostu odwiedzić tych ludzi, czy też przewodników i pracowników strefy. Oni mnie witają i pijemy razem wódkę. Jadę w zasadzie do znajomych. Po drugie, jeżdżę tam dokumentować czasy, które tam kiedyś były – komunizm, elektrownię, zmiany wywołane katastrofą, upływ czasu i budowę nowej arki. Bardziej o tej strony to dokumentuję, niż tę przyrodę.

Czyli takim miejscem będą wsie z samosiołami i pozostałości technicznej obecności człowieka?

Tak i te ślady minionej epoki, komunizmu. Tam dalej są pocztówki, plakaty i książki chwalące ten ustrój.

Jest taki napis w Prypeci “Uczcie się! Uczcie się! Uczcie się! – powiedział Włodzimierz Ilicz Lenin”.

Dokładnie. Ślady minionej epoki komunizmu – to mnie najbardziej pasjonuje, a także historie samosiołów, którzy o tym samym opowiadają. To jest bardzo ciekawa lekcja historii. Ja zresztą lubię poznawać tę historię ale nie z książek, lecz jeżdżąc po tych miejscach, rozmawiając z ludźmi, oglądając tę historię na własne oczy. To główny powód tych wyjazdów.

Były plany budowy elektrowni wiatrowych czy innych różnorakich konstrukcji. Ja to bardziej traktuję jako plotki czy medialne doniesienia, bo rząd musi się wykazać.

Co jakiś czas pojawiają się różne medialne doniesienia o przyszłości zony. Niektórzy roztaczają wizję stworzenia w zonie parku rozrywki i przynajmniej częściowego ucywilizowania tego miejsca dla potrzeb odwiedzających. Władze ukraińskie coraz głośniej mówią o budowie ogromnych elektrowni – wiatrowej i słonecznej. A jakie są pańskie przypuszczenia co do dalszych losów strefy? Uda się ją chociaż częściowo uratować?

Dziś jest za późno, żeby ją ratować – to po pierwsze. Po drugie, wielokrotnie, przez tych osiem lat jak tam jeżdżę, były plany budowy elektrowni wiatrowych czy innych różnorakich konstrukcji. Ja to bardziej traktuję jako plotki czy medialne doniesienia, bo rząd musi się wykazać. Jednak to się nigdy nie kończyło tak, jak oni to zapowiadali. Teraz chcą budować jakieś farmy słoneczne. Tak samo to traktuję. Są plany, które może się faktycznie ziszczą. Chcą trochę zmienić granice strefy i niektóre tereny oddać pod działalność rolniczą lub stworzyć tam rezerwat biosfery, tak jak jest po stronie białoruskiej. Chyba zdają sobie sprawę z tego, że te grunty są niewykorzystane, a obszar zamknięty strefy jest zbyt duży. Są plany, aby ją zmniejszyć do tej strefy 10-kilometrowej, która będzie nadal zamknięta. Jednak ta szersza, 30-kilometrowa strefa, ma być już do jakieś działalności otwierana. Minęło 30 lat. To promieniowanie tam nigdy nie było duże. Na tych peryferiach chcą coś zrobić. Natomiast nie sądzę, żeby cokolwiek więcej zrobili. Tych miejscowości nikt ani nie odbuduje, ani do turystyki specjalnie nie przygotuje. One będą popadać w dalszą ruinę. Z każdym kolejnym rokiem będzie to coraz szybciej postępować. Pewnie za niedługo okaże się, bo już się niektóre budynki walą, że jakiś turysta się zabije, to jeszcze bardziej ograniczą dostęp do strefy. Oczywiście będą jeszcze przez jakiś czas czerpać z tego kasę, bo to jest jednak dużo pieniędzy, ale nie sądzę, aby to rozwinęli na znacznie większą skalę, bo musieli by zacząć inwestować. Oni by najbardziej chcieli czerpać kasę bez jakichkolwiek inwestycji. Tego się już nie da zrobić, bo aby to rozwinąć, trzeba by zabezpieczyć budynki przed rozpadem, czy zabezpieczyć pamiątki, które tam są, a które gniją lub są kradzione. Skoro oni nie chcą inwestować, a chcą czerpać pieniądze, to to w ogóle zniknie. W konsekwencji więcej turystów nie przyjedzie. Odbyło się niedawno pierwsze od wielu lat spotkanie zarządu strefy z touroperatorami. Ci touroperatorzy mogli się wypowiedzieć, co by chcieli, aby władze zrobiły dla tych turystów. Jednak to były proste postulaty, jak: “Wytnijcie gałęzie na drogach dojazdowych, bo rysują się nam samochody”. To są podstawowe rzeczy, które nie ocalą tych zabytków czy pozostałości, które tam są, a dla których ten przyjazd jest atrakcyjny. Jak to w końcu zniknie, to może ludzie będą tam dalej przyjeżdżać. Jednak tych śladów ludzkiej obecności jest coraz mniej. Jeżdżę od ośmiu lat i pamiętam co było, a co jest teraz. Jak dużo rzeczy zostało zostało zniszczonych przez upływający czas, przez wilgoć, przez deszcz czy też przez turystów, którzy po prostu je zabrali.

Dziękuję serdecznie i życzę szerokiej drogi na ukraińskich i nie tylko bezdrożach.

Dziękuję uprzejmie.


Arkadiusz Podniesiński – podróżnik, fotograf, filmowiec i nurek techniczny. Od 2008 r. zajmuje się dokumentacją fotograficzną Strefy Wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Odwiedził ją już kilkadziesiąt razy. Jest twórcą dwóch filmów dokumentalnych z cyklu „Alone in the zone”. Autor licznych artykułów i zdjęć w prasie drukowanej i internetowej, a także autor i bohater wielu telewizyjnych reportaży dla takich stacji jak TVN, TVN24, Planete, ARD cz TBS. Właściciel Land Rovera HCPU 130 z 2011 r., autor serwisu internetowego www.podniesinski.pl.

Cały wywiad z Arkadiuszem Podniesińskim do przeczytania na łamach magazynu „Land Life” (2/3-2016) – www.landlife.pl.