Oto fragmenty wspomnień braci bliźniaków Iwana i Mykoły Alochinów, którzy jako milicjanci pełnili służbę m.in. podczas ewakuacji mieszkańców Prypeci po awarii w elektrowni jądrowej w Czarnobylu.
Materiał powstał we współpracy z Muzeum Narodowym „Czarnobyl” w Kijowie.
W ich biografiach nie tylko data i miejsce narodzin są zgodne. Obaj po zakończeniu szkoły średniej poszli do pracy w kołchozie, razem służyli w tej samej jednostce wojskowej, a następnie – w odstępie roku – wstąpili do szkoły oficerskiej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ZSRR w Wilnie. Po jej ukończeniu w randze poruczników milicji rozpoczęli swoje służby w obwodzie kijowskim – Iwan Iwanowicz w Iwankowie a Mykoła Iwanowicz w Borodziance. Również katastrofa czarnobylska nie ominęła obu braci.
Iwan Iwanowicz
25 kwietnia 1986 r. 27-letni porucznik milicji zajmował się zatrzymaniem poszukiwanego od pięciu lat przestępcy. Do swojej kawalerki wrócił już po północy. – Nie zdążyłem się przebrać i zjeść kolacji, gdy z jednostki przybiegł posłaniec i krzyknął: „Ogłoszono alarm!”. Nie byłem tym bardzo zaskoczony. Zdarzało się to już wcześniej i nie jeden raz. Jednak nieco niepokojące było to, że zazwyczaj alarmy szkoleniowe ustawiano na godz. 4-5 rano, a tutaj była dopiero godz. 2 w nocy. Pobiegłem do jednostki, a tam usłyszałem komendę: „Wszyscy otrzymają broń i maski przeciwgazowe”. W przypadku broni wszystko było jasne, ale do czego będą potrzebne maski przeciwgazowe? Tego nikt nie potrafił wytłumaczyć. O pożarze w elektrowni jądrowej w Czarnobylu nic nie mówiono – wspominał w rozmowie z pracownikami Muzeum Narodowego „Czarnobyl” w Kijowie.
Ich przełożony, zastępca szefa jednostki, starszy porucznik Petro Pawłowicz Krawczuk wyraźnie ich pospieszał i krzyknął tylko, że pilnie jadą do Prypeci. Milicjanci dojechali tam w niecałą godzinę.
– Krawczuk poszedł zgłosić nasze przybycie, a my wysiedliśmy z autobusu, aby zapalić. W mieście było cicho i spokojnie. Nie było żadnych oznak zagrożenia. Po kilku minutach Krawczuk wrócił i przekazał: „Rozstawcie się w rejonie budynku MREO (ros.: Межрайонное регистрационно-экзаменационное отделение / pol. Międzyrejonowy Wydziału Rejestracji i Egzaminów – przyp. red.), tam gdzie skręt na elektrownię i nikogo nie przepuszczać w jej kierunku”. A jaka to była elektrownia i co się w niej stało, już nie pytaliśmy – opowiadał Alochin.
Iwan Iwanowicz przebywał w pobliżu elektrowni do godz. 17.00 w niedzielę, 27 kwietnia 1986 r. Służbę pełnił w rejonie mostu na prospekcie Entuzjastów. Dopiero później dowiedział się, że poziomy promieniowania w tamtym miejscu sięgały 480 mR/r). 27-latek uczestniczył również przy ewakuacji mieszkańców Prypeci.
Mykoła Iwanowicz
Na początku 1986 r. Mykoła Iwanowicz mieszkał wraz ze swoją rodziną w miejscowości Pyskiwka w rejonie borodziańskim. – Wczesnym rankiem, 26 kwietnia wyszedłem z domu i zobaczyłem na horyzoncie dużą czerwoną poświatę. Nie miałem wtedy radiostacji, nie mówiąc już o łączności mobilnej, więc z najbliższego automatu ulicznego zgłosiłem to co zobaczyłem do rejonowego posterunku milicji. Tam mi powiedziano: „Jedź jak najszybciej do pracy – ogłoszono alarm!”. Zanim dotarłem do Borodzianki, pierwsza grupa funkcjonariuszy z naszej jednostki już wyjechała do Prypeci. Było to 20 osób. Reszcie zebranych na posterunku kazano się nie rozchodzić i czekać na dodatkowe rozkazy. Pod wieczór okazało się, że będziemy towarzyszyć konwojowi autobusów, który jedzie do rejonu czarnobylskiego. Już o zmierzchu pojawił się rozkaz: „Do samochodów!”. Nie wyjaśniono nam żadnych szczegółów zbliżającej się podróży. Tylko powiedziano: „Wszystkiego dowiecie się na miejscu!”- wspominał Mykoła Iwanowicz w rozmowie z pracownikami muzeum.
W kolumnie było 20 autobusów. – W nocy dojechaliśmy do Prypeci i zatrzymaliśmy się na obrzeżach miasta. Ewakuacja rozpoczęła się następnego dnia o godz. 14.00. Do tego czasu przez całą noc i pół dnia czekaliśmy w autobusach i wokół nich. Nasze pojazdy były zaparkowane wzdłuż drogi wjazdowej do miasta – między mostem nad linią kolejową a elektrownią jądrową. Znacznie później stało się jasne, że w tym rejonie odnotowano znaczne poziomy promieniowania – zaznaczył likwidator.
Jak dodał, sama ewakuacja przebiegła błyskawicznie i w ciągu około 20-30 minut autobusy ruszyły w kierunku miejscowości Poliśke. Po rozwiezieniu ewakuowanych autobusy wróciły do Prypeci. Kolejne kurs z mieszkańcami odbyły się już bez milicjantów. – My zostaliśmy w mieście, aby ochraniać budynki, sklepy, szkoły, by zachować porządek publiczny. Noc była ciepła, więc na zmianę spaliśmy na ławkach w pobliżu strzeżonych obiektów. Nie mieliśmy żadnych środków ochrony osobistej, zwłaszcza dozymetrów – wspominał.
Do Borodzianki wrócił wieczorem, 28 kwietnia. – Kiedy dojechaliśmy do Iwankowa, kazano nam zdjąć skażone mundury, a zamiast nich otrzymaliśmy różne ubrania robocze. Niektórym trafiła się odzież budowniczych metra, innym stroje więzienne – opowiadał Mykoła Alochin. Kolejnego dnia stawił się do pracy w swojej jednostce – na podległym mu terenie nagle pojawiło się bardzo dużo nowych osób. 20 tysięcy ewakuowanych i 50 tysięcy likwidatorów i budowniczych.
Od 1992 r. Mykoła Iwanowicz pracował w jednostce w Czarnobylu. Wielokrotnie w sprawach służbowych odwiedzał samą Prypeć i elektrownię jądrową w Czarnobylu. Przepracował tam 6,5 roku.
Dziś
Dziś obaj bracia są już emerytowanymi pułkownikami i inwalidami drugiej grupy. Jednak pomimo swojego wieku i stanu zdrowia wciąż pracują, pomagając swoim rodzinom. W ubiegłym roku odwiedzili Muzeum Narodowe „Czarnobyl” w Kijowie. Pracownikom placówki opowiedzieli wiele interesujących historii ze swojego życia, a także przekazali kopie fotografii sprzed lat, wycinki gazet, czy też dozymetr DPG-02, który był używany przez jednego z braci podczas wykonywania obowiązków służbowych w strefie wykluczenia.