„Dzwony Czarnobyla. 10 lat później” to drugi film dokumentalny poświęcony katastrofie w elektrowni jądrowej w Czarnobylu, którego twórcą jest dziennikarz i reżyser Jarosław Kamieński. Dokument przedstawia przebieg wydarzeń z 1986 r. w oparciu o wypowiedzi dyrektora elektrowni, trzech ocalałych ratowników i byłego prezydenta ZSRR Michaiła Gorbaczowa.
– Telewizja Polska „Dzwony Czarnobyla” wyemitowała bardzo późno, koło północy. Od razu po emisji miałem dużo telefonów. Telefon był jedynym miernikiem, bo nie było komórek i internetu. Ludzie byli przerażeni. To tak film, który od razu powodował przełożenie zwrotnicy. Docierały do mnie opowieści w stylu: „Ja tego dnia byłem w lesie i widziałem, jak ta chmura szła…”. To oczywiście było bzdurą. Przesadą było też zmuszanie całej populacji do picia płynu Lugola. Natomiast ten film poszedł w świat i przypomniał ludziom, że coś w Czarnobylu wybuchło. Wpisał się w ogólną linię przypomnienia. Perspektywa była dobra – opowiadał w rozmowie z Licznikiem Geigera Jarosław Kamieński.
Jak zaznaczył, „w filmu »Dzwony Czarnobyla. 10 lat później « było zaangażowanych wiele stacji telewizyjnych. Udział białorusko-ukraiński był żaden. Japończycy robili swoje, ale nie bardzo im to wyszło. Tak naprawdę ten film robiłem wspólnie z Austriakiem Kurtem Langbeinem, z którym się zaprzyjaźniłem.”
Opowiedział także historię rodziny Chmieli z Brahina. – Przyjeżdżają jako jedni z pierwszych samochodem pożarniczym na miejsce awarii. W aucie jest ojciec – dowódca maszyny, oraz jego dwóch synów – starszy już jest oficerem i jego zastępczą, młodszy dopiero tym oficerem ma zostać. Wszyscy są przebadani, zdrowi i – co jest rzadkością w tamtych rejonach – mało pijący. Oni pracowali na wypalonym dachu maszynowni – mówił Kamieński.
– Przyjechałem do tej rodziny na zdjęcia. Akurat były urodziny jednego z synów. Wyciągnęli flaszkę wódki, trochę się rozgrzali i zaczęli opowiadać. Ojciec już nie wstawał z łóżka, umierał na chorobę popromienną. U młodszego brata były pewne objawy towarzyszące, a u tego starszego, który stał na tym dachu najdłużej i najbliżej reaktora i teoretycznie nie miał prawa już żyć, nie ma nic. Ten facet był absolutnie zdrowy, a przecież to byli ludzie spokrewnieni, więc ich układ odpornościowy był podobny. Badano go we Francji, w Niemczech i USA. Wychodzi więc na to, że są takie dziedziny, w których wciąż nie jesteśmy w stanie powiedzieć, dlaczego tak a nie inaczej się dzieje. Nie wiem, jak ten mężczyzna czuje się dzisiaj. Być może u niego to promieniowanie zadziałało z opóźnionym zapłonem – zaznaczył.
Twórca filmów podkreślił, że sam również zapłacił pewną cenę za swoje wyjazdy do Czarnobyla. – Gdy kręciliśmy film „Dzwony Czarnobyla. 10 lat później”, to mieliśmy ze sobą licznik Geigera, który dostaliśmy od Bundeswehry. Tego urządzenia nie dało się zepsuć czy rozebrać. Jest takie słynne zdjęcie budynku w Prypeci, na dachu którego jest napis „Sława KPZR”. Gdy kręciliśmy film, część z tych liter leżała już na ziemi. Ja niosłem licznik, a moja ekipa poszła przodem. Po drodze zaszedłem jeszcze do pewnego sklepu, gdzie zobaczyłem białe fortepiany marki Calisia. Gdy wyszedłem, zobaczyłem, że członkowie ekipy siadają na tych literach i zapalają papierosy. Podszedłem do nich z licznikiem, a on wskazywał blisko cztery rentgeny. Wystarczyło więc, że byśmy tam zostali i dopalili te papierosy, a moglibyśmy już dziś nie rozmawiać. Oczywiście obecnie tam radiacja jest taka, że można jakoś przed jej skutkami się chronić, ale nie do końca. Miałem ten licznik i wiedziałem, jaką dawkę dostałem – powiedział.
- reżyseria: Jarosław Kamieński, Kurt Langbein, Bunkichi Takanshi, Tamara Hrush, Anna Bassova
- scenariusz: Jarosław Kamieński, Gottfried Derka, Satoshi Toshida, Marie-France Han, Lydia Antonienko
- operatorzy kamer: Adam Fręśko, Stephan Mussil, Noboru Nishimura
- muzyka: Włodek Gulgowski
- dźwięk: Jacek Szatański, Mario Hopfgartner, Alain Vaucelle
- montaż: Kirk von Heflin
- produkcja: Alina Gaworska, Edi Maria Strauss
Zobacz film na stronach internetowych telewizji Biełsat.