Czarnobylską Strefę Wykluczenia odwiedził Piotr Chmiel – jeden ze strażaków, którzy w nocy 26 kwietnia 1986 r. jako pierwsi przyjechali, aby gasić pożar w czarnobylskiej elektrowni jądrowej.
– Przyjechałem do strefy nie ze smutkiem, ale z dobrymi myślami, aby przypomnieć sobie wydarzenia z 1986 r. i upewnić się, że wszystko nie poszło na marne – powiedział jeden z bohaterów pamiętnych wydarzeń sprzed 37 lat.
Piotr Chmiel w 1986 r. był dowódcą pierwszej zmiany w Zmilitaryzowanej Jednostce Pożarniczej nr 2 przy elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Wspominał, że 26 kwietnia był w domu, a przygotowując się do pracy, wyszedł na balkon, z którego zobaczył jasnoczerwoną poświatę. Wtedy pomyślał, że to na placu budowy piątego energobloku pracuje grupa spawaczy. Chwilę później do jego drzwi zapukał kolega Jurij Chiłko i powiedział: „Pożar w elektrowni!”. Chmiel w drodze do elektrowni zobaczył na niebie ogromną łunę i dym.
– Gdy weszliśmy na dach, była godz. 2 w nocy. Aby ogień nie rozprzestrzenił się na trzeci blok, gasiliśmy go partami. Kiedy poszedłem gasić, tylko połowicznie rozumiałem, co mi grozi – powiedział. Chmiel zaznaczył, że zapewniano ich wówczas, że pożar nie zagraża życiu i zdrowiu. Widział kawałki czegoś, co wyglądało jak grafit czy beton, ale nie wiedział, że mogą być one źródłem śmiercionośnego promieniowania.
– Ok. godz. 4.30 chłopcy zaczęli odczuwać mdłości. Pojawiły się wymioty. Zeszli na dół i zostałem sam. Przez radiostację poproszono mnie, abym też zszedł na dół. Chłopców już zabierało pogotowie. Stanąłem, zobaczyłem ojca i zemdlałem. Kiedy się ocknąłem, stał nade mną Władimir Prawik. Do głowy mi nie przyszło, że to mogą być skutki promieniowania. Godzinę później (już w prypeckim szpitalu – przyp. red.) przyszedł lekarz i kazał nam zabrać swoje ubrania, przybory higieniczne i zejść na dół. Przyszedł mój brat. Ojciec Wiktora Kibenoka przyniósł kwaśne mleko i powiedział, że dzięki niemu promieniowanie opuszcza organizm. Piliśmy, ale wymioty nie ustawały. Później dowiedzieliśmy się, że autobus wiezie nas na lotnisko w Boryspolu, a stamtąd polecimy samolotem do Moskwy. Siedzieliśmy przed samolotem dwie godziny, bo załoga odmówiła lotu. Bali się narażenia na promieniowania. Nam nic nie powiedziano o poziomie skażenia. To były tajne informacje – opowiadał.
Pierwszych likwidatorów wysłano do słynnej kliniki nr 6. – Byłem sam w pokoju, pod stałą kontrolą lekarza i służb specjalnych. Nie wiedziałem, gdzie są rodzice i czy przyjechali. Nie udzielano nam żadnych informacji. W czerwcu przyjechał brat z żoną. Rozmawialiśmy przez 15 minut – wspominał.
Piotr Chmiel został wypisany ze szpitala dopiero w sierpniu 1986 r. z rozpoznaniem choroby popromiennej. O śmierci swoich kolegów dowiedział się z gazety, jaką jeszcze przed wypisem przyniósł mu lekarz. Strażak ze łzami w oczach wspominał Wiktora Kibenoka, Władimira Prawika, Wasyla Ignatienkę i Władimira Tiszurę.
37 lat później Piotr Chmiel ocenił, że strażacy zrobili wszystko jak należy, bo ugasili ogromny pożar. – Nikt się nie bał. Nikt się nie ukrywał. Wszystko zrobiliśmy dobrze – zaznaczył.
Strażak odwiedził m.in. swoją rodzimą jednostkę pożarniczą, która jest zlokalizowana na terenie elektrowni jądrowej. Obecnie cały sztab został przeniesiony do miasta Czarnobyl. Chmiel udał się także do Prypeci, w której mieszkał (Chmiel urodził się w pobliskich Starych Szepieliczach – przyp. red.). – Tutaj na ul. Sportowej był mój ulubiony budynek z numerem 17. Stąd widziałem wszystko, co działo się w elektrowni. Byłem młody. 23-25 lat. Miasto było cudowne i młode. To rzeczywiście było miasto marzeń. Mieszkałem tu przez trzy lata – mówił.
Jak zaznaczył, w 1986 r. był przekonany o tym, że po 10 latach wróci do szczęśliwego miasta. – Potem opowiedzieli mi o całej tablicy Mendelejewa, o zagrożeniach i tle radiacyjnym. Wtedy zrozumiałem, że już nigdy tu nie wrócę – stwierdził.
– W ogóle to się nadal dziwię, że żyję po tych wszystkich wydarzeniach. Szkoda chłopaków. To byli fajni ludzie, którzy bardzo dobrze wykonywali swoją pracę. Tak, bardzo często wspominam te wydarzenia. W Światoszynie mamy aleję Strażaków. Przychodzę tam i wspominam – dodał.
Tekst i zdjęcia na podstawie materiału Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia (dazv.gov.ua)