Licznik Geigera

Polski likwidator

Fot. Wydawnictwo Naukowe PWN
Fot. Wydawnictwo Naukowe PWN

„Jestem Polakiem i tak mam wpisane w dowodzie osobistym. Mój dziadek urodził się w Krakowie, tam spędził dzieciństwo i wczesną młodość” – tak w pierwszych słowach przedstawia się Józef Truskowski, jeden z bohaterów najnowszej książki Pawła Sekuły „Likwidatorzy Czarnobyla. Nieznane historie”.

Wydana nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN publikacja zawiera relacje likwidatorów z krajów bałtyckich i ich rodzin. Jedną z postaci, do których udało się dotrzeć autorowi, był Józef Truskowski, który w chwili awarii w czarnobylskiej elektrowni miał 37 lat. „Do Czarnobyla zmobilizowali mnie pod koniec listopada 1986 r., byłem tam ponad trzy miesiące, a do domu wróciłem 8 marca – pierwsze co zrobiłem po przyjeździe, to kupiłem żonie bukiet kwiatów” – wspomina polski likwidator.

Jak podkreśla, podczas mobilizacji ani jemu, ani jego kompanom, nie wyjaśniono dokąd zostaną wysłani, a jedynie z rozmów z innymi powołanymi domyślił się, że chodzi o Czarnobyl. W Strefie Wykluczenia służył w batalionie inżynieryjno-drogowym JW 36826 jako kierowca pomocy drogowej. „Zajmowaliśmy się usuwaniem awarii pojazdów, wulkanizacją i tym podobne. Woziłem też ludzi ze Steczanki do Prypeci, likwidatorzy wybierali tam wierzchnią warstwę ziemi i ładowali na ciężarówki” – opowiada.

Do dodatkowych powierzonych mu zadań należała naprawa samochodów osobowych kierownictwa. W tym celu jeździł do Prypeci, aby z porzuconych w mieście aut osobowych wymontowywać potrzebne części. Jak dodaje, usłyszał także propozycję pracy jako biorobot na dachu trzeciego reaktora.

Truskowski na kartach książki Pawła Sekuły wspomina także spotkania z pierwszymi samosiołami, którzy po kilku miesiącach od ewakuacji powrócili do swoich domów na terenie Zony: „Były takie przypadki, że w naszej 30-kilometrowej strefie podwoziliśmy po drodze miejscowych ludzi. Oni nie chcieli wyjeżdżać, mówili, że w nowych miejscach osiedlenia tylko wegetowali, a nie żyli, że tak czy inaczej muszą umrzeć. Woleli wrócić umierać do swoich domów na terytorium zony”.

Polski likwidator skutków awarii w Czarnobylu podkreśla, że w swojej książeczce ma zapisane, iż podczas służby w Czarnobylu otrzymał 17 rentgenów. „(…) ale pisali tylko tak dla zamydlenia oczu, z pewnością otrzymywaliśmy dużo więcej” – dodaje.

Józef Truskowski przez kilka lat po powrocie do domu nie odczuwał skutków pracy w Czarnobylu. „Po demobilizacji wróciłem do pracy, nie chodziłem do lekarzy, ale po pięciu latach zacząłem odczuwać dolegliwości zdrowotne i zwróciłem się po pomoc do specjalistów ze szpitala Stradiņša w Rydze. Leczenie niewiele pomagało, z każdym rokiem było coraz gorzej” – opowiada.

„To są takie sytuacje, które chwytają za serce”

– (…) nie chodzi tylko o ludzi, którzy po prostu mają polskie pochodzenie. Są to ludzie, którzy pielęgnują polskość. Truskowski musiał zadbać o to, aby już w niepodległej Łotwie wpisano mu do dowodu osobistego, że jest Polakiem. Swego czasu chodził także na lekcje języka polskiego, aby go nie zapomnieć. Kultywuje pamięć o Polsce. To są takie sytuacje, które chwytają za serce – tak o spotkaniu z Józefem Truskowskim opowiada w rozmowie z Licznikiem Geigera autor książki „Likwidatorzy Czarnobyla. Nieznane historie” Paweł Sekuła. Jak podkreśla, „można porozmawiać z Józefem Truskowskim pięknym »staropolskim« językiem”.

Sekuła podkreśla, że Truskowski to niejedyny likwidator polskiego pochodzenia. – Okazuje się, że Polaków było tam więcej i to nie tylko na Łotwie, ale też w innych republikach sowieckich. Dotarłem do nich na podstawie dokumentów archiwalnych. W Rydze przechowywane są kartoteki osób, które brały udział w likwidacji skutków katastrofy i przy każdym z nazwisk wpisana jest narodowość. Jest tam też narodowość polska. (…)  Od pewnego czasu chodzi mi po głowie projekt, aby zebrać maksymalnie dużo informacji na temat polskiego wkładu w minimalizację skutków katastrofy czarnobylskiej. Może warto to zrobić, bo to mógłby być wkład także do naszej historii – zaznacza.

„Likwidatorzy Czarnobyla. Nieznane historie”

Publikacja jest zapisem relacji ustnych tzw. likwidatorów Czarnobyla i ich rodzin. Przedstawia dramatyczne doświadczenia żołnierzy z republik bałtyckich związane z działaniami podejmowanymi w rejonie katastrofy w latach 1986-1988.

Praca Pawła Sekuły dzieli się na dwie części. Pierwsza – to zarys historii mobilizacji i udziału Łotyszy w usuwaniu skutków awarii. Autor przywołuje w tym kontekście falę protestów żołnierskich, do których doszło wiosną i latem 1986 r. Druga część to spisane relacje likwidatorów, które zostały podzielone na kryteria problemowe – mobilizację do służby w Czarnobylu, codzienność, wykonywanie najtrudniejszych zadań i powrót do domu. Relacje uzupełniają wywiady przeprowadzone z członkami rodzin likwidatorów.

Słowo wstępne do książki Sekuły napisał major Gunārsa Opmanis. Jak wspomina Sekuła w wywiadzie dla Licznika Geigera: „On był moim mentorem i łotewskim przewodnikiem po kwestiach związanych z Czarnobylem. Dzięki znajomościom G. Opmanisa z innymi likwidatorami oraz za sprawą jego autorytetu udało się zorganizować spotkania z moimi rozmówcami.”

Paweł Sekuła jest doktorem, historykiem i kulturoznawcą. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym w Katedrze Ukrainoznawstwa na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ. W 2018 r. został odznaczony przez Społeczny Związek „Czarnobyl” Łotwy, zrzeszający uczestników likwidacji skutków katastrofy czarnobylskiej, medalem Znak Honoru – „Za znaczący wkład na rzecz zachowania pamięci historycznej o katastrofie czarnobylskiej dla przyszłych pokoleń i ludzkości”.

Paweł Sekuła: bunt żołnierzy w Czarnobylu to sytuacja bezprecedensowa