– Dzięki Czarnobylowi dowiedzieliśmy się, jak taka awaria może powstać, jak przebiega i jakie są jej skutki. Poza tym awaria ta przyspieszyła powstanie dwóch konwencji międzynarodowych: o zawiadamianiu o awarii jądrowej i o pomocy w przypadku awarii – mówi specjalista w zakresie geofizyki jądrowej, technicznej fizyki jądrowej oraz bezpieczeństwa jądrowego i ochrony radiologicznej prof. Jerzy Niewodniczański w rozmowie z Licznikiem Geigera. Wieloletni prezes Polskiej Agencji Atomistyki zaznacza, że choć awaria na Ukrainie nauczyła bać się energetyki jądrowej, to energetyczny reaktor jądrowy, którego budowę nasz kraj ma planach, będzie bardzo bezpieczny: „(…) Jeżeli operator zwariuje lub będzie chciał umyślnie spowodować awarię, to mu się to nie uda”.
Tomasz Róg: 26 kwietnia 1986 r. – ta data do dziś wywołuje strach wśród wielu osób. Co Pan Profesor pamięta z tamtych dni?
Prof. Jerzy Niewodniczański: Też się wtedy przestraszyłem, ponieważ sami mierzyliśmy to promieniowanie i było ono wyraźne. Byłem wtedy pracownikiem Instytutu Fizyki i Techniki Jądrowej AGH. Pamiętam, jak wyszedłem z dozymetrem. Była bardzo ładna pogoda, a na Alejach Trzech Wieszczów było bardzo dużo kurzu. Widocznie nie został jeszcze zamieciony po zimowym sypaniu piasku. Siało jodem jak skurczybyk. Jednak to promieniowanie zniknęło bardzo szybko. Jak wiemy, główne uderzenie nie poszło na Polskę. Nasz kraj w związku z warunkami meteorologicznymi był w dość dobrym położeniu.
Spotkałem się z opiniami, że Polska, mimo że miała ustrój taki, jaki miała, to zareagowała znacznie lepiej od państw zachodnich, Anglii czy Francji.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, bo teraz wszyscy plują, że to komuchy, ale Polska zareagowała bardzo dobrze. Anglia i Niemcy w ogóle nie informowały. Mam taki przykład: kolega moich dzieci pracował wtedy na saksach na farmie w Niemczech. Zbierano tam marchewkę. Gdy Niemcy dowiedzieli się, że coś się dzieje, to zakazali rozmawiać na ten temat, aby przypadkiem nie okazało się, że te marchewki są w jakiś sposób skażone.
W Polsce informacja wcale nie była także zła. Chwali się też reakcja – podanie płynu Lugola. Według prof. Szybińskiego, endokrynologa, dzięki podaniu tego specyfiku ludzie dostali tylko 30 proc. dawki, którą mogliby otrzymać od radioaktywnego jodu. 70 proc. zostało przez płyn Lugola zablokowane.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, bo teraz wszyscy plują, że to komuchy, ale Polska zareagowała bardzo dobrze. Anglia i Niemcy w ogóle nie informowały.
Chociaż pomysłodawca akcji podawania płynu Lugola, czyli prof. Zbigniew Jaworowski, po latach mówił, że gdyby miał wtedy pełną wiedzę na temat awarii w Czarnobylu, to nawet podawanie tego środka nie byłoby potrzebne.
Trzeba było podać. Pamiętajmy, że w latach 60. zrezygnowano z jodowania soli, a – jak wiadomo – największy deficyt jodu jest na wschodzie i południu Polski. Ten płyn Lugola, nawet jeśli nie byłoby Czarnobyla, był korzystny.
Rozmawiałem na ten temat z dr. inż. Markiem Rabińskim z Narodowego Centrum Badań Jądrowych. On przywołał słowa jednego z likwidatorów czarnobylskiej awarii, który stwierdził, że “na terenach wokół Czarnobyla dieta ludności była niesamowicie uboga w jod. W związku z tym znakomita większość przypadków zachorowań, szczególnie na Białorusi, bo w tamtą stronę ta pierwsza chmura z reaktora się skierowała, jest konsekwencją nieużywania jodowanej soli”.
Przypisuję sobie ten sukces, że udało się w Polsce wrócić do jodowania soli kamiennej. Oczywiście można też kupić sól niejodowaną. Dodam, że głównymi przeciwnikami jodowania soli byli PSL-owcy. Pamiętam dyskusję w Sejmie po jednej z poselskich interpelacji. Im chodziło o to, że ogórki kiszone będą niesmaczne i ludzie nie będą ich kupować. To było takie aspołeczne, że aż człowieka skręcało – “Niech inni umierają, ale my będziemy ogórki sprzedawać”. Tłumaczyliśmy, że to nieprawda, że jodu są minimalne ilości i to w ogóle nie wpływa na smak produktów konserwowanych z użyciem soli.
Warto zaznaczyć, że chodzi tu nie tylko o jodowanie soli. Okazuje się, że ważniejsze od tego jest jodowanie mleka w proszku i gotowych pokarmów dla niemowląt. Jeżeli matka karmi piersią, a sama spożywa sól jodowaną, to wszystko jest w porządku. Jeśli jednak matka nie karmi, a dziecko je głównie gotowe produkty, to one muszą być jodowane. Na szczęście są!
Podsumowując, Polska zareagowała naprawdę dobrze. Skażenie było u nas niewielkie i dosyć niejednorodne. Na przykład rejon Praszki koło Częstochowy był bardziej skażony niż reszta kraju.
A co nas przez te lata nauczył Czarnobyl?
Niestety nauczył społeczeństwo bać się energetyki jądrowej.
A jeżeli mówimy o nauce?
Mówi się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po pierwsze, dowiedzieliśmy się, jak taka awaria może powstać, jak przebiega i jakie są jej skutki. Poza tym awaria ta przyspieszyła powstanie dwóch konwencji międzynarodowych – o zawiadamianiu o awarii jądrowej i o pomocy w przypadku awarii. Jak wiemy, na parę lat zamrożono cały przemysł jądrowy – trzeba było przeanalizować pod względem bezpieczeństwa wszystkie projekty pracujących i wznoszonych reaktorów. Przypomniała nam także o konieczności przestrzegania procedur – przecież w Czarnobylu procedury nie były zachowane.
Chwali się też reakcja – podanie płynu Lugola. Według prof. Szybińskiego, endokrynologa, dzięki podaniu tego specyfiku ludzie dostali tylko 30 proc. dawki, którą mogliby otrzymać od radioaktywnego jodu. 70 proc. zostało przez płyn Lugola zablokowane.
No właśnie. Prof. Łukasz Turski mówił, że “Idiota chciał wysadzić reaktor w powietrze i go wysadził”.
My w tej chwili nie boimy się Czarnobyla, boimy się ewentualnie terrorystów, ale nie takich, którzy zrzucą bombę czy skierują samolot na reaktor, ale takich, którzy będą pracować w elektrowni jądrowej. Jednak gdybyśmy budowali reaktor jądrowy w Polsce, to byłby to reaktor generacji III lub III+, bo generacji IV to raczej się nie doczekamy. Te reaktory muszą być na tyle bezpieczne, że jeżeli operator zwariuje lub będzie chciał umyślnie spowodować awarię, to mu się to nie uda. Reaktory RBMK były dosyć specyficzne – budowano je głównie dlatego, aby produkować w nich pluton. Ale można je eksploatować w sposób bezpieczny. Poza tym reaktor RBMK może pracować bez przerw na wymianę paliwa – nie potrzebna tu jest tzw. kampania paliwowa. Kampanie paliwowe są krótkie, bo trwają zwykle miesiąc lub nawet krócej, ale nie mniej przez ten miesiąc reaktor nie pracuje.
Znam elektrownię Ignalino na Litwie, gdzie pracowały tego typu reaktory. Litwini płakali, jak kazano im ją wyłączyć.
Pracownicy elektrowni w Czarnobylu też płaczą. Nawet do dzisiaj. Jeden z moich przewodników, który w chwili awarii pewnie był jeszcze w przedszkolu lub szkole podstawowej, mówił, że to był bardzo dobry reaktor i on nie rozumie, dlaczego musiano wyłączyć całą elektrownię.
I miał rację. Oczywiście reaktory musiałyby być, tak jak te ignalińskie, przeanalizowane i nieco zmienione. Tam zmniejszono moc, zmieniono paliwo, mogły być nadal bezpiecznie eksploatowane.
A co Pan Profesor sądzi o modzie na turystykę jądrową? Są wycieczki do Czarnobyla, zaczynają się wyjazdy do Fukushimy.
Uważam, że im więcej ludzi wie o energetyce jądrowej, i to ze wszystkich stron, tym lepiej, bo jak rozum śpi, to budzą się demony. Tam można od razu zobaczyć, czy te demony są czy też nie.
Nawet polski Żarnowiec, choć zamknięty i pilnowany, jest atrakcją turystyczną.
Tu jednak nie chodzi o ruiny. We Francji czy na przykład w Czechach popularne są wycieczki do czynnych elektrowni jądrowych. Są to więc atrakcje turystyczne. A dlaczego ludzie jeżdżą do Czarnobyla? Po pierwsze, to też specyficzna atrakcja turystyczna, a po drugie, ludzie lubią oglądać miejsca katastrof.
Uważam, że im więcej ludzi wie o energetyce jądrowej, i to ze wszystkich stron, tym lepiej, bo jak rozum śpi, to budzą się demony.
A nie jest to przypadkiem igranie z losem i własnym życiem?
Nie. Turyści przecież nie chodzą po sarkofagu, tylko na zewnątrz i zawsze jest z nimi przewodnik. Aby zauważyć w następnych pokoleniach jakiekolwiek negatywne skutki promieniowania, to musieliby dostać co najmniej 100 milisiwertów, a tam w najgorszym razie dostaną około 10 mSv.
A jak Pan Profesor zapatruje się na wszystkie mity, które narosły wokół Czarnobyla?
To były ostatnie lata Związku Radzieckiego. Nałożyły się więc na to dwa efekty. Po pierwsze, Sowieci chcieli się wybielić i powiedzieć, że wszystko było tak jak trzeba – że projekt reaktora był dobry, a tymczasem tam popełniono błędy na każdym kroku. Po drugie, państwa, które powstały po rozpadzie ZSRR, chciały zarobić na tej awarii, więc wyolbrzymiały tę tragedię. Robiła to zwłaszcza Białoruś.
Druga część rozmowy z prof. Jerzym Niewodniczańskim za tydzień.
Prof. Jerzy Niewodniczański – urodzony 20 stycznia 1936 r. w Wilnie. Absolwent Wydziału Geologiczno-Poszukiwawczego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, dr hab. inż. geofizyk. Specjalista w zakresie geofizyki jądrowej, technicznej fizyki jądrowej oraz bezpieczeństwa jądrowego i ochrony radiologicznej.
W latach 1956-2006 pracownik AGH w Krakowie na stanowiskach od zastępcy asystenta do profesora zwyczajnego w Instytucie Fizyki i Techniki Jądrowej (ITJ), następnie na Wydziale Fizyki i Techniki Jądrowej (WFTJ). W latach 1988-1990 dyrektor ITJ, a w latach 1990-1993 dziekan WFTJ.
W latach 1979-1982 pracownik Uniwersytetu w Jos w Nigerii. W okresie 1985-1987 prorektor AGH w Krakowie. W latach 1992-2009 Prezes Państwowej Agencji Atomistyki. W latach 2009-2011 profesor na Wydziale Energetyki i Paliw AGH. W altach 2008-2012 przewodniczący Konwentu AGH. Od listopada 2010 r. profesor honorowy AGH.
W 1997 r. przewodniczący Konferencji Generalnej Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA); trzykrotnie członek Rady Gubernatorów MAEA, dwukrotnie jako jej wiceprzewodniczący.
Członek szeregu zespołów ekspertów, w tym Komitetu Naukowo-Technicznego (STC/Euratom) Komisji Europejskiej i Stałego Komitetu Doradczego ds. Zastosowań Jądrowych (SAGNA) Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Ekspert MAEA w Tanzanii, Kenii, Jordanii i Rumunii.
Założyciel i pierwszy prezes Oddziału Krakowskiego Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk o Ziemi. Uczestnik wypraw naukowo-alpinistycznych w góry Peru i Afganistanu. Taternik, instruktor alpinizmu, przewodnik tatrzański.