Jak wyglądała praca miejskiego szpitala w pierwszych chwilach po awarii w elektrowni? Kto podjął decyzję o wysyłaniu najciężej poszkodowanych do Moskwy? Z jakimi problemami musieli radzić sobie prypeccy lekarze? Oto wspomnienia Wołodymyra Pieczerycji, który kierował jednostką medyczno-sanitarną nr 126 w Prypeci.
Materiał powstał we współpracy z Muzeum Narodowym „Czarnobyl” w Kijowie.
„(…) Telefon zawsze jest przy łóżku. To nawyk i konieczność. Dostałam telefon z jednostki medycznej. Mówią, że w elektrowni jest pożar, słychać jakieś wybuchy. Nagle połączenie zaczęło się przerywać, źle słyszałam. Minęła godzina od wybuchu, czyli w pół do trzeciej w nocy. Prawdopodobnie jako pierwsza w Moskwie dowiedziałam się o tym, co się stało. Natychmiast zadzwoniłam do dyżurnego Trzeciego Głównego Zarządu Ochrony Zdrowia – powiedziałam, że potrzebuję dobrego połączenia z elektrownią jądrową w Czarnobylu i poprosiłam o przysłanie samochodu. Wkrótce byłam w zarządzie. Stamtąd połączenie było lepsze. Otrzymałam informację o ofiarach. Wymioty, zaczerwienienie ciała, osłabienie, biegunka u jednego pacjenta – to były typowe objawy ostrej choroby popromiennej. Jednak próbowano mnie przekonać, że są to oparzenia spowodowane przez plastik i ludzie ci zostali zatruci toksycznymi gazami. Z nowych raportów dowiedziałam się, że liczba poszkodowanych w placówce medycznej rośnie – już 120 osób. Mówię im: »To oczywiste, że to nie chemia, a promieniowanie. Przyjmujemy wszystkich!« (…)” To fragment wywiadu z dr Angeliną Guskową z moskiewskiego Instytutu Biofizyki, który został opublikowany w czasopiśmie „Nauka i życie” (ros. „Наука и жизнь”) (nr 4 z 2007 r.). Wielu czytelników pewnie wtedy zadawało pytania, kto dokładnie zadzwonił z Prypeci do Moskwy feralnej nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 r.? Od kogo dr Guskowa otrzymała pierwszą informację o stanie poszkodowanych?
Oto odpowiedź, którą przygotowali pracownicy naukowi z Muzeum Narodowego „Czarnobyl” w Kijowie. Udało im się odnaleźć specjalistę, który w 1986 r. odpowiadał za poziom świadczonej opieki medycznej i prawidłowe leczenie pacjentów w jednostce medyczno-sanitarnej nr 126 w Prypeci. To właśnie w tej instytucji w pierwszych minutach po awarii reaktora nr IV rozpoczęła się walka o zdrowie i życie pracowników elektrowni, a także mieszkańców Prypeci.
Tą osobą jest Wołodymyr Oleksandrowicz Pieczerycja (ukr. Володимир Олександрович Печериця) – główny lekarz jednostki. Urodził się w 1949 r. w Dzierżyńsku (obecnie Torećk) w obwodzie donieckim na Ukrainie. Po ukończeniu instytutu medycznego w Saratowie trafił do Trzeciego Głównego Zarządu Ochrony Zdrowia, który w czasach sowieckich obsługiwał wszystkie „atomowe” miasta podległe Ministerstwu Średniego Przemysłu Maszynowego ZSRR i niektóre przedsiębiorstwa kompleksu wojskowo-przemysłowego.
Od 1975 r. pracował w jednostce medyczno-sanitarnej w Nawoi w Uzbekistanie. Placówka ta obsługiwała kompleks wydobywczo-wytwórczy, który zajmował się wydobyciem uranu, a także – jako produktu ubocznego – złota. W 1978 r. został przeniesiony do miasta Prypeć. W miejskim szpitalu był m.in. pediatrą i szefem oddziału chorób zakaźnych. Od 1983 r. został zastępcą głównego lekarza jednostki sanitarno-medycznej nr 126 (ros. Медико–санитарная часть nr 126, МСЧ-126). Placówką wówczas kierował Witalij Oleksandrowicz Leonienko (ukr. Віталій Олександрович Леоненко).
Pierwsze chwile po awarii
– Wiadomość o wypadku w elektrowni jądrowej w Czarnobylu nadeszła o godz. 1.30/1.35. Zatelefonował lekarz dyżurny: „W elektrowni jądrowej w Czarnobylu zdarzył się jakiś wypadek. Musisz przyjść do szpitala. Są poszkodowani” – wspominał Pieczerycja w rozmowie z pracownikami Muzeum Narodowego „Czarnobyl” w Kijowie. Jak dodał, w ciągu 10 minut był już na miejscu, a po godz. 2 w nocy zaczęli przybywać pierwsi poszkodowani – wśród nich m.in. inżynier Władimir Szaszenok. – Był w bardzo poważnym stanie. (…) Miał poparzone 80 proc. ciała – zaznaczył. Szaszenokiem zajmowali się dwaj chirurdzy i specjalista ds. resuscytacji. Niestety mężczyzna zmarł o godz. 6 rano.
Przybywali kolejni poszkodowani. Według lekarza ok. godz. 3.00-3.30 było ich już około 20. Z danych, które w 2012 r. przekazał ówczesny zastępca dyrektora Trzeciego Głównego Zarządu Ochrony Zdrowia Walerij Gorbaczewski, wynika, że o godz. 4.30 rannych w szpitalu było już 36, a po godz. 10.00 – blisko 100. W sumie przez prypecką placówkę przeszło 108 osób.
– Tych, których przywożono, po pierwszych zabiegach sanitarnych, przebierano w ubrania szpitalne. Piżam męskich nie wystarczyło dla wszystkich, więc niektórzy poszkodowani otrzymywali damskie chałaty. Najpierw rozmieszczono ich na oddziale terapeutycznym, który dzień wcześniej był przygotowywany do remontu, i było tam 70 wolnych łóżek. Zaczęto zakładać im kroplówki. Jednostka miała własną aptekę, więc z medykamentami nie było problemów. Natomiast nie było wystarczającej liczby statywów do kroplówek, więc te były przymocowywane do mopów, które z kolei przytwierdzano do łóżek. Wiele ofiar wymiotowało, byli osłabieni, ale nie byli w stanie depresji. Psychozy i histerie pojawiły się znacznie później, w maju i czerwcu – powiedział lekarz.
Dodał, że kombinezony strażackie zniesiono do specjalnie przeznaczonego pomieszczenia w piwnicy szpitala. Natomiast ubrania pracowników elektrowni wkładano do toreb. Następnie wywieziono je do obozu pionierów „Bajkowy”, a stamtąd przekazano do specjalnej pralni w Prypeci.
Wołodymyr Pieczerycja wspominał, że do 26 kwietnia 1986 r. w ogóle nie miał do czynienia z objawami choroby popromiennej u pacjentów. Obserwował jedynie chorych narażonych na promieniowanie podczas szkolenia w klinice nr 6 Instytutu Biofizyki w Moskwie. Podkreślił, że do 1986 r. nie było przypadków napromieniowania pracowników czarnobylskiej elektrowni – nawet podczas awarii pierwszego reaktora w 1982 r.
Na ratunek poszkodowanym ruszyli wszyscy dostępni pracownicy medyczni – pielęgniarki, pediatrzy, stomatolodzy i neurolodzy. Pracami pogotowia ratunkowego i transportu ofiar kierowała Ałła Kaliwanowa (ukr. Каливанова Алла Степанівна). Do dyspozycji prypeckiej jednostki było pięć karetek pogotowia. W budynku administracyjnym nr 1 elektrowni dyżurowała lekarka Galina Nawojczyk (ukr. Навойчик Галина Іванівна). Wraz z ratownikami udzielała poszkodowanym pierwszej pomocy i kierowała ich do szpitala.
Pieczerycja wspominał, że do niego i do Leonienki w noc awarii kilkukrotnie dzwoniono z Moskwy. – Za pierwszym razem gdzieś około 2.20-2.30, ale potem połączenie zostało zerwane. Szpital miał do dyspozycji tylko zwykły telefon międzymiastowy, a jakiś czas po wybuchu został on wyłączony przez funkcjonariuszy KGB. Do Trzeciego Głównego Zarządu Ochrony Zdrowia można było zadzwonić tylko z elektrowni – tam była specjalna łączność. To z niej korzystał Leonienko – powiedział. Lekarz zaznaczył, że sam został na miejscu w miejskim szpitalu, a Leonienko jeździł pomiędzy elektrownią jądrową a miejskim komitetem wykonawczym w Prypeci.
Około godz. 6-8 rano sporządzono pierwsze listy poszkodowanych, a funkcjonariusze KGB zaczęli przesłuchiwać pacjentów, którym pozwalał na to stan zdrowia. Ok. godz. 11 do Prypeci przybył zespół sześciu specjalistów-radiologów z Moskwy . Grupa ta poważny stan poszkodowanych tłumaczyła zatruciem produktami spalania podczas akcji gaśniczej. – Początkowo żaden z pracowników medycznych nie myślał o tym, że istniejące objawy były oznaką porażenia popromiennego. Ale badania krwi, że u poszkodowanych pojawiła się leukopenia – stwierdził medyk.
Profilaktyka jodowa
Profilaktykę jodową rozpoczęto w trakcie dnia. Pieczerycja zaznaczył, że na krótko przed awarią (po koniec 1985 r. lub na początku 1986 r.) w Prypeci odbyły się zakrojone na szeroką skalę ćwiczenia obrony cywilnej. Do tego czasu 20 tysięcy tabletek jodku potasu znajdowało się w szpitalnym sejfie. Po ćwiczeniach preparat rozesłano m.in. do punktów medycznych w elektrowni, szkół i przedszkoli. Personel medyczny dostarczał pigułki bezpośrednio do mieszkań.
Według oceny lekarza preparaty jodowe otrzymało około 70-80 proc. dzieci. Nie mógł jednak stwierdzić, ilu dorosłych otrzymało tabletki, gdyż – jak zaznaczył – preparatu nie wystarczyło dla wszystkich, a po drugie w piątek, 25 kwietnia wielu mieszkańców Prypeci wyjechało na weekendowy odpoczynek.
Na krótki urlop wyjechało też sporo pracowników medycznych. Niektórzy wrócili do domów 27 kwietnia i natychmiast zostali ewakuowani. Część pracowników odszukano w obozie pionierów „Bajkowy”. Do pracy wrócili praktycznie wszyscy, z wyjątkiem kobiet, które miały pod swoją opieką maleńkie dzieci.
– Już w „Bajkowym” preparaty jodowe były dostępne w nieograniczonych ilościach. Mógł je każdy zabrać bezpośrednio z jadalni. Tabletki przyjmowali pracownicy operacyjni elektrowni i wszyscy ci, którzy przyjechali do obozu po powrocie z ewakuacji. Byli to pracownicy elektrowni, budowniczowie i ci, którzy byli w podróży służbowej. To było ważne, ponieważ na początku maja emisja z reaktora wciąż trwała, a pigułki należało przyjmować co 12 godzin. Preparat RS-1 (ros. PC-1, czyli cysteamina –przyp. red.) nie był stosowany – powiedział medyk.
Do Moskwy
Pierwszą 28-osobową grupę poszkodowanych wysłano do Moskwy wieczorem 26 kwietnia, około godz. 22.00. – Towarzyszyła im ginekolog-położnik Marina Redko (ukr. Редько Марина). Niestety ona już nie żyje. Musiałem ją wysłać, bo nie wystarczało terapeutów – zaznaczył lekarz.
– Decyzję o wysłaniu pierwszej grupy poszkodowanych do Moskwy podjęło kierownictwo jednostki medyczno-sanitarnej. Kiedy stało się jasne, że należy to zrobić, Leonienko pojechał do elektrowni i za pomocą specjalnego systemu komunikacji „Iskra-2” skontaktował się z Trzecim Głównym Zarządem Ochrony Zdrowia. Tam wydano zgodę na wysłanie najcięższych przypadków do kliniki nr 6 Instytutu Biofizyki. Później, kiedy jednostka medyczno-sanitarna została ewakuowana do obozu pionierskiego, selekcja pacjentów do leczenia w Moskwie odbywała się nie tylko z udziałem specjalistów Instytutu Biofizyki i kliniki nr 6 tego instytutu, ale także z Instytutu Genetyki im. Dubynina i lekarzy z Czelabińska, którzy mieli doświadczenie w diagnozowaniu i leczeniu ofiar promieniowania. Pacjentów wysyłano również do szpitali w Kijowie – wspominał.
Przypomniał również historię, kiedy to stomatolog Anatolij Bakulin (ukr. Бакулін Анатолій), który służył w Afganistanie przyniósł do prypeckiego szpitala urządzenie radiowe i na falach ultrakrótkich można było podsłuchiwać rozmowy pracowników milicji – wtedy stało się jasne, że trwają przygotowania do ewakuacji miasta.
Ewakuacja
Po rozpoczęciu ewakuacji miasta ze szpitala wywieziono pacjentów oddziałów dziecięcego, terapeutycznego, leczenia uzależnień i chirurgicznego. Wszystkich, którzy można było zwolnić do domu, zwolniono, a resztę osób przewieziono do Czarnobyla.
27 kwietnia podjęto decyzję o przeniesieniu jednostki medyczno-sanitarnej nr 126 do obozu „Bajkowego”. Miejsce to wybudowano dla wypoczynku dzieci z Prypeci, jak i z Murmańska, których rodzice pracowali w Kolskiej Elektrowni Jądrowej).
Rodzinę Pieczerycji ewakuowano do Iwankowa. Sam lekarz po nocy w nowym miejscu wrócił do pracy w obozie „Bajkowym”. Urządzono tam izbę przyjęć, aptekę i przebieralnię. Pracownicy medyczni mieszkali w tym samym budynku. Co więcej, w rejonie elektrowni powstało blisko 40 punktów medycznych.
Pierwszej pomocy medycznej pracownikom elektrowni udzielano na miejscu, a pacjentów z chorobami somatycznymi wysyłano do Kijowa. Później w obozie pionierskim „Leśna łąka” zorganizowano szpital. Sam personel medyczny mieszkał na tzw. „białych parowcach”, zacumowanych w pobliżu miejscowości Stracholesie, gdzie trwała budowa obozu likwidatorów Zielony Przylądek (ros. Зелёный Мыс). Następnie w tym obozie uruchomiono poliklinikę.
Powrót do Prypeci
– W ostatnim dniu kwietnia do mojego gabinetu w obozie „Bajkowym” przyszli dwaj oficerowie KGB i powiedzieli, że Prypeć zostanie odłączona od zasilania elektrycznego i koniecznie trzeba wywieźć z budynków szpitalnych spirytus, narkotyki i złoto stomatologiczne. Razem ze mną od Prypeci pojechał lekarz Dmytro Djakonow (ukr. Д’яконов Дмитро), anestezjolog Anatolij Owczarenko (ukr. Овчаренко Анатолій) i kierowca. (…) Kiedy wracaliśmy w Punkcie Specjalnej Dezaktywacji Transportu wojskowi nie chcieli przepuścić naszego samochodu, gdyż „był zanieczyszczony znacznie ponad wszelkie dopuszczalne normy”. Wszyscy musieli opuścić auto. Anestezjolog Owczarenko udał się do obozu po czystsze auto. To było ok. godz. 12. Ok. godz. 14 z kierunku elektrowni zawiał wiatr i poziom promieniowania w okolicy zaczął gwałtownie rosnąć. Wojskowi niczego nam nie powiedzieli, szybko się zebrali i pojechali. Wtedy my szybko wsiedliśmy do naszego RAF-a i wróciliśmy nim do obozu. Samochód został zaparkowany w lesie, a potem został wysłany na składowisko skażonej techniki. Z czasem nasza jednostka medyczno-sanitarna nr 126 była w pełni wyposażona w niezbędne pojazdy. Dla wyjazdów do Kijowa był u nas tzw. „czysty samochód”, który nie był używany do podróży wewnątrz strefy wykluczenia, a reszta pojazdów z reguły nie wyjeżdżała poza granice strefy – wspominał lekarz.
Podczas wyprawy do Prypeci, 1 maja, Pieczerycja odwiedził swoje mieszkanie. Wyjął jedzenie z lodówki i wyłączył ją z kontaktu, a także zabrał tylko najważniejsze dokumenty. Kiedy wrócił tam po raz drugi – stało się to w ciągu roku – część mebli została już wyniesiona z mieszkania, a zostały jedynie ubrania i buty.
Życie po ewakuacji
Lekarz wspominał, że podczas pracy w Strefie Wykluczenia nie musiał martwić się o zarobki. Ponadto pod koniec 1986 r. wszystkim ewakuowanym wypłacono odszkodowania za utracone mienie. Wynosiło ono 4 tys. rubli dla głowy rodziny, 3 tys. rubli dla żony i po 1,5 tys. rubli na każde dziecko. Ponadto wypłacono odszkodowanie za samochód i garaż. Pieczerycja daczy nie posiadał, ale z rozmów z kolegami wywnioskował, że ci, którzy ją posiadali, również za jej utratę otrzymali rekompensatę. Aby zakupić deficytowe w tamtym czasie towary, tj. m.in. telewizory, lodówki, pralki, meble, itd., ewakuowani otrzymywali specjalne talony, które dawały im możliwość dostania tych rzeczy w wyznaczonych sklepach.
Medyk wspominał, że w tamtym czasie jego koledzy martwili się o to, gdzie będą mieszkać. Jednak po kontakcie z Radą Najwyższą Ukraińskiej SRR zapewniono ich, że zostanie to rozwiązane w szybkim czasie. W październiku 1986 r. pracownicy prypeckiego szpitala otrzymali mieszkania w Kijowie.
Żona Wołodymyra, która do katastrofy była kierownikiem kliniki dziecięcej w Prypeci, po ewakuacji wyjechała wraz z dziećmi do krewnych do Dzierżyńska (obecnie Torećk) w obwodzie donieckim. Tam pracowała jako pediatra. Po pewnym czasie ich dzieci (dwaj synowie – urodzeni w 1972 r. i 1980 r.) trafili na dwa miesiące do sanatorium w miejscowości Istra koło Moskwy. Następnie dzieci mieszkały u dziadków w obwodzie saratowskim. 7 października 1986 r. Pieczerycja przywiózł swoich synów z Rosji na Ukrainę. Następnie jego żona dostała pracę w jednym z kijowskich szpitali.
Na początku maja szef jednostki medyczno-sanitarnej nr 126 Witalij Leonienko otrzymał wezwanie do Moskwy. Wziął ze sobą karty medyczne kierownictwa elektrowni. W rosyjskiej stolicy go zatrzymano i wysłano na leczenie do kliniki nr 6. Po zwolnieniu ze szpitala już nie wrócił na swoje stanowisko. Pieczerycja przejął więc jego obowiązki. Moskwę w sprawach organizacyjnych odwiedził dziesięciokrotnie. Podczas jednego ze spotkań komisji rządowej Borys Szczerbina zadał mu tylko jedno pytanie: „Czego potrzebujecie?” W odpowiedzi lekarz wymienił wszystkie niezbędne środki. Parę dni później do jednostki w obozie „Bajkowym” przyjechał samochód, którym przywieziono wszelkie potrzebne środki.
Na przełomie 1986 i 1987 r. pracownicy jednostki nr 126 otrzymali dokumenty dotyczące przyjętych przez nich dawek promieniowania. U 149 osób zostały przekroczone dopuszczalne normy (26 rentgenów). Wśród nich był Wołodymyr Pieczerycja. Tym samym zakończył pracę w swojej jednostce i otrzymał posadę w jednym ze szpitali dziecięcych w Kijowie. Pracuje tam do dziś.
Zobacz zdjęcia:
Materiał powstał we współpracy z Muzeum Narodowym „Czarnobyl” w Kijowie. Zapraszamy na strony internetowe muzeum chornobylmuseum.kiev.ua oraz jego profil na Facebooku.