Licznik Geigera

„Dziecko Czarnobyla”

Małgorzata Świeżowska na dachu bloku reaktora nr 5 / Fot. Tomasz Róg
Małgorzata Świeżowska na dachu bloku reaktora nr 5 / Fot. Tomasz Róg

„Bardzo często słyszałam od swojej mamy: »Ty jesteś dzieckiem Czarnobyla« – pisze w felietonie Małgorzata Świeżowska, która w październiku 2016 r. odwiedziła Strefę Wykluczenia. Jak ta wyprawa wpłynęła na jej postrzeganie Zony i czy zamierza tam jeszcze wrócić? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie poniżej.

Bardzo często słyszałam od swojej mamy: „Ty jesteś dzieckiem Czarnobyla”. Jak byłam już starsza, to pamiętam, że zdarzało się tak wówczas, gdy mówiłam, że coś tam mi dolega, coś boli, coś strzyka. Mama się śmiała i mówiła właśnie te słowa „No tak, bo ty jesteś dzieckiem Czarnobyla, więc tam coś ci może być…”.

A dlaczego tak do mnie mówiła moja mama – otóż ja urodziłam się prawie równo dwa tygodnie po awarii w elektrowni czarnobylskiej, czyli wiecie już ile mam lat. Ale ja tak naprawdę nigdy nie zastanawiałam się głębiej nad tymi słowami i nigdy tak naprawdę nie przejmowałam się nimi. Nie mniej jednak bardzo utkwiły mi w głowie i gdy nadarzyła się okazja wyjazdu do tego właśnie miejsca, to oczywiście skorzystałam (ku wielkiemu niezadowoleniu mojej mamy) P.S. A wyjazd był ze StrefaZero.org – polecam! I nie żałuję! A kto wie czy nie pojadę tam raz jeszcze…

A o to jak to wszystko wyglądało. Opowiem Wam o tym w formie pytań i odpowiedzi aby lepiej to troszkę uporządkować.

Szpital w Prypeci / Fot. Małgorzata Świeżowska
Szpital w Prypeci / Fot. Małgorzata Świeżowska

Jak to się stało, że podjęłam decyzję o wyjeździe i jak po powrocie zmienił się mój stosunek do Czarnobyla, sposób myślenia o nim?

Szczerze to moja wiedza przed wyjazdem była żadna, aż wstyd się przyznać. Ja nawet nie wiedziałam, że Czarnobyl jest największym miastem w Strefie (usłyszałam to na wyjeździe) położonym kilka kilometrów od elektrowni i od tego wzięła się nazwa. Myślałam, że Strefa składa się z Czarnobyla, w którym jest elektrownia i z Prypeci – a w skrócie na całość mówi się Czarnobyl. Wiem, wiem, wiem, że wstyd!

Przed wyjazdem wiedziałam tyle, że jest to miejsce katastrofy – dużej katastrofy, która odcisnęła piętno na całym świecie. Wiedziałam, że miało to miejsce na dwa tygodnie przed moimi narodzinami i jako dziecko wielokrotnie słyszałam od mojej mamy, że jestem dzieckiem Czarnobyla. Nie wiem czego dotyczyły dokładnie rozmowy, ale pamiętam, że to słyszałam. Chyba jak dorośli wspominali rocznicę katastrofy i rok, i datę, to mama zawsze wspominała, że była wtedy ze mną w ciąży. W każdym bądź razie Czarnobyl świtał gdzieś tam w mojej głowie od dziecka. Jak byłam starsza i coś tam mówiłam, że mi dolega, to śmiano się ze mnie w domu, że to na pewno przez Czarnobyl. Ale tak jakoś nigdy nie zagłębiałam się w to bardziej.

Po przyjeździe odsłuchiwałam wywiad, jaki Paweł Mielczarek (organizator ze StrefaZero.org) udzielił w radiu i opowiadał w nim, jak jego mama dawała mu do zabawy encyklopedię podczas karmienia, aby miał zajęcie i któregoś dnia wpadł właśnie na informację o Czarnobylu. Jak zapytał co to takiego, to mama odpowiedziała mu, że tam była duża katastrofa. I wtedy to zakotwiczyło w jego głowie. Tak trochę podobnie do mnie. Tylko że on się sporo dowiedział, poznał i zorganizował tam wyjazd. Za mną aż tak mocno to nie chodziło. Wiedziałam co się tam stało, ale wiedziałam też, że sporo rzeczy nie wiemy, może się nigdy nie dowiemy, a samo miejsce jest owiane tajemnicą i na pewno nie ma szans tam się dostać. Sama prawie nic nie szukałam na ten temat, by bardziej to zgłębić.

Kiedyś podczas rozmowy z moim narzeczonym, kiedy natrafiliśmy na film o Czarnobylu (ten znany horror), wspomnieliśmy, że chcielibyśmy zobaczyć to miejsce na własne oczy. Próbowałam wtedy znaleźć coś w internecie na temat wyjazdów do Strefy, ale wszystko było jakieś takie mało znane, a dla mnie mało pewne i temat umarł. Ale po tym, jak głośno się zrobiło o produkcji „Czarnobyl – wstęp wzbroniony” w TVN, po obejrzeniu materiału, po natrafieniu na StrefaZero.org, która została też wymieniona w filmie i po tym, jak jakieś dwa miesiące wcześniej mój znajomy odwiedził Strefę, wszystko zaczęło nabierać realnych kształtów i pojawiła się okazja.

Ja zawsze mówiłam, że najbardziej to chciałabym odwiedzić to miejsce, jak już urodzę dziecko i nie będę chciała mieć więcej, ale zmieniałam decyzję pod wpływem informacji, że końcem listopada 2016 r. ówczesny widok bloku IV przejdzie do historii. Dobrze, że w tym roku przypadała 30. rocznica, że puścili w telewizji „Czarnobyl – wstęp wzbroniony”, bo chyba uciekłaby mi ta informacja i do końca życia miałabym wyrzuty, że nie zobaczyłam tego miejsca przed przysłonięciem. Także decyzja zapadła, termin wybraliśmy i pojechaliśmy.

Przed wyjazdem nie znalazłam czasu, by bardziej temat zgłębić, więc moja wiedza jakoś się specjalnie nie poszerzyła. Na około trzy-cztery dni przed wyjazdem, gdy spowolniłam tempo, bo zachorowałam i siedziałam w domu, znalazłam chwilę czasu na poszukiwanie informacji, ale głównie były to informacje dotyczące bezpieczeństwa i promieniowania, bo to mnie najbardziej niepokoiło. Trochę się uspokoiłam, gdy odczytałam różne informacje o wielkości promieniowania i jego wpływie, po tych artykułach od StrefaZero.org, które wysłali na uspokojenie bliskich (na moją mamę nie podziałało), ale to było tyle w temacie powiększenia wiedzy. Więc miałam tylko ogólny obraz miejsca.

Po powrocie stosunek mój do tego miejsca mógł się bardzo zmienić i się zmienił. Zafascynowało mnie to miejsce, ale chyba dlatego, że tak duży kontrast jest między tym, co ludzie wiedzą na temat tego miejsca, a tym jak tam faktycznie jest. To jest niezwykłe, że wiele osób ma tak niewyobrażalne myśli na temat Czarnobyla, że nikt nie zmusiłby ich do wyjazdu w to miejsce, a ja tam byłam, widziałam, przeżyłam i jak opowiadam i staram się uspokoić innych to i tak to do nich nie dochodzi.

I tak się zmienił mój stosunek do Czarnobyla, że teraz mam ochotę bliżej poznać to miejsce, dowiedzieć się więcej na temat przyczyn, skutków i konsekwencji awarii, na temat tego dlaczego niektórzy tam powrócili i nie boją się tam żyć i czy rzeczywiście nie ma to wpływu na ich zdrowie. Chciałabym wiedzieć więcej o tym, co będzie się dalej dziać ze Strefą. Ja wiem, że wielu rzeczy się raczej nie dowiemy, ale coś dowiedzieć się można, można samemu wysnuwać pewne teorie. Myślę, że jest to miejsce na tyle ważne, że warto byłoby, aby ktoś o nie zadbał, próbował zachować.

Na pewno po wyjeździe mam większą ochotę, by poznać to miejsce, móc je zobaczyć w całości, bo jednak eksploracja opuszczonego miejsca też jest bardzo ekscytująca. Chociaż nie wiem czy to dobrze ekscytować się opuszczonymi miejscami – miejscami, które musieli opuścić inni ludzie i znaleźć sobie inne miejsce do życia. Całe szczęście, że Strefa nie wyludniła się w wyniku zamordowania, wymarcia ludzi, tylko z uwagi na ich bezpieczeństwo i ochronę, więc myślę, że to może usprawiedliwiać kogoś, komu podoba się odwiedzanie opustoszałych domów w Prypeci.

Kinoteatr Prometeusz / Fot. Małgorzata Świeżowska
Kinoteatr Prometeusz / Fot. Małgorzata Świeżowska

Czy wycieczka do Czarnobyla i Prypeci spełniła moje oczekiwania?

Tak, choć czuję pewien niedosyt. Ale teraz to czuję, po przyjeździe. Tam czułam pewne napięcie w związku z przebywaniem w tym miejscu. Mimo iż mówi się, że nie ma tam zagrożenia, bo promieniowanie jest małe, to jednak nikt nie ma – nikt nie da 100% pewności, że jednak za 5-10 lat czy za parędziesiąt lat nie odczujemy skutków przebywania wśród tych mniej czy bardziej skażonych miejsc czy przedmiotów. Teraz ludzie zapadają na różnego rodzaju choroby, czy byli w Czarnobylu, czy nie i każdy z nas, który tam był także może zachorować, ale raczej nie dowiemy się czy jednak pobyt w Zonie jakoś się do tego przyczynił… Może być i tak, i nie. I mimo że każdy żartował z tego tematu, bo była to grupa „bardziej uświadomiona” przez Pawła (organizator i założyciel StrefaZero.org), przez dra Rabińskiego (współorganizator) czy z różnych innych źródeł – to jednak czuć było lekką rezerwę co do miejsca. Choćby błahy przykład toalety – raczej nikt nie załatwiał swoich potrzeb na powietrzu – wszyscy starali się „dotrwać” do pobytu w stołówce czy na stacji. Może jest to moja mylna obserwacja, ale ja czułam tę rezerwę.

Ja w każdym razie miałam i mam nadal sporo dystansu do poczucia bezpieczeństwa „promiennego” w Zonie, więc odczuwałam pewne napięcie i nawet złapałam się na tym, że jednak w czwartek, wracając kolejką poczułam ulgę, że już jutro nie wracamy do Zony. Teraz z perspektywy czasu wiem, że jednak bym tam chętnie wróciła albo zostałabym tam ze dwa dni dłużej, bo może jednak warto zaufać naukowcom i specjalistom, że to promieniowanie, które występuje w Strefie nie jest wcale szkodliwe, bo tak naprawdę jest wiele miejsc poza Strefą, gdzie jest ono o wiele większe, no a w końcu, jak to mówi mój narzeczony „na coś trzeba umrzeć”.

Wyjazd oczekiwania moje spełnił, bo moim oczekiwaniem było ujrzenie na własne oczy elektrowni, Prypeci – tych wszystkich miejsc, które widziałam na zdjęciach, np. diabelski młyn, basen. Chciałam poczuć to miejsce, zobaczyć jak żyje się wokół Strefy, jak tam zachowują się ludzie i to wszystko jak najbardziej miało miejsce. Znajomy, który wcześniej był z Pawłem, na wyjeździe zapewnił mnie, że będę zadowolona wyjeżdżając właśnie z nim i tak też było. Paweł to świetny człowiek i bardzo ciekawa osobowość, więc sam wyjazd, jako wyjazd z Pawłem spełnił także moje oczekiwania. Czułam, że mogę na niego liczyć i że będąc tam od niego mogę czuć się bezpiecznie, bo mi pomoże, jakby było trzeba.

Zniszczony budynek szkoły nr 1 w Prypeci / Fot. Małgorzata Świeżowska
Zniszczony budynek szkoły nr 1 w Prypeci / Fot. Małgorzata Świeżowska

Czy wycieczka odpowiadała moim wcześniejszym wyobrażeniom Zony?

Nie wiem, choć bardziej nie niż tak. Myślałam, że ludzie tam są tacy jacyś smutniejsi (choć w sumie trochę chyba są), ostrożniejsi, że w miejscu tym panuje napięcie, lekki strach, że każdy uważa na to, co mówi, co robi, a okazało się „normalnie”, tzn. nie czuć tam tej ogromnej katastrofy. Ludzie ze Sławutycza* jeżdżą codziennie do pracy, jak do jakiegoś normalnego, zwykłego zakładu. Ci, co pilnują Zony, co jeżdżą z wycieczkami, zachowują się tak, jak u nas ludzie, którzy pilnują różnych miejsc, tzn. sprawdzają, kontrolują, jeżdżą z nami, patrzą na to co robimy, itd. Panie w stołówce gotują tak jak w każdej innej na świecie. Nie ma w ich zachowaniu, działaniu nic nadzwyczajnego.

W samej Strefie i okolicach nie widzi się także nic nadzwyczajnego (oprócz tego, że jest to miejsce opustoszone i niszczeje). My, odwiedzający, czujemy „nadzwyczajność” tego miejsca, czujemy to napięcie przed pierwszym wejściem do miejsca tak osławionego, tak nie dla każdego dostępnego, bo nie każdy ma odwagę by się tam znaleźć.

Także ja spodziewałam się, że tam jest inaczej a było normalnie. Jak w Prypeci świeciło słońce, to było ładnie i przyjemnie – było cicho, pusto, ale nie było czuć strachu przed tym opuszczonym miastem. Myślałam, że jednak znajdując się tam będę czuła się przygnębiona, że będzie tam ponuro. A tak nie było. Nie licząc ciemności i deszczu – oj wtedy to czułam się jak w horrorze. To też było niespodziewane przeżycie, bo jednak nie wiedziałam, że tak mnie przerazi ciemność i deszcz w tym miejscu. Teraz wiem na 100%, że jakby mnie tam zostawiono samą to chyba bym umarła ze strachu.

Jeśli chodzi o elektrownię – blok IV, to myślałam, że będę się bardziej obawiać zbliżenia do niej. A mniej się obawiałam być tam niż przy tych liściach, trawach, o które musiałam się ocierać, by dostać się np. do jakiegoś budynku w Prypeci.

Jeśli chodzi o najważniejsze miejsce w Zonie oprócz elektrowni (chyba mogę tak stwierdzić), czyli Prypeć to myślałam, że jednak jest mniej zniszczone i zarośnięte. Stałam parę metrów od jakiś budynków i nawet nie wiedziałam, że one tam są. Strasznie zniszczono to miejsce, aż zaczynałam żałować, że strażnicy jednak za mało pilnują ludzi. Już chyba lepiej byłoby określić, że można wejść w każde miejsce ale tylko i wyłącznie ze strażnikami, bo jak tak dalej pójdzie, to ludzie zniszczą to doszczętnie… a szkoda. Podobał mi się ten luz, który tam mieliśmy, ale jakbym miała wybrać ochronę Prypeci przed zniszczeniem czy swobodną eksplorację to jednak wybrałabym Prypeć. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo nie będzie co tam zwiedzać.

*Sławutycz – miejscowość, w której nocowaliśmy i z której codziennie rano wyjeżdżaliśmy eksterytorialną kolejką wożącą pracowników do elektrowni (mieliśmy ten zaszczyt jeździć razem z nimi wprost do samej elektrowni).

Na placu budowy Arki / Fot. Małgorzata Świeżowska
Na placu budowy Arki / Fot. Małgorzata Świeżowska

Co mi się podobało najbardziej? Co mnie najbardziej zaskoczyło? Co zrobiło na mnie największe wrażenie?

Najbardziej podobała mi się atmosfera na wyjeździe. To była taka całkiem inna wycieczka/wyjazd. Ludzie są skupieni wokół jednego celu, zainteresowani, zaangażowani w wyjazd – decydują co chcą bardziej czy mniej zobaczyć, proponują swoje miejsca, dzielą się swoją wiedzą z innymi a w dodatku są przyjaźnie nastawieni. Miło spędza się czas w takim towarzystwie.

Najbardziej zaskoczyła mnie Zona – nie sądziłam że wywrze na mnie takie wrażenie, że będę do niej wracać myślami jeszcze długo po przyjeździe, że będę chciała poznać to miejsce jeszcze bardziej.

Największe wrażenie – szpital nocą. Do tej pory na samą myśl o tym miejscu, w tej ciemności, podczas odgłosów deszczu przechodzą mnie ciarki/ Dziwnie wrażenie miałam też w Jupiterze, aż byłam trochę zaniepokojona, że tyle czasu tam spędzamy. Jedno i drugie miejsce chyba takie wrażenie na mnie wywarło, ponieważ w piwnicach jednego i drugiego znajdują się substancje i rzeczy bardzo radioaktywne.

Jak zobaczyłam na mapce Prypeci (ale po czasie), że Jupiter oznaczony jest jako miejsce bardzo radioaktywne, a my byliśmy tam ponad godzinę, to byłam trochę przerażona. Niby byliśmy głównie w budynku biurowym, ale tam były te pojemniki ze znaczkiem radioaktywności, takie dziwne kulki i takie mam mocno mieszane uczucia co do tych miejsc. To mnie przekonało, że jednak wolę oglądać/zwiedzać trochę mniej ekstremalnie. Jest to bardzo ciekawe, aczkolwiek zaufania we mnie nie wzbudza. Szpital w dzień jeszcze bym odwiedziła ale do Jupitera nie wiem czy chciałabym wrócić. I najlepsze jest w tym wszystkim to, że chyba nie tylko na mnie pewne miejsca robiły takie wrażenie budzące strach. Chłopaki z naszego wyjazdu podczas eksploracji szpitala natknęli się na psa i jak opowiadali, że jak coś usłyszeli to do momentu, aż zorientowali się, że to pies, to mocno się wystraszyli. Myślę, że sporo osób do czegoś takiego mogłoby się przyznać. Mimo że mają odwagę, by tam jechać, że niby nie ma zagrożenia ani żadnych potworów, to jednak coś jest w stanie ich wystraszyć, czyli respekt przed tym miejscem jest, czyli wrażenia z wyjazdu do Zony są zapewnione.

Ostatnie spojrzenie na sarkofag / Fot. Małgorzata Świeżowska
Ostatnie spojrzenie na sarkofag / Fot. Małgorzata Świeżowska

Co jeszcze chciałabym zobaczyć? Czego podczas wycieczki zabrakło?

Chciałabym zobaczyć inne opuszczone miejscowości w Strefie. W Czarnobylu jest takie upamiętniające miejsce, gdzie znajduje się kilkadziesiąt tabliczek z miejscowościami, które zostały wysiedlone – ja nie wiedziałam wcześniej, że jest ich aż tyle, więc jest co zwiedzać.

Chciałabym także jeszcze powrócić do Prypeci (może udałoby się wpaść na miejsce, gdzie nikt jeszcze nie dotarł, choć na to pewnie jest nikła szansa). Chciałabym tam zobaczyć inne budynki, np. jakiś market i w ogóle chciałabym móc pospacerować po Prypeci. Teraz przejeżdżaliśmy głównie z miejsca na miejsce i chodziliśmy dość blisko busa a chciałabym mieć okazję pójść na spacer, np. z jednego końca miasta na drugi, tak aby poczuć to miasto. Teraz w głowie mam obraz jakiś pojedynczych budynków i ewentualnie szerszy obraz z dachów, a ja chciałabym poprzemieszczać się pieszo z miejsca w miejsce, pomiędzy budynkami, placami, itp.

Teraz po przyjeździe zaczęłam obserwować inne grupy organizujące wyjazdy do Strefy. Podoba mi się także sposób eksploracji, który prowadzą napromieniowani.pl. Odwiedzają dużo innych, mniej znanych wiosek, miejsc. Wydaje mi się, że jest to ciekawa opcja dla tych, którzy już do Strefy jadą któryś raz z rzędu. Paweł teraz też zrobił wyjazd dla weteranów i pewnie na takim wyjeździe jest szansa na inne miejsca, bo tak naprawdę, jeśli jedzie nowa grupa, to raczej ich interesuje i chce im się pokazać tę klasykę najbardziej znaną. No i chciałabym też także odwiedzić samosiołów**.

I a propos samosiołów – to chyba jest ten element, którego zabrakło podczas naszego wyjazdu. Do tej pory nie wiem, czy zagłosowałam za tym, aby jechać do nich, czy nie jechać. Wiem, że wtedy miałam bardzo mieszane uczucia co do tego pomysłu, bo głupio tak oglądać innych ludzi. Ale po powrocie bliżej się temu przyjrzałam i jak przemyślałam to, co nam mówiono podczas wyjazdu, że oni cieszą się, jak ich ktoś odwiedza, że jest to szansa, aby im pomóc i coś dla nich przywieźć, to żałowałam, że jednak nie było takiej okazji. I tak na chłodno teraz uważam, że za tym nie powinno się głosować. Było w programie, każdy czytał, wiedział o tym, więc powinno się tam jechać.

**samosioły – osoby zamieszkujące w Strefie

Widok na elektrownię z dachu hotelu Polesie / Fot. Małgorzata Świeżowska
Widok na elektrownię z dachu hotelu Polesie / Fot. Małgorzata Świeżowska

Co czułam przebywając w Zonie? Jakie towarzyszyły mi emocje?

Różne odczucia miałam w Zonie. Przede wszystkim trzymało mnie napięcie związane – tak jak wcześniej wspomniałam – z promieniowaniem. Ale o tym udawało mi się zapominać, gdy czymś się zafascynowałam, gdy widziałam jak inni z przejęciem o czymś opowiadają.

Oczywiście do momentu pierwszego wejścia do Strefy czułam strach (nie wiem czy to takie oczywiste u wszystkich, ale u mnie na pewno tak było) przed nieznanym, przed „zabijającym” promieniowaniem. Wszyscy wcześniej mówili, aby tam nie jechać, żeby uważać, itd., więc trochę się to udzieliło mimo wszystko.

Jednak po tym, jak zobaczyłam strażników, pracowników elektrowni, kucharki, że zachowują się normalnie, to ten strach taki ogólny minął i zaczęło się zwiedzanie. Na pewno też towarzyszyła mi ekscytacja, jak widziałam miejsca znane tylko ze zdjęć. Bardzo cieszyło mnie, że mogłam oglądać to wszystko na własne oczy.

Ja dodatkowo byłam wystraszona tym, że pojechałam tam na końcówce choroby, bo nie wiem czemu, wydawało mi się, że jak będę tam chora, to będę bardziej podatna na złapanie czegoś. Chociaż starałam się sobie logicznie wytłumaczyć, że chyba promieniowanie nie wpływa bardziej na człowieka, jak jest przeziębiony lub chory na coś, bo np. właśnie podczas chorób robi się różnego rodzaju prześwietlenia i nawet czytałam, że lekko podwyższone promieniowanie może wpływać pozytywnie na zdrowie – to mimo wszystko nie było mi po nosie, że jadę tam chora. Nie znalazłam w internecie opisanego wpływu promieniowania na takie sytuacje (a szukałam) i martwiło mnie to bardzo przed wyjazdem i podczas także. Dobrze, że i tak mi sporo przeszło. Miałam zapytać dr Rabińskiego, czy powinnam bardziej uważać, miałam napisać do Pawła, czy powinnam jechać chora, ale stwierdziłam, że chyba się wygłupię i trzymałam te swoje obawy dla siebie. Ale troszkę to akurat przeszkodziło mi w pełni szczęścia.

Jeśli chodzi o wrażenia ze stołówki (stołówka dla pracowników elektrowni) to z pewną rezerwą podchodziłam do tego jedzenia. Żartowałam, że te warzywka to z ogródka przy elektrowni, ale chyba obawy jakieś miałam. Obserwowałam, czy je to także Paweł, Siergiej Akulinin, strażnicy i jak widziałam, że jedzą, to też jadłam. Zastanawiało mnie skąd jest mięso i co to w ogóle jest, no ale jakoś to przetrawiłam. To spożywanie jedzenia w stołówce to też jest pewne przeżycie.

Rezerwę miałam także do zwierząt tam napotykanych – uważam (ale się nie znam), że są one napromieniowane, liżą tę ziemię, jedzą z niej, więc nie wierzę, że są w pełni zdrowe, dodatkowo non-stop tam przebywając. Kocham zwierzęta, ale jednak nie zdecydowałam się żadnego pogłaskać a szkoda mi ich bardzo było.

Najwspanialsze wrażenia były właśnie podczas podziwiania widoków z dachów, nie tylko z 16-piętrowców, lecz z każdego, bo wtedy widziało się więcej, szerzej. Super! Oczywiście najwięcej negatywnych emocji wzbudził we mnie szpital nocą i Jupiter – ale o tym już pisałam.

Bardzo podobało mi się w Sławutyczu. Mnie osobiście to miasto się spodobało. Może ci ludzie tacy bardziej smutni, ale miasto przypadło mi do gustu. Takie dość przytulne. A najbardziej mi się spodobało to, jak przed wejściem do kolejki, wiele osób kupowało sobie kawkę na targu. To mi się kojarzy z taka Ameryką, z dużym miastem jak np. Warszawa i tak mnie zaskoczył ten widok w Sławutyczu. U mnie coś takiego nie jest popularne, bo w mojej okolicy kupowanie kawy na mieście to taki objaw „lepszego bytu”. A tam niby biednie, ale wiele osób na to było stać.

No i były także takie pozytywne emocje związane z osobą organizatora – Pawła. Gaduła niesamowita. Mimo że młody chłopak, to jednak tak bardzo zorganizowany i opanowany, że jest to godne podziwu! Ja sama wiele z nim nie rozmawiałam, ale mam wiele sympatii do niego. W ogóle także do całej grupy. Uważam, że to była fajna i sympatyczna grupa, co też wpływało na cały odbiór wyjazdu.

Ach i tak na koniec to bardzo mi było smutno, że Prypeć tak została zniszczona, że ona praktycznie upada, rozwala się, że nikt o nią nie dba, mimo że teraz zarabiają na niej – na turystyce, a pozwalają, by złomiarze tak ją rozgrabili. Bardziej powinni jej pilnować nawet kosztem swobody, bo inaczej już możemy nigdy tam nie wrócić, bo nie będzie do czego. Nawet złość mnie ogarniała na sama myśl, że tak ją bezmyślnie niszczą i złomiarze, ale i turyści. Tak więc podczas wyjazdu miałam pełen wachlarz emocji od ekscytacji, euforii po strach i przerażenie.

Budynek basenu Lazurowego / Fot. Małgorzata Świeżowska
Budynek basenu Lazurowego / Fot. Małgorzata Świeżowska

Co sądzę o fotografowaniu w Zonie?

Dla mnie największą karą byłoby zakazanie fotografowania! Nie wyobrażam sobie, jakbym nie mogła zrobić tam żadnego zdjęcia. Ja byłam zła, jak strażnik zabronił mi zrobienia fotki przed elektrownią i nie wiem w sumie dlaczego, bo niby jakaś delegacja miała tam być, ale co to komu szkodziło? Dalej próbują z tego robić jakąś tajemnicę. To mnie dziwi u nich. Jakby zabronili wszędzie, to chyba bym się rozpłakała.

Uważam, że to miejsce jest szczególne i warte, i konieczne fotografowania. To jest kawał historii, a dodatku to wszystko niszczeje i znika. „Oko Moskwy” ma zostać rozebrane. Stawiam, że niedługo sporo budynków może zniknąć. Uważam, że nawet obowiązkiem jest to uwiecznić na zdjęciach. To są bardzo ciekawe przedmioty, przestrzenie, obiekty. Myślę, że nawet tego nie trzeba tłumaczyć. To jest tak niezwykłe miejsce, tak tajemnicze, tak niedostępne dla tych, którzy obawiają się tam pojechać, że to musi zostać uwiecznione na fotografiach.

Ja najbardziej przeżywam to i żałuję, że ja z tego przeżywania, to w ogóle nie skupiłam się na zdjęciach, by były dobrej jakości, by były dobre i ciekawe ujęcia. Po prostu je robiłam, bo chciałam mieć te pamiątki, chciałam to uwiecznić, ale też chciałam zobaczyć jak najwięcej, więc szkoda było tracić czasu, by zatrzymywać się dłużej w jakimś miejscu i skupiać się nad dobrymi zdjęciami. Zdjęcie, zdjęcie i do przodu. Musiałam to wyśrodkować, bo było ważne i zdjęcie (aby w ogóle było) i jak najwięcej zwiedzania. Więc zdjęcia są, ale nie wszystkie takie jakbym chciała.

Widok na centrum Prypeci z dachu hotelu Polesie / Fot. Małgorzata Świeżowska
Widok na centrum Prypeci z dachu hotelu Polesie / Fot. Małgorzata Świeżowska

Czy mam dalsze plany związane z wyjazdem? Czy w jakiś sposób zamierzam wykorzystać zrobione zdjęcia / zdobytą wiedzę ?

Na pewno zdobyć więcej wiedzy. Tylko u mnie z tym ciężko i może być to dłuższy proces, dlatego, że ja nie mam sił po pracy, aby czytać ważne rzeczy, nad którymi muszę się bardziej skupić i pomyśleć. Czas bym jeszcze znalazła, tylko moja chłonność jest słabsza. Dlatego idzie mi to wolniej niż powinno. Na pewno mam cel dowiedzieć się jak najwięcej na temat Strefy, samej katastrofy i wszystkiego, co z tym związane.

Chyba nie mam jak za bardzo wykorzystać zdobytej wiedzy, bo nadal uważam, że jest za mała i dużo przede mną, oraz zdjęć. Jedynie paru znajomych jest zaciekawionych, także im na pewno pokażemy zdjęcia i poopowiadamy, bo jeszcze nie było okazji, a sami o to pytali.

Teraz właśnie dostałam niesamowitą okazję, aby to co mam do opowiedzenia, ukazało się na stronie licznikgeigera.pl (za co bardzo dziękuję właścicielowi strony a Wam, którzy to czytają dziękuję za poświęcony czas i mam nadzieję, że nie zanudzam).

Widok na radar Duga z dachu budynku bloku reaktora nr 5 / Fot. Małgorzata Świeżowska
Widok na radar Duga z dachu budynku bloku reaktora nr 5 / Fot. Małgorzata Świeżowska

Jak oceniam organizację wycieczki po Czarnobylu i Prypeci? Czy miałam wystarczająco dużo czasu, żeby zrealizować wszystkie plany, związane z Zoną ?

Wycieczka była naprawdę super. Nie żałuję żadnej złotówki na nią wydanej. Tylko dodałabym ok. godziny dłużej w Muzeum Korupcji (ale to Kijów – cała wycieczka obejmowała także wizytę w Kijowie na początku i na końcu), bo była mega bieganina, a oprócz zameldowania w tym dniu nie było już nic ciekawszego do robienia. Dodałabym na pewno wizytę u samosiołów i chociaż 40 minut swobodnego spaceru po Czarnobylu. Nie wiem, jakby to jeszcze tam upchnąć, ale może gdzieś dałoby radę. No i w ostatnim dniu obowiązkowo muzeum w Sławutyczu. Uważam że było bardzo ciekawe, można było zdobyć więcej informacji, np. o Sławutyczu, a i pomóc dyrektorowi tej placówki i uszczęśliwić go odwiedzinami, bo widać, że kocha to co robi (super sympatyczny i miły człowiek).

A jeśli chodzi o samą organizację to było bez zarzutu. Maile przed wyjazdem były mega dopracowane. Tu potwierdzenie, tu przypomnienie, tu mail organizacyjny, że ja w ogóle nie miałam potrzeby dodatkowego kontaktu, bo wszystko wiedziałam przed – co, jak, gdzie i w ogóle. Nawet na ostatnią chwilę poprosiłam o nocleg w hotelu i było załatwione.

Podczas pobytu czułam się bezpiecznie i komfortowo, bo czułam, że na Pawle można polegać i jakby się coś działo to pomoże. Nawet starał się dostosować program do pogody. W jeden dzień nie padało, w drugi miało padać, więc trochę zmodyfikował plan, abyśmy za dużo na następny dzień nie zmokli. Impreza integracyjna i grający autobus też było dobrze zgrane, było w sam punkt – genialny pomysł!

Ja nie miałam jakiś konkretnych planów dotyczących tego, co chcę zobaczyć – na pewno chciałam widzieć: Oko Moskwy, Prypeć – głównie diabelski młyn, bo to widzę przed oczami jako pierwsze, myśląc o Prypeci, oczywiście także elektrownię ogólnie – sterownię i blok IV z punktu widokowego. To było minimum i ja myślę, że to jest podstawa, którą trzeba zobaczyć. No i to było, i to raczej wiedziałam, że będzie. Pewnie to moje minimum wynikało z mojej niewiedzy dotyczącej miejsca.

Centrum miasta Sławutycz / Fot. Małgorzata Świeżowska
Centrum miasta Sławutycz / Fot. Małgorzata Świeżowska

Czy chciałabym pojechać jeszcze raz do Zony ? Jeżeli tak, to dlaczego?

Wracając z wyjazdu nie do końca miałam pewność, czy ja jednak chciałabym tam jeszcze wrócić. Ten mały stres związany mimo wszystko z promieniowaniem, ze skażeniem spowodował, że czułam ulgę, że to koniec. Uważałam, że zobaczyłam, że poczułam, jak tam jest, że doświadczyłam tego i że starczy. Ale po powrocie, po ochłonięciu stwierdziłam, że fajnie byłoby zobaczyć jeszcze to i to, i tamto, że w sumie to jednak za krótko było. I tak może się zdarzyć, że jeszcze raz pojadę do Strefy.

Makieta miasta Sławutycz / Fot. Małgorzata Świeżowska
Makieta miasta Sławutycz / Fot. Małgorzata Świeżowska

Jaka według mnie przyszłość czeka Zonę? Jak będzie wyglądać, co będzie się w niej działo w perspektywie 3-5 lat ?

Jeżeli zablokują rozgrabywanie jej przez złomiarzy, to może jeszcze trochę poistnieje. Myślę jednak, że w ciągu paru lat wiele budynków może zniknąć, bo się po prostu zawalą. Mam tylko głęboką nadzieję, że nikt przy tym nie ucierpi. W niektórych miejscach w Prypeci miałam sporo wątpliwości czy powinniśmy iść dalej, czy jednak jak najszybciej powinniśmy opuścić to miejsce, aby nic nam nie spadło na głowę. Fajnie byłoby objąć jakąś szczególną ochroną to miejsce – jako miejsce muzealne, historyczne i zadbać o to odpowiednio. Zdaję sobie sprawę, że mogłoby to odebrać trochę uroku temu miejscu, ale wydaję mi się, że tylko tak mogłoby ono nadal istnieć.

Wiele osób, które pewnie chciałoby tam szperać do upadłego, byłaby temu przeciwna, ale patrzeć na wyższe dobro, czyli zachowanie Zony, to może być jedyny ratunek. Jeśli nic z tym nie zrobią, to za kilka lat nic tam może nie być, bo albo to zniszczą turyści albo natura.

Teraz fajnie byłoby jakby ktoś zadbał trochę o tę roślinność, tzn. pousuwał jej nadmiar z dróg i chodników. Mogliby nawet pomyśleć o wolontariuszach zwołanych w celu zrobienia porządku na terenie Prypeci czy innych opuszczonych miejscowości, jeżeli ludzie z tego żyjący i tam przebywający nie chcą sami tego zrobić. Jak ktoś będzie miał głowę na karku, to uratuje to miejsce, jak nie to zniknie. I faktycznie może być tak, że zostaną nam tylko zdjęcia i ewentualnie wirtualne muzeum Prypeci, jakie jest w planach. Mam nadzieję, że tak czy tak takie muzeum wirtualne powstanie.

Na dachu wieżowca Fukuyama Bis / Fot. Sławomir Kroczyński
Na dachu wieżowca Fukuyama Bis / Fot. Sławomir Kroczyński

Czy uważam, że tego typu wycieczek do miejsc pokatastrofalnych, czy w ogóle do Czarnobyla powinno być więcej czy mniej ?

Na pewno nie więcej a czy mniej to nie wiem. Wydaje mi się, że masówki i pełnej komercji nie ma co robić. Na pewno trzeba zadbać o to, aby zachować charakter tego miejsca, ale jednocześnie trzeba zacząć Strefę chronić. Chronić wyludnione miejsce przed ludźmi. Może brzmieć to dziwnie, ale człowiek jest w stanie wiele zbudować, ale i wiele zniszczyć. Opanować trzeba troszkę też tam naturę, bo zaczyna sporo zabierać. Jak będzie za dużo ludzi to będzie za ciasno i za tłoczno, a to miejsce zwiedza się dobrze, gdy nie ma tam wielu osób. Lepiej jak jadą tam ci, co faktycznie bardzo chcą tam pojechać, a tacy na pewno znajdą biuro czy osoby, które ich tam zabiorą. Chociaż tak naprawdę odwiedzanie takich miejsc pokatastrofalnych może być świetną nauką tego, do czego może doprowadzić człowiek, maszyny, różne wytwarzane energie i siły.

Jeżeli macie jeszcze jakieś pytania, to zachęcam do kontaktu przez licznikgeigera.pl. Z pewnością zostanie mi to przekazane a ja postaram się odpowiedzieć. Pozdrawiam i do zobaczenia – może spotkamy się w Zonie! Dobrej Zony Wam życzę.

Małgorzata Świeżowska – jak sama o sobie mówi jest zwykłą dziewczyną z Boguszowa-Gorc, kochającą podróżować, poznawać nowe rzeczy, miejsca i ludzi (oczywiście w miarę posiadanych możliwości). Zechciała się podzielić swoją opowieścią o Czarnobylu, który miała okazję zwiedzić na wyjeździe zorganizowanym przez StrefaZero.org w dniach 2-9 października 2016 r.