– Technologia komputerowa nie nadążała w swoim rozwoju do potrzeb tego radaru. Już wtedy w kosmosie latało wiele różnych obiektów i prawdopodobieństwo podania fałszywych informacji było bardzo wysokie. Dlatego stacja radarowa nie została włączona w tryb bojowy, ale prowadzono technologiczne przystosowanie funkcjonowania stacji – mówił w programie CZARNOBYLive Jurij Rejchtman, który w latach 90. był naczelnikiem obiektu Czarnobyl-2. Jak zaznaczył, cieszy się bardzo, że anteny systemu Duga wpisano na listę zabytków, bo to bowiem specyficzny pomnik minionego czasu: „Podchodząc do anten rozumiesz, ile pieniędzy zainwestowano w Związku Radzieckim tylko po to, aby podtrzymać potęgę militarną.”
Jacek Domaradzki: Juriju Isajewiczu, był pan zawodowym oficerem w Sewastopolu, teraz jest pan podpułkownikiem rezerwy, specjalistą w dziedzinie radarów. Pana starszy brat Gieorgij, był oficerem na atomowym okręcie podwodnym, następnie pracował w wydziale reaktorowym na czwartym bloku czarnobylskiej elektrowni, po awarii przez wiele lat był kierownikiem technicznym – zastępcą naczelnika wydziału reaktorowego nr 2 w obiekcie „Schronienie”. Wasza historia rodzinna zaczyna się na Krymie, w Sewastopolskiej Wyższej Szkole Inżynierii Marynarki Wojennej?
Jurij Rejchtman: Troszeczkę nie tak. Starszy brat ukończył Sewastopolską Wyższą Szkołę Marynarki Wojennej, a ja ukończyłem Żytomierski Instytut Wojskowy. Między nami jest różnica, on jest starszy ode mnie o pięć lat. On już był porucznikiem, kiedy ja zaczynałem szkołę wojskową. W związku z tym mamy nieco inne profile pracy i nominacje oficerskie są u nas trochę inne. Nie uczyłem się w szkole w Sewastopolu.
Jacek Domaradzki: Dobrze, ale zaczął pan swoją pracę jako zawodowy żołnierz?
Oczywiście. 26 lat służyłem w siłach zbrojnych. Najpierw w Siłach Zbrojnych Związku Radzieckiego, a następnie w Siłach Zbrojnych Ukrainy.
Tomasz Róg: Juriju, wiemy, że powrót do opowieści związanych z awarią w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej nie jest łatwy. Pan zupełnie przypadkowo znalazł się w Prypeci na dzień przed wypadkiem. Jak to się stało?
Służyłem wtedy w siłach zbrojnych i oczywiście bardzo rzadko widywaliśmy się z bratem. Tak się stało, że przyjechałem wtedy na urlop. Byłem już starszym oficerem. 25 kwietnia razem z mamą spokojnie pojechaliśmy z Żytomierza. Ja przyjechałem do mamy i ojca do Żytomierza i potem pojechaliśmy do Prypeci, do mojego brata. Przyjechaliśmy pod wieczór. Jako, że rzadko się spotykaliśmy, to oczywiście była biesiada. Osobiście nie słyszałem ani wybuchu, ani niczego innego – dopiero rano zrozumiałem, że coś się stało. Brat zrozumiał to od razu. Zrozumiał, że coś się wydarzyło, ponieważ rano, kiedy poszliśmy do garażu, bo chcieliśmy wziąć samochód, aby pojechać na daczę, drogi były już dezaktywowane. Było widać, że były umyte środkiem z proszkiem. Ja jeszcze powiedziałem takie zdanie: „Nieźle tu żyjecie! Proszkiem myjecie drogi!”, na co on odpowiedział: „Jura, coś jest nie tak!”. A potem rankiem 27 kwietnia wyszedł i wszystko… Przez trzy miesiące widziałem go może ze cztery razy. Gdzieś tam w telewizji go pokazali, gdy zaczął pracować nad budową sarkofagu, bo był przedstawicielem zamawiającego. Ja zostałem ewakuowany z Prypeci razem ze wszystkimi do Poliśke. Stamtąd zabrałem rodzinę mojego brata – jego żonę i ich dwoje dzieci, i wyjechaliśmy do Żytomierza. Wróciłem do służby w wojsku, a już po 1996 roku, kiedy się zwolniłem w okolicy września, to w listopadzie zacząłem pracować w Czarnobylu, w obiekcie Czarnobyl-2 jako inżynier. Oto krótka opowieść.
Osobiście nie słyszałem ani wybuchu, ani niczego innego – dopiero rano zrozumiałem, że coś się stało. Brat zrozumiał to od razu.
Jacek Domaradzki: Przez pewien czas kierował pan kompleksem Czarnobyl-2. Proszę się nie denerwować tym pytaniem, ale pozwoli pan, że zapytam: czy Czarnobyl-2 w ogóle miał prawo normalnie funkcjonować? Wiemy, że pierwsze testy jego uruchomienia zakończyły się niepowodzeniem, a etap przystosowania systemu został przerwany z powodu awarii elektrowni.
Nie. Myślę, że nie przez awarię elektrowni. Chodzi o to, że był to radar przyszłości, a tylko technologia komputerowa pozostawała w tyle. Technologia komputerowa nie nadążała w swoim rozwoju do potrzeb tego radaru. Już wtedy w kosmosie latało wiele różnych obiektów i prawdopodobieństwo podania fałszywych informacji było bardzo wysokie. Dlatego stacja radarowa nie została włączona w tryb bojowy, ale prowadzono technologiczne przystosowanie funkcjonowania stacji. Była bardzo potężna. Była tam, jak na tamten czas, bardzo duża liczba komputerów z kartami technicznymi. Przeprowadzano poważne prace dostosowawcze. Dyżuru bojowego nie było. Był dyżur szkoleniowy, kiedy w zasadzie przygotowywano ten radar do pracy.
Jacek Domaradzki: A w tamtym czasie służyło tam dużo wojskowych?
Cóż, znam moich kolegów, którzy ukończyli ze mną szkołę w 1973 r. i tam służyli. Oni nie byli włączeni do dyżuru bojowego, mieli dyżur szkoleniowy. To znaczy – wytwarzano informacje, przetwarzano informacje, wzajemna interakcja i tak dalej. Oczywiście, po roku, dwóch, trzech, oni by zostali włączeni w tryb bojowy, ale póki co oni byli w takiej a nie innej sytuacji, czyli dyżuru bojowego nie pełnili.
Tomasz Róg: Czy może pan nam powiedzieć, jak pan opisywał miejsce, w którym pan pracował, w rozmowie ze znajomymi lub rodziną? Czarnobyl-2 był tajnym obiektem i na mapach był oznaczony jako obóz pionierski.
Każdy taki obiekt miał jakąś swoją legendę. To była legenda, która nie pozwalała bezpośrednio zrozumieć przeznaczenia takiego obiektu. Ten obiekt miał legendę jako Centrum Łączności Dalekiego Zasięgu. Kto tam i co tam? Nikt nie miał prawa mówić o prawdziwym przeznaczeniu. Tak to było w Związku Radzieckim. Chociaż mądrzy ludzie rozumieli, że to jest stacja radarowa, ale oczywiście nikt nie mówił wprost, po co ona jest i dlaczego. Czarnobyl-2 to była część odbiorcza. Część nadawcza znajdowała się 70 kilometrów od Czarnobyla-2. Dlatego, kiedy wiąże się to z tym, że jest ona blisko czarnobylskiej elektrowni tylko dlatego, że potrzebowała dużo prądu, to jest to tylko częściowa prawda. Odbiornik tak dużo nie potrzebował.
Ten obiekt miał legendę jako Centrum Łączności Dalekiego Zasięgu. Kto tam i co tam? Nikt nie miał prawa mówić o prawdziwym przeznaczeniu. Tak to było w Związku Radzieckim. Chociaż mądrzy ludzie rozumieli, że to jest stacja radarowa, ale oczywiście nikt nie mówił wprost, po co ona jest i dlaczego.
Tomasz Róg: Juriju Isajewiczu, a czy na przykład mieszkańcy Prypeci wiedzieli, dlaczego anteny Dugi znajdowały się w pobliżu ich miasta? Wiecie, wchodzicie do domu i widzicie anteny odbiorcze systemu i myślicie sobie: co to takiego?
Jeszcze raz wam powtórzę, że legenda była – Centrum Łączności Dalekiego Zasięgu, antena do transmisji dalekiego zasięgu. Prawdziwe przeznaczenie było ukrywane. Oczywiście widzieli z Prypeci wysokie na 150 metrów anteny. Oczywiście, że widzieli, ale ich prawdziwego przeznaczenia nie znali. Jednoznacznie nie znali.
Jacek Domaradzki: Juriju, następnie pracował Pan w „Technocentrum” i Czarnobyl-2 …
Przepraszam, Czarnobyl-2 był oddziałem „Technocentrum”.
Jacek Domaradzki: Czyli złoto, platyna, srebro i inne metale szlachetne były przywożone do was?
Robiono to już wcześniej, bo już w pierwszych latach po opuszczeniu przez wojsko, kiedy w 1987 roku zamknięto obiekt i go przekazano. Tam też pracowały przedsiębiorstwa państwowe odzyskujące metale szlachetne bezpośrednio z tej stacji radarowej. Dlatego, kiedy my przyszliśmy tam w 1996 roku, nie było już metali szlachetnych, było żelazo i to wszystko.
Jacek Domaradzki: A to, co pozostało, nie ma już szczególnej wartości?
Jak złom żelazny, zwyczajnie jak złom.
Jacek Domaradzki: Ale mimo wszystko było wiele osób, które chciały przejąć w posiadanie konstrukcje antenowe wykonane z wykorzystaniem różnego rodzaju gatunków metali szlachetnych.
Bardzo dużo! Bardzo dużo było chętnych. Powiem, że widziałem nawet projekt demontażu tej anten, ale dzięki Bogu, tak się nie stało. Tak się nie stało, bo obawiano się dwóch czynników. Obawiano się, że jeśli będą demontować element po elemencie, to będzie bardzo kosztowne. A jeśliby przeprowadzono jakiś rodzaj eksplozji na każdą antenę z osobna, to obawiano się, że uderzenie będzie bardzo silne i dojdzie do małego trzęsienia ziemi, które może przenieść się na zabezpieczenie czwartego bloku. Po drugie, obawiano się, że podniesie się chmura radioaktywnego pyłu. Takie były dwie główne przyczyny. Zasadniczo to wybierano ludzi, którzy próbowali zachować radar. Obecnie radar, dzięki Bogu, znajduje się na liście obiektów o wartości historyczno-kulturalnej i myślę, że nie będzie już chętnych do jego demontażu. Jest postanowienie Gabinetu Rady Ministrów i myślę, że na tym się zakończy. I zwyczajnie radar będzie jak pomnik, z pewnością pomnik militaryzacji, taki specyficzny pomnik. Podchodząc do anten rozumiesz, ile pieniędzy zainwestowano w Związku Radzieckim tylko po to, aby podtrzymać potęgę militarną. Oczywiście dzisiaj przedstawia wartość historyczną.
(…) widziałem nawet projekt demontażu tej anten, ale dzięki Bogu, tak się nie stało. Tak się nie stało, bo obawiano się dwóch czynników. Obawiano się, że jeśli będą demontować element po elemencie, to będzie bardzo kosztowne. A jeśliby przeprowadzono jakiś rodzaj eksplozji na każdą antenę z osobna, to obawiano się, że uderzenie będzie bardzo silne i dojdzie do małego trzęsienia ziemi, które może przenieść się na zabezpieczenie czwartego bloku. Po drugie, obawiano się, że podniesie się chmura radioaktywnego pyłu.
Jacek Domaradzki: Ależ tak!
Do anten podchodzą nawet ludzie, którzy nigdy wcześniej tam nie byli, patrzysz na nich i widzisz, jak ich oczy robią się ogromne, a oni: „Och” i „Ach”. Dlatego prawdopodobnie osiągnięto to, że tam bardzo poważnie rozwija się turystyka i osiągnięto to, że anteny wpisano na listę zabytków. Teraz są one chronione prawem i dzięki Bogu, że tak się stało. Niech ci ludzie przyjeżdżają i oglądają.
Jacek Domaradzki: A co pan jako specjalista, inżynier myśli o turystyce w strefie czarnobylskiej?
Pytanie jest bardzo złożone, ale, po pierwsze, im więcej osób zobaczy, co może się stać, jeśli będziemy się nieodpowiednio obchodzić z energetyką jądrową, chodzi o konsekwencje „lekceważącej postawy wobec energii jądrowej i do czego może to doprowadzić, tym lepiej. Z drugiej strony prawidłowa organizacja turystyki w Czarnobylu pozwala zapewnić ludziom bezpieczeństwo. Myślę, że to jest właściwy kierunek. Niech ludzie zobaczą, żeby rozumieli, co się stało, jaka tragedia i jakie terytorium, i tak dalej, i tak dalej… Ludzie powinni wiedzieć, rozumieć, widzieć na własne oczy, do czego może doprowadzić nieostrożne obchodzenie się w energetyce jądrowej.
Tomasz Róg: Juriju Isajewiczu, przeszedł pan drogę inżyniera, kierownika kompleksu Czarnobyl-2, szefa działu nowych technologii, zastępcy głównego inżyniera, a przez ostatnich 10 lat był pan zastępcą dyrektora generalnego Centralnego Przedsiębiorstwa Gospodarki Odpadami Promieniotwórczymi. Proszę nam opowiedzieć o pańskiej pracy w ostatnim czasie.
W ostatnim czasie bezpośrednio zajmowałem się gospodarką odpadami promieniotwórczymi. Były mi bezpośrednio podporządkowane wszystkie obiekty związane z gospodarką odpadami promieniotwórczymi: to składowiska odpadów promieniotwórczych, to wydział dezaktywacji, to kompleks „Wektor”, to punkty tymczasowego przechowywania odpadów radioaktywnych, czyli wszystko, co związane jest z odpadami promieniotwórczymi. Bezpośrednio tym kierowałem.
Jacek Domaradzki: 35 lat po wypadku w elektrowni jądrowej w Czarnobylu nadal trwają prace nad wyeliminowaniem skutków tej strasznej tragedii. 29 listopada 2016 r. zniszczony blok energetyczny został przykryty nowym sarkofagiem, ale to tylko niewielka część tego, co jeszcze pozostało do zrobienia. Bardzo ważną pracę w strefie wykluczenia wykonuje kilka państwowych, wyspecjalizowanych przedsiębiorstw, w tym Centralne Przedsiębiorstwo Gospodarki Odpadami Promieniotwórczymi. Wspomniał pan o kompleksie „Wektor”. Jak w tym kompleksie przechowywane są odpady promieniotwórcze?
Ale musimy zrozumieć, jest różnica między przechowywaniem i utylizacją. Do tej pory w kompleksie „Wektor” został w pełni uruchomiony pierwszy etap, który obejmuje trzy przechowalniki, centralny przechowalnik do składowania wypalonych źródeł promieniowania jonizującego. Teraz funkcjonuje składowisko powierzchniowe nazywane LOT 3, które oprócz tego, że planowo pracuje na co dzień, przyjmuje opakowania, kontenery KT-02 – to są 200-litrowe beczki z zakładu przetwarzania płynnych odpadów promieniotwórczych. To znaczy, że jest to solidna podstawa, już przeznaczona do przechowywania tam tysiąca… Nie powiem wam teraz dokładnej liczby, bo nie pracuję od pięciu miesięcy, ale to jest już tysiąc beczek składowanych w tym przechowalniku. Tam odbywa się planowe, systemowe składowanie. W centralnym przechowalniku wypalonego paliwa jądrowego trwają gorące testy – jest on także przeznaczony do przechowywania sporej ilości wypalonych źródeł. Myślę, że w niedalekiej przyszłości gorące testy się zakończą i oni przejdą do planowanej utylizacji i składowania wypalonych źródeł promieniowania. Obecnie trwają prace nad stworzeniem drugiego etapu kompleksu „Wektor” – składowiska dla radioaktywnych odpadów wypalonego paliwa jądrowego, które jest przetwarzane w Rosji. Te wysoce aktywne odpady, w ramach międzynarodowego kontraktu, zostaną zwrócone Ukrainie i będą u nas składowane do czasu powstania składowiska geologicznego. Czyli będzie to tymczasowe składowisko.
W ostatnim czasie bezpośrednio zajmowałem się gospodarką odpadami promieniotwórczymi. Były mi bezpośrednio podporządkowane wszystkie obiekty związane z gospodarką odpadami promieniotwórczymi: to składowiska odpadów promieniotwórczych, to wydział dezaktywacji, to kompleks „Wektor”, to punkty tymczasowego przechowywania odpadów radioaktywnych, czyli wszystko, co związane jest z odpadami promieniotwórczymi.
Jacek Domaradzki: Takie pytanie o turystykę. Słyszałem, że na czas transportu odpadów do centralnego przechowalnika wypalonego paliwa jądrowego „dziesiątka”, strefa dziesięciokilometrowa będzie zamknięta?
Nie jestem gotowy odpowiedzieć, jak to będzie w czarnobylskiej elektrowni, ale myślę, że gdy przechowalnik wypalonego paliwa jądrowego przyjmuje kontener z wypalonym paliwem jądrowym, to tak będzie. „Dziesiątka” w tym czasie droga i trasa transportu do przechowalnika będzie oczywiście zamknięta. Ale nie w każdy dzień będzie ten transport. Dlatego, jak przewiozą, to ludzie spokojnie sobie dalej będą mogli odwiedzać trasy turystyczne, jest tam ich wiele. Więc nie ma w tym nic złego.
Jacek Domaradzki: Minęła już 35. rocznica katastrofy w czarnobylskiej elektrowni. Z jakimi emocjami wiązała się u pana ta rocznica?
Dobre pytanie. Emocje różne. Doskonale rozumiem, że pracy z gospodarką odpadami promieniotwórczymi tam nie ma na rok, nie na dwa, nie na 10 lat. Tam pracy wystarczy jeszcze dla wielu pokoleń. I to właśnie, tak piękna kraina – rozumiesz mnie, bo tam przyjeżdżasz, ja przepracowałem tam prawie 25 lat. Niesamowita kraina, może nawet stworzona specjalnie dla ludzi, lasy, rzeki wszędzie, piękne pola i wszystko… martwe. To zawsze sprawia mi jakiś ból w tej strefie wykluczenia, że tak się stało i tak ogromne terytorium jest puste. „Dziesiątka” w każdym razie nieprędko będzie otwarta. Oto ból. To zwyczajnie boli, że zniszczono takie piękne terytorium.
Niesamowita kraina, może nawet stworzona specjalnie dla ludzi, lasy, rzeki wszędzie, piękne pola i wszystko… martwe. To zawsze sprawia mi jakiś ból w tej strefie wykluczenia, że tak się stało i tak ogromne terytorium jest puste.
Tomasz Róg: A ja mam jeszcze pytanie o przyszłość. Wiele mówi się o zmianach w strefie, o budowie na przykład elektrowni słonecznych. Co pan sądzi o takich pomysłach na rozwój terytorium Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia?
Może być to tylko mile widziane, jeśli tylko zbuduje się to na czystym, dosłownie czystym obszarze. Są takie obszary i wszystko to pozwoli jakoś ożywić Czarnobyl, nadać mu nowy impuls do życia. Dlaczego by nie? Oczywiście powinno to być mile widziane. W każdym razie, im szybciej 30-kilometrowa strefa powróci do normalnego życia, tym lepiej.
Jacek Domaradzki: Sądzi pan, że „trzydziestka” będzie otwarta?
Myślę, że prędzej czy później. Ciężko mi określić kiedy, ale myślę, że strefa 30-kilometrowa prędzej czy później zostanie otwarta. „Dziesiątka” oczywiście nie. „Dziesiątka” będzie na zawsze zamknięta. Ona jest i będzie strefą przemysłową, a w „trzydziestce” prędzej czy później dojdzie do tego. Odbywa się tam wiele imprez, nie ma tam jakichś ograniczeń, nie ma tam radioaktywnych odpadów w ilościach, jakie kiedyś tam były. Ona powoli oczyszcza się, porządkuje. Dlaczego by nie? Oczywiście prędzej czy później będzie otwarta.
Jacek Domaradzki: Mówił pan o 25 latach życia i pracy w strefie. Czy teraz tęskni Pan za Czarnobylem, za czarnobylską strefą?
O to trzeba spytać moją żonę. Oczywiście, to prawie 25 lat, poważny kawałek życia. Oczywiście, gdzieś tam obserwuję, co się tam dzieje. Interesuje mnie to. Tęsknię lub nie, ale mój wiek to też dobry czas na odpoczynek. W wieku 69 lat nadszedł czas na odpoczynek. Ile można? Cóż, oczywiście przy słowie Czarnobyl u mnie serce mocniej bije.
Jacek Domaradzki: Juriju Isajewiczu, ostatnie pytanie. Co możemy życzyć wam – profesjonalistom, wszystkim likwidatorom skutków awarii w elektrowni jądrowej w Czarnobylu?
Na pewno zdrowia. To na pierwszym miejscu. A także na pewno tego, aby nasi potomkowie z takim problemem nigdy więcej się nie spotkali. Dwie rzeczy na pewno: zdrowia i by coś takiego już nigdy się nie powtórzyło.
Tomasz Róg: I tego Wam i nam życzymy. Bardzo dziękujemy za to spotkanie, za poświęcenie czasu na krótką rozmowę. Dziękujemy bardzo.
Jacek Domaradzki: I cokolwiek się stanie, bądźcie zdrowi!
Dziękuję! Wam także wszystkiego najlepszego, także dużo zdrowia!
Jurij Isajewicz Rejchtman – były żołnierz, były naczelnik kompleksu anten odbiorczych Czarnobyl-2. Pod koniec swojego zawodowego życia był zastępcą dyrektora ds. produkcji w Państwowym Przedsiębiorstwie Specjalistycznym „Centralnym Przedsiębiorstwie Gospodarki Odpadami Promieniotwórczymi”. Obecnie jest na emeryturze.