Piaskownica jest jednym z dziecięcych atrybutów – to wspomnienie beztroskich czasów i zabawy. Jednak piasek dzieciom ze szkoły w Opaczycach do końca ich dni będzie kojarzył się z czymś innym. Uczestniczyły one bowiem w akcji przygotowywania worków z piaskiem, które następnie wojskowe helikoptery zrzucały w gardziel zniszczonego reaktora numer 4 elektrowni jądrowej w Czarnobylu.
Materiał powstał we współpracy z Muzeum Narodowym “Czarnobyl” w Kijowie.
To jedna z najbardziej dramatycznych i jaskrawych historii związanych z likwidacją skutków awarii w elektrowni jądrowej w Czarnobylu – operacja wrzucania worków z ziemią, piaskiem, kwasem borowym czy ołowiem do gardzieli zniszczonego reaktora numer 4. Worki z tymi materiałami transportowały helikoptery wojskowe. Ale kto je przygotowywał? Nie tylko wojskowi, ale także osoby ewakuowane oraz nauczyciele okolicznych szkół i… dzieci.
Piasek do misji gaszenia reaktora brano głównie z okolic portu rzecznego w Prypeci. Ale nie tylko. To także naprędce zorganizowane piaskownie w rejonie wsi Czystogołówka, Lelów czy miasta Czarnobyl. Materiał zbierano praktycznie w całym rejonie czarnobylskim. Przy ładowaniu piasku pracowało bardzo wiele osób, w tym także nauczyciele szkoły wiejskiej w Opaczycach i ich podopieczni.
Hanna Sokolczuk
Jedną z takich osób była Hanna Oleksiwna Sokolczuk (Ганна Олексіївна Сокольчук), która pracowałą w szkole we wsi Opaczyce. Likwidatorka obecnie jest nauczycielem języka i literatury ukraińskiej w Kozyczańskim Towarzystwie Oświatowym we wsi Kozyczanka w rejonie makarowskim obwodu kijowskiego. Oto fragment jej wspomnień, które spisali pracownicy Muzeum “Czarnobyl” w Kijowie.
– W 1986 roku miałam 18 lat. Mieszkałam wtedy z rodzicami w Czarnobylu na ul. Kalinina 20 i pracowałam jako drużynowa pionierów w szkole ośmioletniej w Opaczycach (wieś znajduje się w odległości ok. 28 km na południowy wschód od elektrowni – przyp. red.). W sobotę rano, 26 kwietnia, poszłam na dworzec autobusowy, aby pojechać do pracy (wówczas obowiązywał sześciodniowy tydzień nauki – przyp. red.), ale z jakiegoś powodu autobusu, który miał odjechać do Opaczyc o godz. 6.30 jakoś nie było. I nie tylko jego. Zniknęły gdzieś autobusy do innych wiosek rejonu, a także do Prypeci. Wśród ludzi, którzy przebywali na dworcu autobusowym, krążyły plotki, że ma to jakiś związek z nocnym wypadkiem w elektrowni jądrowej. Takie rozmowy, oczywiście, budziły pewien niepokój, ale nie były odbierane jako coś niezwykłego. Kto wtedy wyobrażał sobie powagę i skalę tego, co się stało? – opowiadała.
Jak zaznaczyła, tego dnia do pracy odwieźli ją znajomi swoim samochodem. – Zajęcia przebiegały zgodnie z planem. Dyrektor szkoły Oleg Jurijowicz Filonienko odebrał telefon z okręgu, a w przerwie między lekcjami zebrał kadrę szkolną i opisał wypadek w elektrowni jądrowej. Jednak wydarzenia w Prypeci nie wpłynęły na życie szkoły – lekcje odbywały się według planu, a o godz. 13.00 odbył się nawet zaplanowany bieg poświęcony Dniu Zwycięstwa. Po lekcjach zarówno dzieci, jak i nauczyciele wrócili do swoich domów – mówiła.
W szkole w Opaczycach uczyli się nie tylko miejscowi uczniowie, ale także dzieci z czterech najbliższych wsi: Kupowate, Horodyszcze, Kamionka i Otaszew. Co ciekawe, wieczorem już normalnie kursowały autobusy łączące Opaczyce z Czarnobylem.
– Następny dzień był wolny. Pogłoski o awarii narastały i stawały się coraz bardziej niepokojące. Ale tak się złożyło, że w 1985 r. byłam na kursie obrony cywilnej i tam nam powiedziano, że w razie sytuacji awaryjnej w elektrowni jądrowej należy wprowadzić plan ochrony ludności. Jedną z pierwszych rzeczy przewidzianych w tej instrukcji jest powiadomienie – sygnał w lokalnym radiu i przy udziale samochodów z nagłośnieniem: “Wypadek w elektrowni jądrowej!”. I właśnie o tym tamtej niedzieli, 27 kwietnia opowiedziałam wszystkim moim bliskim. Jednocześnie – taka młodzieńcza naiwność – starałam się wszystkich przekonać, że nic takiego w Czarnobylu nie nastąpiło, a to oznacza, że nic poważnego się nie wydarzyło i nie ma powodów do zmartwień – wspominała rozmówczyni pracowników naukowych Muzeum Narodowego “Czarnobyl” w Kijowie.
Sytuacja zmieniła się około południa. Wtedy pojawiły się plotki o możliwej ewakuacji miasta Prypeć. Później mieszkańcy Czarnobyla wyszli na ulice, aby obejrzeć kolumny autobusów. – Zgromadziło się wtedy bardzo dużo ludzi, a wśród nich wielu starszych czarnobylan, którzy pamiętali wojnę. Stali wzdłuż drogi i płakali, bo sympatyzowali z mieszkańcami Prypeci, ale jednocześnie myśleli, że te kłopoty nas nie dotkną – mówiła Sokolczuk.
Dodała, że wtedy jeszcze nie pojmowała tragizmu całej sytuacji. Zakładała, że to tylko tymczasowa ewakuacja i wszystko stopniowo wróci do normy. – Ale i mi zamarło serce i łzy spływały po twarzy, gdy zobaczyłam w oknie jednego z autobusów spojrzenie dziewczynki, która trzymała w rękach maleńkie kociątko… – zaznaczyła.
Jak wspominała, w poniedziałek, 28 kwietnia ponownie udała do pracy w szkole. – Na początku rozpoczęłam przygotowania do Dnia Zwycięstwa, ale potem musiałam przerwać pracę, ponieważ dyrektor ogłosił, że lekcje dla uczniów klas 6-8 zostaną odwołane. Oni i wszyscy wolni pracownicy szkoły będą zaangażowani w przygotowanie piasku. Wyjaśnił, że będą go zrzucać z helikopterów do bloku elektrowni atomowej, ponieważ tam wciąż trwa pożar. Zajęcia w młodszych klasach odbywały się tego dnia normalnie – stwierdziła.
Podkreśliła, że w tamtych czasach angażowanie uczniów starszych klas np. do prac polowych w kołchozie nie było niczym nadzwyczajnym. Tak też odebrano nowe polecenie. – Kołchoz zapewniał dowóz wody pitnej, a także transport. Uczniowie jedli obiady w stołówce szkolnej, gdyż przy szkole był internat, w którym kucharze trzy razy dziennie gotowali posiłki, ponieważ w szkole oprócz miejscowych uczyły się także dzieci z sąsiednich wsi. Oczywiście, dzieci jak to dzieci – na początku prac niektórzy próbowali się obijać lub żartować ze swoich kolegów. Ale i im dosyć szybko udzieliło się uczucie niepokoju, które widziały w oczach dorosłych. Później wszyscy pracowali sumiennie i odpowiedzialnie – mówiła Sokolczuk.
Dzieci ze szkoły w Opaczycach pracowały przez trzy dni. Pierwszego i drugiego dnia pracowały od godz. 9 do 17, a trzeciego mniej więcej do obiadu. – Pierwszego dnia przy piasku pracowało ponad 30 uczniów, ale później stopniowo ich ubywało. Rozniosły się plotki o promieniowaniu, więc w kolejnych dniach rodzice niektórych uczniów nie puścili ich do szkoły, a część została wywieziona ze swoich wsi – wspominała.
Jak zaznaczyła nauczycielka, w późniejszych latach wielu uczniów uzyskało status uczestnika likwidacji skutków awarii w Czarnobylu. – Nie jestem pewna, czy wszystkim się udało, bo zwykle taka kwestia była rozstrzygana w sądzie. W 1994 r. byłam świadkiem podczas jednej z takich prób. Wówczas były uczeń naszej opaczyckiej szkoły Mykoła Hłembocki zdołał udowodnić, że jest nie tylko ofiarą katastrofy, ale także likwidatorem jej skutków – powiedziała.
Mykoła Hłembocki
Pracownikom muzeum udało się odszukać Mykołę Hłembockiego. – W czasie wypadku w Czarnobylu miałem 14 lat, byłem w siódmej klasie. Przez sześć dni w tygodniu mieszkałem w internacie przy szkole, ponieważ moi rodzice mieszkali w innej wsi, Kamionce. Do domu wracałem na dni wolne. Dzień wcześniej, 25 kwietnia, miałem urodziny, a następnego dnia doszło do wypadku – wspominał.
Jak zaznaczył, wszyscy starsi uczniowie z opaczyckiej szkoły zostali wysłani do ładowania piasku. – Jak nam wtedy powiedziano, był on potrzebny do gaszenia pożaru w elektrowni. Koparka usypała górę piasku, a my wiadrami ładowaliśmy go do worków, jakie przywieziono z kołchozowego magazynu – stwierdził.
– Roboty trwały od rana do wieczora, a potem odesłano nas do domu, bo rozpoczęła się już ewakuacja wsi rejonu czarnobylskiego. W Kamionce przebywałem jeszcze dzień lub dwa. Słyszałem od dorosłych, że ewakuacja była opóźniona z powodu jakiś problemów z transportem. Pamiętam, że do naszej wsi wjechał konwój autobusów, ale samochodów, aby wywieźć zwierzęta gospodarskie, nie było. Tak więc ta kolumna pół dnia stała w środku wsi w oczekiwaniu na odjazd. Wreszcie pojawiły się ciężarówki. Szybko załadowano krowy i świnie, a nas żółtymi Ikarusami zabrano do wsi Kopyłów w rejonie makarowskim – opowiadał.
Mykoła, podobnie jak wiele innych ewakuowanych dzieci, został wysłany na wakacje na Krym. W sanatorium w Eupatorii został przebadany przez lekarzy. – Zdiagnozowano u mnie problemy z tarczycą. Sam to czułem. Ona wyraźnie się powiększyła i bolało mnie gardło – od środka wciąż na nie naciskało. 20 dni byłem leczony w szpitalu wojskowym w Sewastopolu, a kiedy mój stan się poprawił, wróciłem do sanatorium – mówił.
Zaświadczenie o byciu osobą poszkodowaną w skutek awarii w elektrowni otrzymał dość szybko. W 1993 r. Postanowił uzyskać status likwidatora. – Uważam, że mam do tego pełne prawo. Wtedy trudziliśmy się na równi z dorosłymi, a w likwidacji następstw czarnobylskiej katastrofy jest cząstka mojej pracy – zaznaczył.
Sprawa nie była jednak prosta. – Kiedy zająłem się tym tematem, okazało się, że nie ma żadnych dokumentów potwierdzających moją pracę przy piasku. Konieczne było rozwiązanie tego problemu w sądzie. Odbyło się to w 1994 r. w Makarowie. Świadkami były dwie nasze opaczyckie nauczycielki – drużynowa pionierów Hanna Oleksiwna Sokolczuk oraz nauczycielka klas młodszych Nina Petriwna Paszko. Następnie moja sprawa została przekazana do sądu okręgowego w Kijowie. Półtora miesiąca później poinformowano mnie pisemnie, że zostałem uznany za uczestnika likwidacji skutków katastrofy czarnobylskiej i mogę otrzymać zaświadczenie – opowiadał.
– Wiem, że nie wszyscy moi koledzy z klasy mają taki status. Byli i tacy, którzy otrzymali go na początku 1990 r., ale w kolejnych latach podczas przerejestrowania zaświadczeń nie zostali uznani za likwidatorów. Wielu z nich mówiłem: “Nie poddawajcie się, dajcie z siebie wszystko w sądzie”, ale większość z nich nie chciała sporów i zostawiła wszystko tak jak jest – zakończył.
Materiał powstał we współpracy z Muzeum Narodowym „Czarnobyl” w Kijowie. Zapraszamy na strony internetowe muzeum chornobylmuseum.kiev.ua oraz jego profil na Facebooku.