Czarnobylska Strefa Wykluczenia nie jest miejscem niebezpiecznym dla turystów – mówi w trzeciej i ostatniej części rozmowy z Licznikiem Geigera Nikołaj Czużykow, likwidator skutków awarii i wieloletni pracownik naukowy przedsiębiorstwa specjalnego Kompleks. Jak zaznacza, „w chwili obecnej cała radioaktywność, która była w postaci pyłu i płynnych zanieczyszczeń, się skondensowała i osiadła. Ona już przeniknęła w głąb ziemi na 50-70 centymetrów. Dlatego na powierzchni, tam gdzie nawet chodzą stalkerzy, jest tak samo jak w Kijowie.” Dodaje, że nie jest przeciwny dalszemu rozwojowi energetyki jądrowej: „Nie sądzę, aby w najbliższym czasie pojawiła się jakaś godna uwagi alternatywa dla elektrowni jądrowych. Po prostu te elektrownie należy prawidłowo eksploatować. Prawidłowo do nich podchodzić.”
Jak dzisiaj odnosi się Pan do Czarnobyla?
Dziś straciłem już pewne nim zainteresowanie, dlatego nawet nie chce tam jeździć.
Nie jeździ Pan, w ogóle?
Praktycznie już tego nie robię. Gdzieś pięć lat temu zajmowałem się pisaniem projektów dotyczących demontażu oprzyrządowania pierwszej i drugiej części elektrowni w Czarnobylu. Jeździłem więc tam do pracy, ale nie ciekawiło mnie to. Generalnie to zawsze przychodziłem i oglądałem te ogromne sumy w kanale. Bywało, że stałem tam godzinami. Miałem czas. Przyjadę do pracy, zrobię i zobaczę wszystko, a potem, kiedy czekam na pociąg, to po prostu pójdę tam – to mi się podobało. Do Prypeci w ogóle mnie nie ciągnie. Nawet nie chcę patrzeć na swój dom, bo pewnie – tak myślę – już się rozsypał. Nie ciągnie mnie tam. Nawet nie mam tam nikogo pochowanego. Ludzie tam po prostu jeszcze jeżdżą, bo ktoś tam jest pochowany na cmentarzu. A ja straciłem zainteresowanie.
Do Prypeci w ogóle mnie nie ciągnie. Nawet nie chcę patrzeć na swój dom, bo pewnie – tak myślę – już się rozsypał.
A co sądzi Pan o rozwoju turystyki w Zonie? Uważa Pan, że to coś dobrego?
Bardzo dobrego.
A Strefa Wykluczenia nie jest takim bardzo niebezpiecznym miejscem dla turystów?
Nie, już nie. Jest tak dlatego, że w chwili obecnej cała radioaktywność, która była w postaci pyłu i płynnych zanieczyszczeń, się skondensowała i osiadła. Ona już przeniknęła w głąb ziemi na 50-70 centymetrów. Dlatego na powierzchni, tam gdzie nawet chodzą stalkerzy, jest tak samo jak w Kijowie. To po pierwsze.
Po drugie, wszystko, co mogłoby być bardzo brudne, znajduje się wokół elektrowni. Stalkerzy tam nie podchodzą. Ale też nawet z terenów wokół elektrowni praktycznie wszystko zostało usunięte, ponieważ tam jest stały monitoring dozymetrystów i innych służb. Nie ma tam niczego szkodliwego. Nawet tam w Prypeci, gdzie jest 50 czy 100 mikrorentgenów – to tylko trzykrotnie więcej od normy. To jest nic. Dowodem na to są ludzie, którzy wrócili i dożyli do 90 lat. Dlatego uważam, że nawet „dzika” turystyka stalkerów jest pozytywna. Oni przeżywają pewne emocje, np. ukrywając się przed policją. A dla innych ludzi to także jest bardzo interesujące, ponieważ widzą tę „moc”, oni rozumieją, co to za miejsce i wyciągają dla siebie pewne wnioski.
W zasadzie uważa się elektrownie jądrowe za najbardziej nieszkodliwe, jeśli odnosi się do nich w odpowiedni sposób. Nawet 80 proc. energii elektrycznej we Francji pochodzi z elektrowni jądrowych i tam wszystko funkcjonuje normalnie. Jedną sprawą, jaką należy zrozumieć, jest to, że elektrownia jądrowa, kiedy przepracuje 50 lat… Reaktor może pracować nawet 70-80 lat i więcej. Ale w głowach ludzi, którzy nią kierują, powinno być założenie, że później trzeba tę elektrownię rozebrać do „zielonej trawy”. To najważniejsze. Jeśli ludzkość to zrozumie, to elektrownia jądrowa niczym będzie czymś nadzwyczajnym. Cóż, obecnie mamy węgiel, gaz. Pojawiły się także panele słoneczne, ale do tego, aby wyprodukować baterię słoneczną, potrzeba metalu, szkła i tak dalej, a to tylko straty energii. No i dalej nie wiadomo, jak długo ona będzie pracować. Ona chwilę popracuje, a potem trzeba ją zastąpić. Dlatego to niczego w ogóle nie zmieni.
(…) uważam, że nawet „dzika” turystyka stalkerów jest pozytywna. Oni przeżywają pewne emocje, np. ukrywając się przed policją. A dla innych ludzi to także jest bardzo interesujące, ponieważ widzą tę „moc”, oni rozumieją, co to za miejsce i wyciągają dla siebie pewne wnioski.
A podczas złej pogody w ogóle nie ma produkcji energii elektrycznej…
Tak, to po pierwsze. Po drugie, na przykład w Europie – jedziesz przez Austrię, Niemcy i widzisz mnóstwo ogromnych wiatraków. Ale to dokładnie taka sama sytuacja. Czy wyobrażasz sobie, ile potrzeba metalu do wybudowania takiego wiatraka? Oznacza to, że energia z wiatraków jest droga. W ogóle energetyka alternatywna jest bardzo droga.
Słyszałem, że aby wybudować farmę wiatrową, która miałaby taką samą moc, co elektrownia jądrowa, potrzeba siedmiokrotnie więcej pieniędzy. No i to morze wiatraków.
Myślę, że nawet więcej niż siedem razy. Nie sądzę, aby w najbliższym czasie pojawiła się jakaś godna uwagi alternatywa dla elektrowni jądrowych. Po prostu te elektrownie należy prawidłowo eksploatować. Prawidłowo do nich podchodzić.
W Polsce od lat prowadzimy dyskusję o tym, że potrzebujemy elektrowni jądrowej. Nawet już wybudowaliśmy fundamenty w Żarnowcu, ale potem doszło do awarii w Czarnobylu. Społeczeństwo stwierdziło, że nie chce tej elektrowni – że w Żarnowcu dojdzie do tego samego co w Czarnobylu – i władze ustąpiły. A dwa reaktory, które były przeznaczone dla Polski, pracują do dziś – jeden w Finlandii, drugi na Węgrzech i mają się świetnie.
Macie w Polsce własny węgiel i ogromna ilość energii pochodzi właśnie z węgla. Jednak węgiel nie jest mniej szkodliwy niż elektrownia jądrowa. Po drugie, jeśli mówimy o izotopach, to one działają selektywnie. Narządem krytycznym dla jodu-131 jest tarczyca. Narządem krytycznym dla strontu-90 są kości, dla cezu-137 mięśnie itd., a zanieczyszczenie chemiczne z powodu spalania węgla szkodzi absolutnie wszystkim ludzkim organom.
Macie w Polsce własny węgiel i ogromna ilość energii pochodzi właśnie z węgla. Jednak węgiel nie jest mniej szkodliwy niż elektrownia jądrowa.
Kiedy doszło do awarii, podawano wszystkim jodek wapnia. Po co? Po to, aby prostym wapniem nasycić kości, a prostym jodem nasycić tarczycę. To powoduje, że mniej krytyczne jest nagromadzenie jodu-131 w tarczycy i strontu-90 w kościach. A jak wygląda sprawa ekspozycja na chemikalia, samochody itd? To jest jeszcze bardziej szkodliwe. Tym bardziej, że małe dawki promieniowania mogą być pożyteczne. To udowodnili mieszkańcy Zony, którzy dożyli do dziewięćdziesiątki. A gdyby mieszkali w strefie zanieczyszczenia chemicznego, jak np. w Donbasie, to myślę, że może by dożyli – daj Boże – siedemdziesiątki.
A co obecnie dzieje się w Polsce, do której wielokrotnie jeździłem? Jest silny rozwój przedsiębiorstw. Obserwowałem, jak w mgnieniu oka w Mielcu powstawała fabryka firmy Kronospan. Dociekałem, ile energii potrzeba na budowę i pracę takich fabryk. Wszyscy się cieszą, że do Polski dotarły inwestycje. A kto tam inwestuje? Głównie Niemcy, ale także i inne rozwinięte kraje Europy. I oni wybudowali fabryki, a teraz te fabryki potrzebują energii. Skąd ją zdobyć? Z elektrowni opalanych węglem? Czy wyobrażasz sobie, jak zwiększona emisja z tych elektrowni szkodzi środowisku naturalnemu? Moim zdaniem sytuację może uratować jedynie energetyka jądrowa. Energetyka alternatywna nie podoła obsłużeniu tej liczby przedsiębiorstw, które pojawiły się w Polsce, tym bardziej, że zużycie energii do produkcji oprzyrządowania dla energetyki alternatywnej jest wciąż bardzo duże.
W Polsce można budować elektrownie jądrowe. Raczej można natomiast budować elektrowni jądrowych w Japonii, ponieważ tam ciągle występują trzęsienia ziemi i wywołane przez nie fale tsunami.
Wciąż jednak wiele osób w Polsce mówi, że energetyka jądrowa jest niebezpieczna. Nie widzą oni jednak tego, że elektrownie jądrowe praktycznie otaczają Polskę z każdej strony – są w Niemczech, w Czechach, Słowacji, na Ukrainie. Rośnie też elektrownia na Białorusi.
Tak, będzie elektrownia na Białorusi. Na Ukrainie najbliższa Polsce jest Równieńska Elektrownia Jądrowa w Waraszu. Jak daleko stamtąd do Polski? 200 kilometrów?
To ja dodam, że na granicy polsko-ukraińskiej istnieje most energetyczny, dzięki któremu moglibyśmy kupić energię prosto z Chmielnickiej Elektrowni Jądrowej.
Dlatego też uważam, że twoim zadaniem jest pokazanie życia po awarii w Czarnobylu, życia w Zonie. Pokazać ludzi, którzy tam żyli. Już ich nie zostało zbyt wiele, ale znalezienie ich nie jest jeszcze problemem. Pokazać ludziom, że to nie jest nic najstraszniejszego.
Też tak myślę.
Tam było niebezpiecznie na początku i dla tych, którzy tam byli. Opowiadać można także o koniach Przewalskiego. Przywieźli 50 sztuk koni Przewalskiego. One tam zaczęły żyć i się rozmnażać. U nas się mówi: „Och, tam są mutacje, które mogą wpływać na kolejne pokolenia ludzi”. No cóż, u człowieka cykl rozrodczy zajmuje wiele czasu. A psy? Psy rozmnażają się co kilka miesięcy. U nich już tam jest piąte lub i nawet dziesiąte pokolenie. A gdzie są te psy z dwoma głowami, z pięcioma nogami? Nie ma ich.
No tak, dużo się mówiło o mutacjach, że są ludzie bez rąk czy nóg.
Nie było nic takiego. U nas były tylko takie mutacje… Myślę, że można to nazwać mutacjami, otóż w zrudziałym lesie były sosny i one wyrosły małe, ale miały ogromne igły. Było też miejsce, które nazywaliśmy „polem cudów” i tam rosły ogromne jabłka. Ale gdy przyjechali do nas Włosi i poprosili o znalezienie np. zmutowanego cielaka, to nie umieliśmy pomóc. Mutacje są bardziej powszechne na obszarach zanieczyszczenia chemicznego, np. w obwodzie donieckim czy zaporoskim. A w Czarnobylu praktycznie tego nie było. Już mówiłem, że u psów narodziło się już piąte czy dziesiąte pokolenie i nie zaobserwowano u nich mutacji. Co więcej, popatrz na dzikie zwierzęta, np. dziki, które również bardzo szybko się rozmnażają. Gdzie są te mutanty? One żyją w tym miejscu z powodzeniem. A warto podkreślić, że dziki ryją w ziemi i jadły też niebezpieczne rzeczy. W 1987 r. cały czas dziki przychodziły do nas do Jupitera. Nasi pracownicy ze stołówki je karmili. A one wtedy swobodnie chodziły po Prypeci. Oczywiście trochę się ich baliśmy, ponieważ przychodziły też w rejon kontenerów na śmieci budynku, w którym mieszkaliśmy. I czy one poumierały? Nie. Żyły, rozmnażały się i tak w kółko.
Zwierzęta też czują. Przyszły niedźwiedzie i żubry. One nie pójdą do miejsc, w których będą się czuć niekomfortowo i gdzie rozumieją, że zginą. Ale one przyszły i żyją.
Mutacje są bardziej powszechne na obszarach zanieczyszczenia chemicznego, np. w obwodzie donieckim czy zaporoskim. A w Czarnobylu praktycznie tego nie było.
A pojawiają się również głosy, że po kilku miesiącach po awarii znakomita liczba mieszkańców Zony mogła wrócić do domów. Czy to prawda?
Jeśli chodzi o Prypeć to nie byłoby to możliwe. Chodziliśmy z urządzeniami i robiliśmy mapę miasta. W pierwszych dniach po awarii poziom radiacji sięgał 50-100 rentgenów na godzinę. Tak było zwłaszcza na moście nad linią kolejową.
Na początku, tuż po awarii, istnieje wiele krótkotrwałych substancji radioaktywnych. To substancje, których okres półtrwania, wynosi np. dzień. Dla jodu-131 okres półtrwania wynosi 7-8 dni. To oznacza, że po 7-8 dniach zostaje połowa tego jodu. Potem z tej połowy, po kolejnym okresie półtrwania pozostaje połowa itd., i mniej więcej po miesiącu jodu-131 już nie ma. A im więcej krótkotrwałych substancji radioaktywnych, tym mocniejsze promieniowanie gamma. To wszystko już zniknęło. Ale zostały substancje o długim okresie półtrwania – dla niektórych z nich to 20-30 lat, a dla innych i 100 lat. One także w pewien sposób promieniują radioaktywne. Dlatego niemożliwy jest tu powrót ludzi, zwłaszcza dzieci. W latach 1988-1989 było tam jeszcze dosyć groźnie.
Miasto w całości dezaktywowano. Dezaktywowano drogę, którą jeździliśmy z budynku, w którym byliśmy zakwaterowani, do zakładów Jupiter. Dezaktywowali ulice, wszystko myli. Warstwa wierzchnia została zdjęta, a w mieście wykonano ogromną pracę, ale ludzie nie mogli tam wrócić. To było nierealne. A później, kiedy miasto stało puste przez 3-5 lat, to domy stały się już niezdatne do użytku. Nawet teraz powrót tam ludzi nie ma sensu. To teraz w zasadzie unikalny, chroniony obszar, który będzie opowiadać ludziom swoją historię. Popatrz, jakie to wszystko proste. To „pomigrowało” 50-70 centymetrów w głąb gleby. Trawa już jest czysta, grzyby też. Ryby, które były skażone, szczególnie te drapieżne, już także są czyste, ponieważ warstwa mułu przez 30 lat wzrosła o 60-70 centymetrów. Do tego gorące cząstki rozpuszczają się od kwasowości, od wody, od wszystkiego. To wszystko jest już tam rozcieńczone.
W Fukushimie się „udało”, w tym sensie, że większość tego, co się tam wydostało, dostało się do oceanu, a ocean to wszystko „zjadł”. Ocean jest ogromnym naturalnym zakładem do rozpuszczania wszelkich zanieczyszczeń.
Mnie to zawsze „zabijało”. Są bowiem normy bezpieczeństwa radiacyjnego. A ciekłym odpadem radioaktywnym jest ciecz, np. woda, w której znajduje się pewna ilość substancji radioaktywnych, mierzona w kiurach. A nam mówiono, że jeśli przekroczysz tę ilość, to możesz rozcieńczyć dwukrotnie tę wodę i ona już nie będzie odpadem radioaktywnym. Ale jak to? A ty to teraz wylejesz do środowiska? Ilość substancji radioaktywnych będzie taka sama, a tylko będzie dwa razy więcej wody i ten odpad nie będzie już radioaktywny. Cóż, to tak jakby ci nalali 100 gramów spirytusu i dwukrotnie rozcieńczyli, a to już jest wódka. A ty to wszystko wypijesz. A czy wypijesz spirytus, czy wódkę z taką samą ilością alkoholu, to będziesz pijany w ten sam sposób. To mnie zawsze dziwiło.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję serdecznie.
ZOBACZ TAKŻE: Nikołaj Czużykow: w czasach ZSRR człowiek był zawsze na ostatnim miejscu (pierwsza część rozmowy)
ZOBACZ TAKŻE: Nikołaj Czużykow: o prawdziwych bohaterach nikt nie pamięta i nie chce pamiętać (druga część rozmowy)
Nikołaj Czużykow – inżynier, geodeta, projektant, pracownik naukowy przedsiębiorstwa specjalnego Kompleks, które swoją siedzibę miało w prypeckich zakładach Jupiter. Przez kilka lat od stycznia 1987 r. pracował przy likwidacji skutków awarii.