Licznik Geigera

Pomysł rodem z głębin morskich, czyli czarnobylskie batyskafy

Fot. chernobyl-world.com

Likwidacja skutków czarnobylskiej awarii przyciągnęła na ukraińskie Polesie nie tylko pływające transportery PTS-2, ale nawet wynalazki z głębin morskich – batyskafy.

Batyskaf jest małym statkiem podwodnym, z własnym napędem, który może schodzić na dużo większe głębokości niż łodzie podwodne. Przeznaczeniem batyskafu jest badanie głębin morskich. Nazwa pochodzi od dwóch greckich słów: βάθος [bathos] – głębokość i σκάφος [skaphos] – statek.

Pierwszym batyskafem był belgijski FNRS-2 (skrót od Fond National à la Recherche Scientifique – Narodowy Fundusz Badań Naukowych) zbudowany w 1948 roku z inicjatywy szwajcarskiego badacza Auguste Piccarda.

Drugim tego typu statkiem podwodnym, skonstruowanym w 1952 roku także przez Piccarda, był Trieste, którego kabina obserwacyjna została wykonana ze stali z domieszką niklu, chromu i molibdenu. Dla zapewnienia całkowitej szczelności, nitowanie i spawanie zastąpiono sklejaniem. Rolę balastów spełniały zbiorniki ołowianego śrutu i benzyny.

Dzięki tym udoskonaleniom Trieste osiągnął 23 stycznia 1960 roku o godzinie 1.06 w nocy rekordową głębokość 10 919 metrów, dotykając dna w najgłębszym punkcie na Ziemi – Głębi Challengera w Rowie Mariańskim. Zanurzenie trwało 4 godziny i 48 minut, a na dnie oceanu załoga (Jacques Piccard i Donald Walsh) przebywała około pół godziny. W planach mieli dokładną obserwację dna, ale nie zobaczyli prawie nic. Dno było muliste i miękkie, gdy batyskaf osiadł, wzbiły się tumany piachu i pyłu, które opadły dopiero po 20 minutach. Wynurzanie zajęło prawie 5 godzin.

Wyczyn Walsha i Piccarda powtórzył dopiero James Cameron, który w 2012 roku w jednoosobowym batyskafie Deepsea Challenger, zszedł na dno i zbierał materiały do filmu dokumentalnego. Głębię Challengera, gdzie ciśnienie jest 1100 razy wyższe niż na powierzchni, na żywo widziały tylko trzy osoby na świecie.

Dzięki użyciu nowszej technologii, batyskafów poszukiwawczych Alvin oraz Aluminaut, wydobyto w 1966 roku z głębokości 853 metrów jedną z bomb atomowych, zgubionych przez amerykański bombowiec u brzegów hiszpańskiego miasta Palomares.

Likwidatorzy skutków czarnobylskiej awarii musieli zmierzyć się z równie niebezpiecznym problemem – skrajnie wysokimi dawkami promieniowania. Decyzje zapadające na miejscu, szczególnie w pierwszych tygodniach, wymagały niestandardowych rozwiązań. Do rozpoznania dozymetrycznego zniszczonego reaktora nr 4 w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej wykorzystano inżynieryjne maszyny IMR-2 czy nawet „nuklearną taksówkę” – pojazd Ładoga. Nie wszędzie jednak można było dotrzeć, dobrze zabezpieczonymi przed radiacją, środkami naziemnymi. Praktycznie niechronione przed promieniowaniem śmigłowce podczas wykonywania zawisu nad 4 blokiem też nie mogły wykonać pełnego zwiadu radiacyjnego.

Specjaliści z zamkniętego miasta Krasnojarsk-26 (obecnie Żeleznogorsk – Железногорск) zaprojektowali i skonstruowali, już w czerwcu 1986 roku, na miejscu w Czarnobylu – prowizoryczną, specjalną kapsułę nazwaną przez nich batyskafem.

Fot. yaplakal.com / chernobyl-world.com

Korpus czarnobylskiego batyskafu został wykonany z przekładanych na przemian płyt ze stali i ołowiu, a okno obserwacyjne (iluminator) miało szybę z grubego szkła ołowiowego, by maksymalnie osłabić moc dawki promieniowania.

Fot. chernobyl-world.com

W górnej części widoczne są mocowania umożliwiające podnoszenie konstrukcji przez żurawie dźwigowe. Taka konstrukcja ochronna była początkowo wykorzystywana do zwiadu radiacyjnego oraz oceny zniszczeń w trudno dostępnych miejscach. W czasie prac przy budowie Sarkofagu nad zniszczonym czwartym blokiem batyskaf służył do transportu i ochrony przed promieniowaniem osób nadzorujących, wykonywane głównie zdalnie, prace montażowo-budowlane.

Fot. chernobyl-world.com

W trakcie budowy sarkofagu nad zniszczonym czwartym blokiem Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej wykorzystano kolejne wersje batyskafów, ważące od kilkunastu do kilkudziesięciu ton.

Fot. veteranychernobyl.info

Na oryginalnej fotografii z tamtego okresu widać dwa batyskafy. Pierwszy o masie 20 ton i klapach wejściowych ważących 350 kg, drugi o masie 22 ton przy masie klap wejściowych 340 kg. Oba o wymiarach wewnętrznych: 1,5 na 2 metry. W górnej części widoczne są również mocowania lin, przy pomocy których podnoszono te egzemplarze nad niebezpieczny obszar. Wysoka hermetyczność skutecznie osłabiała dawki promieniowania. Poza batyskafem poziom radiacji wynosił ok. 150 R/h (1,5 Sv/h), a w tym samym czasie wewnątrz ok. 0,2 R/h (2 mSv/h). Batyskafy były wyposażone w dozymetry oraz łączność radiową.

Fot. chernobyl-world.com

Przy pomocy batyskafów likwidatorzy próbowali chronić się przed nadmiernym promieniowaniem. Głównie ze względu na sposób, w jaki te konstrukcje były używane, osoby w nich przenoszone („latające”) były żartobliwie nazywane „kosmonautami”. Co ciekawe, humor nie opuszczał ludzi nawet w tak awaryjnych i ekstremalnych sytuacjach.

Fot. chernobyl-world.com

Autor opracowania: Jacek Domaradzki

Źródła internetowe:

Niezatapialny transporter pływający PTS-2 pod reaktorem?