Licznik Geigera

„Poziomy promieniowania w strefie pożaru do 200 rentgenów!”

Ludmiła Dżułaj w pracy. 1985 r. Fot. National Museum Chornobyl

W nocy 23 maja 1986 r. o godz. 2.15 w elektrowni jądrowej w Czarnobylu wybuchł kolejny pożar – okablowania czwartego energobloku – w miejscu, gdzie poziom promieniowania przekraczał 200 rentgenów na godzinę. Przez wiele lat na rozkaz władz ZSRR informacje o tym zdarzeniu były poufne. Na posterunku medycznym w budynku ABK-1 tej nocy dyżurowała Ludmiła Wasiliewna Dżułaj – pielęgniarka jednostki medyczno-sanitarnej nr 126 z Prypeci. 35 lat później o wydarzeniach z 1986 r. rozmawiali z nią pracownicy Muzeum Narodowego „Czarnobyl” w Kijowie.

Materiał powstał we współpracy z Muzeum Narodowym „Czarnobyl” w Kijowie.

Przyjazd do Prypeci i organizacja pomocy medycznej

– Przyjechałam do pracy w Prypeci w 1971 r. Miasto dopiero zaczynano budować. Budynek, w którym ostatecznie przydzielono mi mieszkanie, był trzecim z wybudowanych. Pomoc medyczną dla budowniczych, przyszłych pracowników elektrowni jądrowej i członków ich rodzin udzielano wówczas w miejscowym ambulatorium, którym kierował chirurg Aleksandr Michaiłowicz Pospiełow. Początkowo pracowałam tam jako felczer pierwszej pomocy, a kiedy populacja Prypeci wzrosła i pojawiło się pogotowie ratunkowe, tam kontynuowałam swoją pracę – opowiadała.

Jak przypomniała, w 1974 r. w Prypeci utworzono jednostkę medyczną nr 126. Na jej czele stanął Borys Władimirowicz Dołgow. Jego następcą był Witalij Aleksandrowicz Leonienko, który kierował placówką aż do chwili awarii w 1986 r.

– Wraz z otwarciem w Prypeci polikliniki zostałam w niej pierwszą pielęgniarką środowiskową. Nasza służba monitorowała stan zdrowia pracowników elektrowni jądrowej, a także uczestniczył w doborze personelu do pracy w przedsiębiorstwie – mówiła. Jak zaznaczyła: „selekcja była bardzo surowa. Szczerze mówiąc, staraliśmy się, aby w elektrowni pracowali zdrowi ludzie”.

– W naszej jednostce medycznej nr 126 pracował bardzo dobry i wysoce profesjonalny zespół. Mieszkańcy Prypeci nas szanowali. Młodzi ludzie chętnie przychodzili do nas do pracy. Poświęcaliśmy im wiele uwagi. Każdemu początkującemu lekarzowi czy pielęgniarce przydzielano mentora. Regularnie odbywały się konkursy „Najlepszy w zawodzie” i wymiany doświadczenia zawodowego – opowiadała Ludmiła Dżułaj w rozmowie z pracownikami Muzeum Narodowego „Czarnobyl” w Kijowie.

26 kwietnia 1986 r.

Od 1975 r. Ludmiła Dżułaj pracowała jako pielęgniarka w gabinecie psychiatrycznym. Pracowała tam aż do kwietniowej awarii z 1986 r. – Około wpół do piątej rano zadzwoniła do mnie matka koleżanki mojego syna i powiedziała, że coś stało się w elektrowni. Przypuszczała, że już coś o tym wiem, ale ta wiadomość uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Natychmiast zadzwoniłam na pogotowie ratunkowe, bo tam wiedziano dokładnie o wszystkich zdarzeniach. Telefon odebrał jeden z kierowców, który na moje pytanie odpowiedział również pytaniem: „Dalej jesteś w domu? Przyjdź tu natychmiast!”. Z jakiegoś powodu błyskawicznie ubrałam się w biały kostium, który przygotowałam na pierwszomajowe święta i pobiegłam do jednostki – mówiła.

– Tam polecono mi przystąpić do pomocy poszkodowanym w elektrowni jądrowej. Na każdą pielęgniarkę przypadało po sześć osób. Przydzielono mi trzy sale, a w każdej z nich leżały po dwie osoby. Wśród nich byli nie tylko mężczyźni, ale także dwie kobiety – Kławdia Iwanowna Łuzganowa i Jekaterina Aleksandrowna Iwanienko – opowiadała.

Feralnej nocy Łuzganowa i Iwanienko pełniły służbę w pobliżu elektrowni. Niestety zmarły później w moskiewskiej klinice nr 6. Zmarło tam również dwóch mężczyzn, którymi w prypeckim szpitalu opiekowała się pielęgniarka.

Jak wspominała Dżułaj, w jednej z sąsiednich sal leżał Wołodia Prawik – syn jej przyjaciół. – Wraz z jego matką Natalią Iwanowną pracowałyśmy kiedyś razem w szpitalu rejonowym w Czarnobylu. Nasze rodziny się przyjaźniły. W kolejnej sali przebywali nasz lekarz Walentin Pietrowicz Biełokon oraz kierowca karetki Anatolij Gumarow. To ich zespół jako pierwszy pojechał do elektrowni atomowej. Widok cierpienia tych wszystkich ludzi był bardzo bolesny. Zwłaszcza, że wielu z nich – zarówno strażaków, jak i pracowników elektrowni – znaliśmy na długo przed wypadkiem. Znaliśmy ich żony i dzieci – mówiła.

Pracownica prypeckiego szpitala opowiadała także o zdarzeniu z jej udziałem. Jeden z pacjentów z powodu choroby popromiennej dostał psychozy. – Stał się niezwykle aktywny, doświadczał silnego emocjonalnego i fizycznego uniesienia, wyrywał się, wzywał jakąś Olę. Nie można było go utrzymać na miejscu, więc jego sąsiedzi z sali przywiązali go prześcieradłami do łóżka. Ponieważ miałam doświadczenie w pracy z pacjentami z zaburzeniami psychicznymi, wezwali mnie na pomoc: „Luda, co robić?”. Gdy tylko zaczęłam z nim rozmawiać, on wyrwał się z taką siłą, że rozerwał prześcieradło, odepchnął mnie od łóżka i zaczął bezlitośnie przeklinać. Na szczęście w końcu mnie rozpoznał, bo znaliśmy się przed wypadkiem i udało mi się go uspokoić. Już po leczeniu w Moskwie ten mężczyzna odnalazł mnie i przeprosił za swoje zachowanie. Zapytałam go: „Pamiętasz coś?” Odparł: „Nie, ale chłopaki mi powiedzieli”. Zapytałam więc: „To dlaczego mnie przepraszasz? Nie wystarczy, że ci powiedzieli…?” – mówiła Ludmiła Dżułaj.

Rozmówczyni Muzeum Narodowego „Czarnobyl” w Kijowie podkreślała, że po kilku godzinach od rozpoczęcia leczenia stan wielu poszkodowanych się poprawił. – Jednak uczono nas, że z czasem rozpocznie się drugi, ukryty okres choroby popromiennej. Wielu chłopców nalegało na zwrot ubrań i wypisanie ze szpitala. Mówili: „Jak nie oddacie nam ubrań, to owiniemy się w prześcieradła i wyjdziemy bez pozwolenia!” Przekonanie ich, aby pozostali w swoich salach, wymagało wiele wysiłku – opowiadała.

Ludmiła Dżułaj wspominała, że tabletkę jodową otrzymała dopiero po 12 godzinach od rozpoczęcia pracy. Chwilę później nakazano jej przygotować listę osób przyjętych na leczenie i zanieść ją do budynku komitetu wykonawczego w Prypeci, gdzie pracowała już komisja rządowa. Gdy wykonała to zadanie, wróciła do swojego domu, gdzie czekali na nią 16-letni syn i jej rodzice. – Byłam całkowicie wyczerpana i zasnęłam na krześle, nie kładąc się do łóżka – podkreśliła.

Ewakuacja

27 kwietnia przeprowadzono ewakuację mieszkańców Prypeci. – Syna i rodziców zakwaterowałam u znajomych w Kijowie i wróciłam do pracy w naszej jednostce medycznej, która w tamtym czasie znajdowała się w obozie pionierów „Bajkowy” w rejonie wsi Iłownica – opowiadała.

Przydzielono ją do pracy w przychodni, która znajdowała się w budynku administracyjno-socjalnym elektrowni (ABK-1). Na miejsce zawożono ją transporterem opancerzonym. W maju przepracowała osiem dwunastogodzinnych zmian.

Pożar

– Podczas jednej ze zmian, w nocy z 22 na 23 maja, w elektrowni znów wybuchł pożar. Początkowo nie było o nim żadnych informacji. W środku nocy usłyszałam jakiś hałas na ulicy i gdy wyjrzałam na zewnątrz, zobaczyłam, że cały teren przed ABK-1 był wypełniony wozami strażackimi. Wydawało mi się, że było ich co najmniej 70-80 – mówiła Dżułaj.

– Zapytałam przebiegającego obok strażaka: „Co się stało?”. On w odpowiedzi krzyknął tylko jedno słowo: „Kable!”. Nic nie zrozumiałam i pobiegłam do schronu, gdzie znajdował się dyżurny elektrowni. Tam powiedziano mi, że płoną połączenia kablowe między blokami nr 3 i 4. Natychmiast zgłosiłam to mojemu przełożonemu, który przebywał w obozie pionierów. Tam przygotowano się na przyjęcie ofiar. Już po tej rozmowie telefonicznej w naszej przychodni włączył się głośnik radiowęzła, z którego wybrzmiał komunikat o pożarze. Pamiętam, że powiedziano: „Poziomy promieniowania w strefie pożaru do 200 rentgenów!” – wspominała.

Wkrótce personel medyczny elektrowni otrzymał polecenie wydania strażakom preparatu B-190. Był to środek ograniczający wpływ promieniowania na tkanki, który należało przyjąć przed wejściem do strefy promieniowania. Centrum medyczne natychmiast wypełniło się strażakami, a specyfik był produktem ścisłego zarachowania. Ludmiła Dżułaj zapisała wydanie preparatu 180 osobom, a później – jak sama mówiła – z powodu braku czasu straciła rachubę.

Wizyty w prypeckim mieszkaniu

– Pracując w centrum medycznym elektrowni odwiedziłam kiedyś swoje mieszanie w Prypeci. Wzięłam tylko dokumenty. Nie wydawano wtedy pozwoleń na wywóz rzeczy, a co ja sama bym wyniosła z 13. piętra? Kolejny raz byłam tam jesienią 1986 r., kiedy w mieście przeprowadzono dezaktywację. Przed wypadkiem posiadałam dużą bibliotekę, ale kiedy przyszłam do mieszkania, jej tam już nie było – podobno książki zostały wyrzucone. Tylko w pokoju mojego syna na stole leżała rozłożona książka, a na oparciu sofy cztery zdjęcia z widokiem na plac centralny w Prypeci. Spojrzałam na okładkę książki: Jurij Bedzik „Żegnaj na zawsze” (ros. Юрий Бедзик „Прощаясь навсегда”). Pewnie któryś z likwidatorów, którzy pracowali w moim mieszkaniu miał delikatną duszę, zauważył symbolikę tytułu tej książki i zostawił byłym właścicielom taką wiadomość. Teraz ta książka jest w moim domu… – opowiadała pielęgniarka.

Dżułaj odwiedziła ponownie Prypeć 30 lat po wypadku. Stało się to na zaproszenie dziennikarza jednego z kanałów telewizyjnych. – Podczas tej podróży nie mogłam się oprzeć i weszłam do budynku naszej jednostki medycznej. Możecie wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy wchodząc do dyżurki, w której kiedyś pracowałam, znalazłam w szafce moje nowe buty, które zostawiłam tam wieczorem 26 kwietnia 1986 r. Tak bardzo spieszyłam się do komitetu wykonawczego, że wyszłam z pracy w służbowych klapkach, a o butach nawet nie pamiętałam – wspominała.

Życie po awarii

Ludmiła Dżułaj w strefie wykluczenia pracowała w systemie zmianowym do marca 1994 r., kiedy to pewnego dnia na dyżurze straciła przytomność. Przewieziono ją do instytutu radiologicznego, który znajduje się na przedmieściach Kijowa, w Puszczy Wodycy. – Tam po badaniach i leczeniu dostałam grupę inwalidzką – mówiła w rozmowie z Muzeum Narodowym „Czarnobyl” w Kijowie.

– Po przejściu na emeryturę zaczęłam uczestniczyć w pracach organizacji publicznych. Kiedy w szkole obok mojego domu organizowano muzeum czarnobylskie, pomogłam je stworzyć jak tylko mogłam. Dla nas, uczestników tamtych wydarzeń, bardzo ważne jest, aby młodzi ludzie wiedzieli o lekcji z tragedii w Czarnobylu. To nie powinno się powtórzyć. Dziękuję wszystkim, którzy pomagają zachować pamięć o naszym mieście i bohaterach – likwidatorach – zakończyła swoją opowieść pielęgniarka z Prypeci.

Materiał powstał we współpracy z Muzeum Narodowym „Czarnobyl” w Kijowie. Zapraszamy na strony internetowe muzeum chornobylmuseum.kiev.ua oraz jego profil na Facebooku.

„Trzask w słuchawkach był taki, że chciałem zerwać z głowy hełmofon”