Licznik Geigera

Do trzech razy sztuka?

Prypeć - opuszczone miasto / Fot. Tomasz Róg
Prypeć - opuszczone miasto / Fot. Tomasz Róg

I stało się. Decyzja zapadła, pieniądze zostały wpłacone, za dwa tygodnie jadę po raz trzeci do Zony. Jaka będzie ta wycieczka? Liczę przede wszystkim na to, że będę mógł chwilę pomilczeć i „posłuchać” tamtejszej ciszy. Już raz jej doświadczyłem. Jest niesamowita. Ale po kolei.

1. Po raz pierwszy Strefę Wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej odwiedziłem we wrześniu 2009 r. Ten pomysł zrodził się całkiem świadomie w mojej głowie. Tematyka czarnobylska towarzyszyła mi już od kilku lat, m.in. z powodu moich obowiązków służbowych. Będąc równocześnie studentem, próbowałem namówić moich znajomych na taki wyjazd. Nic jednak z tego nie wyszło. Pojechałem natomiast z grupą studentów, którą przez jeden semestr akademicki jako przyszły/teraz już niedoszły doktor uczyłem. Oni zgodzili się bez większych problemów.

Wycieczkę kupiliśmy w kijowskim biurze podróży, którego polska nazwa to Interesujący Kijów. Studenci pojechali na Ukrainę pociągiem, mieli bowiem w planach również wakacje na Krymie. Ja poleciałem samolotem z Katowic. Ceny biletów były śmiesznie niskie.

Cały ten wyjazd obfitował w ciekawe wydarzenia, niekoniecznie związane z samym Czarnobylem. Pierwsze nastąpiło tuż po wylądowaniu na lotnisku w Boryspolu koło Kijowa. Było po godz. 23 a ja zgubiłem kluczyk do swojej walizki. Spróbowałem uzyskać jakąkolwiek pomoc u strażników granicznych, ale ci tylko odpowiedzieli, że nie mają żadnych kombinerek, ani nawet nożyczek. Kłódkę rozwaliłem za pomocą nogi taboretu, a kluczyk odnalazł się jakieś pół roku później w jednej z kieszeni mojej kurtki.

Kolejny ciekawy punkt programu to szaleńcza jazda nielegalną taksówką (taki ukraiński Uber, ale bez aplikacji mobilnej) z lotniska do centrum miasta. Mitsubishi Lancer Evo a na jego prędkościomierzu praktycznie cały czas 170-180 km/h. Były emocje. Ale to nawet dobrze, bo zbliżała się północ a o godz. 7:30 całą grupą mieliśmy być na miejscu zbiórki.

Po dotarciu do mieszkania okazało się, że nie działa kanalizacja a właściciel się zastanawia, czy ją przetykać, czy też przenieść naszą grupę do swojego innego lokum. Skończyło się przenosinami, ale dopiero następnego dnia po wizycie w strefie, więc czarnobylski pył byłem zmuszony zetrzeć z siebie wyłącznie chusteczkami higienicznymi. Świetnie, zwłaszcza po całym dniu spędzonym w kurzu.

Sobota, 19 września, godz. 7:30. Na miejscu zbiórki okazało się, że Interesujący Kijów jest wyłącznie pośrednikiem, a oprowadzaniem po Zonie zajmą się ludzie z organizacji Pripyat.com. Jednym z jej założycieli jest Aleksander Sirota, nazywany przez wielu „merem” Prypeci. Mieszkał bowiem w tym mieście, a w chwili awarii miał zaledwie 10 lat. Oczywiście Aleksander Sirota był z nami na tej wycieczce i był głównym przewodnikiem.

Nic lepszego nie mogło mi się trafić. Z perspektywy czasu żałuję tylko tego, że byłem zbyt zaszokowany całą sytuacją, w której się znalazłem, że nawet nie wiedziałem, o co go zapytać. Jak na pierwszy raz informacji i widoków było po prostu za dużo. Do dziś natomiast pamiętam stwierdzenie, że tak naprawdę nasza wycieczka to nie wycieczka, a coś na kształt wizytacji naukowej, ponieważ ukraińskie prawo nie zezwala na wjazdy wycieczek do Zony. Pamiętam równie dobrze ostrzeżenia o wilkach, szerszeniach i niezabezpieczonych studzienkach kanalizacyjnych. Pamiętam również ochrzan od jednego z przewodników, kiedy ośmieliłem się podciągnąć długie rękawy mojej bluzy.

Fantastyczne podczas tego wyjazdu było to, że podzielono nas na kilka grup po około 10-12 osób. Wszystko po to, byśmy sobie wzajemnie nie przeszkadzali. Każda grupa poszła w inną stronę. I nastała cisza. Oczywiście przerywana co jakiś czas dźwiękami migawek aparatów, szeleszczących liści i głosem przewodnika. Ale to była wyjątkowa cisza. Cisza, w której przyroda odgrywa dominującą rolę. Takiej ciszy nie doświadczyłem nawet wysoko w Tatrach. Nie słychać było bowiem jakiejkolwiek ludzkiej działalności. Wokół Czarnobyla nie było wówczas żadnego większego zakładu przemysłowego, a budowa Nowej Arki była dopiero w powijakach. Co istotne, ta cisza nie była groźna, była kojąca.

Cisza. To zapamiętałem z pierwszego wyjazdu.

2. Drugi raz Zonę odwiedziłem w kwietniu 2016 r. Tym razem dołączyłem się do wyjazdu zorganizowanego przez krakowskich naukowców – antropologów turystyki. Główne skrzypce w organizacji wyjazdu grały panie dr Magdalena Banaszkiewicz i Anna Duda. Wycieczka została wykupiona w biurze podróży Bispol, współpracującym z ukraińskim partnerem, jakim jest firma Chernobyl Tour, którą założył Siergiej Mirnyj – jeden z likwidatorów skutków awarii w elektrowni.

Plan na podróż – kilkanaście godzin w autobusie, spacer po Kijowie, piwo, nocleg, wizyta w Zonie, szybki prysznic i kolejnych kilkanaście godzin w autobusie. Chociaż trochę podróż mnie wygniotła, to było bardzo miło.

Trochę inne odczucia mam jednak w stosunku do samej wizyty w Zonie. Być może winny był jej termin – na tydzień przed 30. rocznicą awarii. Już w punkcie kontrolno-paszportowym w Dytjatkach było gęsto od autobusów i turystów. Do tego mieliśmy tylko jednego przewodnika. Pan Igor dwoił się i troił, aby też musiał kontrolować dość dużą grupę. Ciszy więc nie było. Był gwizdek, który co chwilę przywoływał nas do porządku.

Pozytywne było natomiast to, że podczas spaceru po Prypeci, pomimo upływu lat kilku lat od pierwszej wizyty, doskonale wiedziałem, gdzie się znajduję i w którym kierunku zmierzam. Wyjazd ten przyniósł także, a może przede wszystkim nowe znajomości, a dzięki nim kolejne otwarcie na Czarnobyl. Tym razem naukowe. Wiem teraz, że to czym się interesuję, ma jakiś sens.

Nauka. Ten termin najlepiej określa mój drugi wyjazd.

3. Właśnie pod wpływem chęci pogłębienia swojej wiedzy zdecydowałem się na trzeci wyjazd do Zony. I to bardzo szybki wyjazd, bo zaledwie po pół roku od ostatniej wizyty. Sprawdzając wszystkie oferty polskich firm zajmujących się organizacją wyjazdów do Czarnobyla, doszedłem do wniosku, że będzie to wyjazd ze Strefą Zero, znaną m.in. ze współpracy przy realizacji filmu dokumentalnego „Czarnobyl. Wstęp wzbroniony”, który wyprodukowała stacja telewizyjna TVN Turbo. Kto nie widział, niech żałuje.

Strefa Zero oferuje ośmiodniowy wyjazd, wraz z trzema dniami spędzonymi w Zonie. Ma także najszerszy i najbardziej elastyczny program wizyty w okolicach Czarnobyla. Posiada również poważne zaplecze naukowe w postaci pana dr Marka Rabińskiego z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku koło Otwocka. Co więcej, jednym z głównych przewodników jest Siergiej Akulinin – w chwili awarii był pracownikiem bloku numer 2 elektrowni.

Mój plan na wyjazd ma kilka wymiarów. Jeden z nich dotyczy zebrania nowych informacji. Drugi jest bardziej prozaiczny – chcę znów w ciszy i spokoju poobserwować przyrodę. I takie są moje tegoroczne wakacje. Zamiast Sycylii czy górskich wędrówek będzie Zona.

4. Wyjazd numer trzy się jeszcze nie odbył, a ja już czuję, że prędzej czy później znów tam pojadę.