– O ile w armii sowieckiej mogły wcześniej zdarzyć się jednostkowe przypadki buntów i nieposłuszeństwa, to protest czarnobylski był pierwszym, który został zorganizowany na tak dużą skalę – opowiada w rozmowie z Licznikiem Geigera dr Paweł Sekuła z Katedry Ukrainoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Autor nowej publikacji pt. “Likwidatorzy Czarnobyla. Nieznane historie” zaznacza, że likwidatorzy “po prostu zostali postawieni pod murem. Pojawiła się bowiem sytuacja realnego zagrożenia utraty życia lub poważnego uszczerbku na zdrowiu”. Dodaje, że dla wielu likwidatorów prawdziwy dramat zaczął się dopiero po powrocie do domu: “Wielu likwidatorów zostało porzuconych przez rodzinę, przede wszystkim przez żony, narzeczone czy partnerki. (…) Do tego dochodziły problemy z utrzymaniem lub znalezieniem nowej pracy. Oni ukrywali więc swoją przeszłość, bo wiedzieli, że nikt ich nie zatrudni. Przez lata nie zdradzali się z tym, że byli w Czarnobylu.”
Tomasz Róg: „Likwidatorzy Czarnobyla” to Twoja druga książka poświęcona tematyce awarii w Czarnobylu. Pierwsza nakreślała społeczno-gospodarcze, polityczne, a także kulturowe konsekwencje katastrofy. Ta skupia się tylko na relacjach likwidatorów z Łotwy. Skąd pomysł na taką publikację?
Dr Paweł Sekuła: Za tym wyborem stały dwa bardzo ważne powody. Pierwszy z nich ma raczej charakter popularyzatorski, a drugi ściśle naukowy. Jeśli chodzi o ten pierwszy, to większość osób, nie tylko w Polsce, konsekwencje katastrofy czarnobylskiej kojarzy głównie z trzema posowieckimi republikami słowiańskimi – Ukrainą, na której terytorium znajduje się reaktor i sarkofag; Białorusią, która została najmocniej skażona opadem promieniotwórczym oraz Rosją. Pomijając aspekty ekologiczne katastrofy – przecież radioaktywny obłok unosił się nie tylko nad tymi trzema krajami – należy podkreślić, że w likwidacji skutków wybuchu brali udział likwidatorzy z każdej republiki, z każdego zakątka Związku Sowieckiego, w tym także z Łotwy. Jednak dla takich małych republik jak Łotwa czy Estonia pobór żołnierzy do Czarnobyla miał dużo większe konsekwencje niż w przypadku np. Ukrainy. Silniej też oddziaływał na pozostałą część społeczeństwa. Zatem cel popularyzatorski był na pewno ważną motywacją.
Z badawczego punktu widzenia istotne były z kolei doświadczenia likwidatorów łotewskich, często odmienne od uczestników minimalizacji katastrofy z pozostałych republik. To trochę inna perspektywa. Myślę, że po pierwsze zadecydowała tutaj inna od słowiańskiej mentalność Łotyszy, czyli Bałtów. Zapewne jest to także rezultat ich złożonej historii. Po drugie Bałtów cechowała zdecydowania większa świadomość narodowa i determinacja społeczna jeszcze przed wybuchem reaktora w Czarnobylu. Katastrofa była momentem przełomowym dla wielu narodów Związku Sowieckiego. Wówczas zaczęto uświadamiać sobie kolonialny status poszczególnych republik wobec Moskwy i wynikające z niego zagrożenia. Ci, którzy jeszcze wierzyli w odnowę socjalizmu, przejrzeli na oczy. Jednakże Łotysze byli pozbawieni wszelkich złudzeń na długo przed katastrofą, oni pojechali tam będąc na zupełnie innym poziomie świadomościowym. Dlatego w Czarnobylu zachowywali większy dystans do opisywanych wydarzeń, mniej byli podatni na propagandę i manipulacje władz. Na pewno byli również bardziej zdyscyplinowani i zdesperowani aby bronić swoich praw.
Katastrofa była momentem przełomowym dla wielu narodów Związku Sowieckiego. Wówczas zaczęto uświadamiać sobie kolonialny status poszczególnych republik wobec Moskwy i wynikające z niego zagrożenia. Ci, którzy jeszcze wierzyli w odnowę socjalizmu, przejrzeli na oczy. Jednakże Łotysze byli pozbawieni wszelkich złudzeń na długo przed katastrofą, oni pojechali tam będąc na zupełnie innym poziomie świadomościowym.
Skoro mówisz o ich mentalności, jakże innej od tej słowiańskiej, to opowiedz, jak wyglądał proces dotarcia do Twoich rozmówców? Czy ciężko było ich namówić do rozmowy i zwierzeń?
Nie było to proste. Łotysze to bardzo życzliwy i serdeczny naród. Są też bardziej ostrożni, trochę zamknięci w sobie. To nie jest typ ekspresyjnego Słowianina. A w przypadku likwidatorów dochodzi przecież kwestia niekiedy bardzo traumatycznych wspomnień. Nie wiem, jak zakończyłaby się moja łotewska misja, gdyby nie pomoc jednego z najważniejszych bohaterów tej książki, czyli majora Gunārsa Opmanisa. On był moim mentorem i łotewskim przewodnikiem po kwestiach związanych z Czarnobylem. Dzięki znajomościom G. Opmanisa z innymi likwidatorami oraz za sprawą jego autorytetu udało się zorganizować spotkania z moimi rozmówcami.
Łotysze to bardzo życzliwy i serdeczny naród. Są też bardziej ostrożni, trochę zamknięci w sobie. To nie jest typ ekspresyjnego Słowianina.
Dla mnie największym zaskoczeniem był fakt, że wśród Twoich rozmówców znalazł się Józef Truskowski. Możemy powiedzieć, że to był likwidator z Polski.
Raczej polski likwidator z Łotwy.
No tak, ale w Twojej książce możemy przeczytać, że on w swoim dowodzie ma wpisane, że jest Polakiem. W skali całego procesu likwidacji katastrofy czarnobylskiej wątek polski praktycznie nie istnieje.
Tak, ale mógłby być o wiele większy. Okazuje się, że Polaków było tam więcej i to nie tylko na Łotwie, ale też w innych republikach sowieckich. Dotarłem do nich na podstawie dokumentów archiwalnych. W Rydze przechowywane są kartoteki osób, które brały udział w likwidacji skutków katastrofy i przy każdym z nazwisk wpisana jest narodowość. Jest tam też narodowość polska.
Czyli takich przypadków jest znacznie więcej?
Takich przypadków jest zdecydowanie więcej. Od pewnego czasu chodzi mi po głowie projekt, aby zebrać maksymalnie dużo informacji na temat polskiego wkładu w minimalizację skutków katastrofy czarnobylskiej. Może warto to zrobić, bo to mógłby być wkład także do naszej historii.
Właśnie. Zazwyczaj rozmawiamy o samej katastrofie, o liczbie osób ewakuowanych, poszkodowanych czy liczbie likwidatorów, a nie rozmawiamy o ich narodowości…
Zwłaszcza, że nie chodzi tylko o ludzi, którzy po prostu mają polskie pochodzenie. Są to ludzie, którzy pielęgnują polskość. Truskowski musiał zadbać o to, aby już w niepodległej Łotwie wpisano mu do dowodu osobistego, że jest Polakiem. Swego czasu chodził także na lekcje języka polskiego, aby go nie zapomnieć. Kultywuje pamięć o Polsce. To są takie sytuacje, które chwytają za serce.
Okazuje się, że Polaków było tam więcej i to nie tylko na Łotwie, ale też w innych republikach sowieckich. (…) Od pewnego czasu chodzi mi po głowie projekt, aby zebrać maksymalnie dużo informacji na temat polskiego wkładu w minimalizację skutków katastrofy czarnobylskiej.
W dodatku przodkowie Truskowskiego pochodzili z Krakowa. Mówię o tym w kontekście miejsca, w którym obaj mieszkamy i pracujemy.
Można porozmawiać z Józefem Truskowskim pięknym „staropolskim” językiem. To coś innego niż charakterystyczny zaśpiew z terenów na Wschodzie. Są też osoby polskiego pochodzenia, które z dumą opowiadają o swoich polskich korzeniach, pokazują rodzinne albumy, stare zdjęcia z przedwojennej Polski, tak jak inny bohater tej książki Albīns Minčuks.
Twoi rozmówcy opisują m.in. proces powoływania do służby w Czarnobylu, wywożenie do Zony pod eskortą, aby przypadkiem ktoś nie uciekł, utajnianie i fałszowanie pewnych informacji, brak dostatecznej wiedzy przełożonych, przymuszanie do wykonywania najniebezpieczniejszych prac na dachu elektrowni, czy też przypadki znęcania się nad likwidatorami. Która z tych opowieści była dla Ciebie szczególnie szokująca?
Wiesz co wywarło na mnie największe wrażenie? Ich ogromna pokora, skromność i powściągliwość w opisie wydarzeń w Czarnobylu. Przecież oni byli w samym jądrze piekła na Ziemi. Niektórzy z nich przebywali tam kilka miesięcy po wybuchu, niektórzy pracowali przy samym sarkofagu, więc mogliby tę swoją opowieść przedstawić w sposób, że tak to określę – filmowy.
Atrakcyjny…
Tak i atrakcyjność książki również by na tym zyskała. Jednak oni tego nie robili. Pewne informacje musiałem z nich wydobywać, czasem trochę „przycisnąć” – oni nie chcieli za bardzo się uzewnętrzniać. Widać było pokorę w podejściu do ich doświadczeń w Czarnobylu i w podejściu do życia w ogóle. Sposób, w jaki opowiadali o najbardziej nawet niebezpiecznych zadaniach – zwyczajnie, bez ekspresji, jakby to było wyjście po bułki do sklepu, musi budzić szacunek dla tych ludzi. Przykładowo Vitālijs Birkenšteins pracował na dachu trzeciego reaktora, ale dopiero gdy zacząłem drążyć temat przyznał, że sposób, w jaki go potraktowano, odczuł jak wielką krzywdę. Ale on o tym nie chciał opowiadać. To coś niesamowitego. Wielka pokora i skromność to wspólne cechy wszystkich moich rozmówców-likwidatorów.
Pewne informacje musiałem z nich wydobywać, czasem trochę „przycisnąć” – oni nie chcieli za bardzo się uzewnętrzniać. Widać było pokorę w podejściu do ich doświadczeń w Czarnobylu i w podejściu do życia w ogóle. Sposób, w jaki opowiadali o najbardziej nawet niebezpiecznych zadaniach – zwyczajnie, bez ekspresji, jakby to było wyjście po bułki do sklepu, musi budzić szacunek dla tych ludzi.
Jeśli mówimy o heroizmie, to na kartach swojej książki przywołujesz słowa publicystki i dziennikarki Mariny Kostaneckiej…
To taka łotewska Szymborska…
Ona mówi, że żołnierze pomimo dramatycznych okoliczności i rzeczywistości czarnobylskiej doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że „bronią swoich matek, córek, żeńskiej połowy ludzkości – tej, która rodzi kolejne życia. Czyli bronią życia”. Ci żołnierze teraz toczą walkę o swoje zdrowie i życie.
Ten cytat to interpretacja pani Mariny Kostaneckiej. Konsekwencje katastrofy trwają do dzisiaj w różnych wymiarach – zdrowotnym, ale też np. psychologicznym. Ci likwidatorzy nigdy nie mieli właściwej i profesjonalnej opieki psychologów.
W czasie awarii, i także teraz?
Tak. Często konsekwencje psychologiczne ulegają pogłębieniu, to zależy nie tylko od opieki specjalistów, ale też od otoczenia, wsparcia rodziny i osób bliskich. Prawdziwy dramat likwidatorów zaczął się po ich powrocie do domu. Wielu bohaterów Czarnobyla zostało porzuconych przez rodzinę, przede wszystkim przez żony, narzeczone czy partnerki. Oni znaleźli się w sytuacji tragicznej. Cierpieli fizycznie i psychicznie, ale nie mogli otrzymać właściwej opieki lekarskiej, bowiem w ZSRS istniał zakaz łączenia tych zachorowań z promieniowaniem jonizującym i pracą w Czarnobylu. Opuszczeni przez rodzinę, odtrąceni przez przyjaciół, którzy uważali ich za symulantów, w milczeniu przeżywali gorycz frustracji i rozczarowania. Do tego dochodziły problemy z utrzymaniem lub znalezieniem nowej pracy. Oni ukrywali swoją przeszłość, bo wiedzieli, że nikt ich nie zatrudni. Przez lata nie zdradzali się z tym, że byli w Czarnobylu.
Ale też Twoi rozmówcy opowiadali o sytuacjach jeszcze na polu bitwy czarnobylskiej, na przykład o przypadkach samobójstw wśród likwidatorów?
Samobójstwa są faktem. Na ten temat powstało również kilka artykułów naukowych w czasopismach medycznych. Wśród Łotyszy i Estończyków rzeczywiście ten odsetek samobójstw był dosyć wysoki w porównaniu do innych republik. To była jedna z form reakcji na ogromne obciążenia fizyczne i olbrzymi stres.
Oni znaleźli się w sytuacji tragicznej. Cierpieli fizycznie i psychicznie, ale nie mogli otrzymać właściwej opieki lekarskiej, bowiem w ZSRS istniał zakaz łączenia tych zachorowań z promieniowaniem jonizującym i pracą w Czarnobylu. Opuszczeni przez rodzinę, odtrąceni przez przyjaciół, którzy uważali ich za symulantów, w milczeniu przeżywali gorycz frustracji i rozczarowania.
Powiedz mi, jak to było możliwe, że w Związku Sowieckim, który w swej idei miał być krajem mlekiem i miodem płynącym, doszło do buntu łotewskich i estońskich likwidatorów? Przeciwko czemu oni protestowali – przeciwko ustrojowi, beznadziejności sytuacji, w której się znaleźli?
To sytuacja bezprecedensowa. O ile w armii sowieckiej mogły wcześniej zdarzyć się jednostkowe przypadki buntów i nieposłuszeństwa, to protest czarnobylski był pierwszym, który został zorganizowany na tak dużą skalę. To była przecież armia sowiecka. Każda armia bazuje na posłuszeństwie i ślepym wykonywaniu rozkazów. Gdy zaczynają pojawiać się problemy z dyscypliną, to nawet najlepiej wyposażona i wyszkolona armia świata, nie ma szans na polu walki. Tym bardziej w Związku Sowieckim, który był przecież państwem totalitarnym i silnie represyjnym. Moim zdaniem to wydarzenie bez precedensu.
A co zmusiło tych ludzi do takiej postawy?
Myślę, że oni po prostu zostali postawieni pod murem. Pojawiła się bowiem sytuacja realnego zagrożenia utraty życia lub poważnego uszczerbku na zdrowiu.
Ale oni zdawali sobie sprawę z tego co robią i w jakich warunkach?
Tak, to wynika także z ich relacji, choć oczywiście dokładnych danych nie posiadali, bo jak wiadomo ukrywano przed nimi informacje o liczbie otrzymanych dawek promieniowania lub poziomie radiacji. Oni byli przekonani, że jak czegoś nie zrobią, to wrócą – jak stwierdził jeden z moich rozmówców – w „drewnianych trumnach”. To była skrajna sytuacja. Łotysze i Estończycy zawsze wyróżniali się na tle innych narodów Związku Sowieckiego większą świadomością narodową, lepszym zdyscyplinowaniem i efektem tego były zorganizowane protesty czy też strajki żołnierzy-likwidatorów w Czarnobylu. W późniejszym czasie strajkowali nie tylko oni, bo doszło m.in. do protestów głodowych żołnierzy z Kubania. Częściej zdarzały się także przypadki odmowy wyjścia na dach trzeciego reaktora, ale pierwsi, którzy odmówili, to – prawdopodobnie, bo tu nie mamy 100-procentowej pewności – Łotysze z pułku 257 Obrony Cywilnej w Suži.
Oni byli przekonani, że jak czegoś nie zrobią, to wrócą – jak stwierdził jeden z moich rozmówców – w „drewnianych trumnach”. To była skrajna sytuacja.
Na kartach książki czytamy też, że „Katastrofa w Czarnobylu po raz pierwszy doprowadziła do tak wyraźnego zaostrzenia konfliktu narodowościowego w Związku Sowieckim. W oczach łotewskich, estońskich i litewskich mieszkańców republik sowieckich Czarnobyl oznaczał kolejną daninę krwi, którą przyszło płacić narodom bałtyckim od 1940 r.” Czyli możemy więc powiedzieć, że twierdzenia o tym, że to Czarnobyl doprowadził do upadku Związku Sowieckiego, nie są przesadzone?
Jeśli uwzględnimy skalę makro, to na pewno był to jeden z elementów, które przyczyniły się do upadku Związku Sowieckiego. Konsekwencje ekonomiczne i narodowościowe katastrofy miały swój znaczący udział w tym procesie. Nie chcę oceniać, jak był on duży. To bowiem trudno dokładnie oszacować, biorąc pod uwagę także inne czynniki, np. te zewnętrzne.
W republikach bałtyckich sam fakt udziału likwidatorów w Czarnobylu, czyli relatywnie niedużej liczby osób, miał jednak większy wpływ na pozostałą część społeczeństwa. To wynikało z wcześniejszych, bardzo tragicznych doświadczeń tych narodów w ZSRS. One po prostu odebrały Czarnobyl jako pewną kontynuację różnego rodzaju form represji stosowanych przez Moskwę. To zadziałało jak zapalnik. Co więcej, likwidatorzy po powrocie z Czarnobyla, a byli to również buntujący się żołnierze, zanosili ten zalążek buntu do swoich rodzimych republik.
A jak dziś republiki bałtyckie opowiadają historię Czarnobyla? Rozumiem, że jest ona w nich wciąż żywa, a nie – tak jak w Polsce – przywoływana raz do roku, przy okazji kolejnej rocznicy awarii?
Bardzo bym chciał, żeby była jakaś opowieść i ogólnonarodowa dyskusja na ten. Tego jednak nie ma. Jest oczywiście środowisko czarnobylców – głównie likwidatorów, także osób przesiedlonych i ich rodzin. Organizują obchody rocznicowe, spotkania etc., ale to nie są wydarzenia na szeroką skalę. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że do dzisiaj, czyli po ponad 30 latach od wybuchu w Czarnobylu, na Łotwie wciąż nie powstała kompleksowa monografia, dotycząca udziału łotewskich obywateli w likwidacji skutków katastrofy. Jest tylko jedna publikacja o charakterze wspomnieniowym, która została wydana w języku łotewskim z okazji 25. rocznicy katastrofy – i to jest prawie wszystko. Generalnie o tym się nie mówi i nie pisze za dużo, pomimo faktu, że jednym z likwidatorów był były prezydent Łotwy Valdis Zatlers. To jedyny taki przypadek na świecie! Jeszcze gorzej jest w sąsiedniej Litwie, gdzie nie ma krajowych organizacji czarnobylskich i w zasadzie nikt tam się nie zajmuje tymi problemami. Ci czarnobylcy nie mają mają żadnej ochrony socjalnej, prawnej itd. Sytuacja na Łotwie nie jest może idealna, ale w moim przekonaniu jest i tak najlepsza w porównaniu z pozostałymi republikami byłego Związku Sowieckiego.
Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Dziękuję.
Dr Paweł Sekuła – historyk, kulturoznawca. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Asystent w Katedrze Ukrainoznawstwa na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ. Jego zainteresowania naukowe koncentrują się wokół najnowszych dziejów Ukrainy i jej stosunków z Federacją Rosyjską. Od kilku lat prowadzi badania na temat różnorodnych konsekwencji katastrofy jądrowej w Czarnobylu.
Paweł Sekuła: Czarnobyl osłabił gospodarczo i propagandowo Związek Sowiecki