„Zaczynam pozdrawiać znajomych, rodzinę, a słysząc »dziwne dźwięki z krzaków« żegnam się z bliskimi, tak na wszelki wypadek.»Przynajmniej będziecie mieli nagraną moją śmierć« – myślę” – pisze w drugiej części opowieści o swojej pierwszej nielegalnej wyprawie do Zony stalker Staszek. Oto kolejny fragment jego tekstu z blogu opowiescistalkera.blogspot.com.
20 sierpnia 2015, godzina – pewnie około 1:00. Okolice wsi M. (kilka minut na Wikimapii pozwoli zorientować się o jaką wieś chodzi)
Jadąc już dobre pół godziny przez Ciemny Straszny Las, sporadycznie korzystam z latarki na zasadzie pół sekundy świecenia co kilkanaście minut. Jest tak ciemno, że ledwie widzę zarysy asfaltu, jednak zdaję sobie sprawę, że światło mogłoby zdradzić moją lokalizację, tym bardziej, że kilka kilometrów dalej znajduje się KPP (Punkt kontrolny strzegący wjazdu do Strefy Wykluczenia).
Nie dość, że robi się coraz zimniej, to dookoła zaczynam słyszeć dźwięki rozmaitych zwierząt. Pohukiwania sów to w tym przypadku miód dla uszu. Uświadamiam sobie, że Zona to przecież jeden wielki rezerwat przyrody. Jest domem dla Koni Przewalskiego, wilków, rysi, dzików, niedźwiedzi – praktycznie wszystkiego, czego wolałbym uniknąć.
Zatrzymuję się, żeby sprawdzić swoją lokalizację na wcześniej pobranych mapach offline, ponieważ jak mogłem się spodziewać – oczywiście nie ma nawet jednej kreski zasięgu. Co gorsza – okazuje się, że domyślnie włączona opcja aktualizowania godziny wg odbiornika GSM zaczęła wariować i zegar wskazuje 7 rano.
Z przeglądania map wyrywa mnie szelest dochodzący z krzaków. Odwracam się i oczywiście niczego nie zauważam – oczy oślepione przez telefon niezbyt chętnie adaptują się do ciemności. Czuję się strasznie nieswojo. Każde kolejne zatrzymanie tylko potęguje strach. Dlaczego? Jadąc masz wrażenie, że zawsze możesz depnąć na pedał i uciec przed kimś/czymś, hipotetycznie cię goniącym. Stojąc zaś, otacza cię jedynie (lub aż) ciemność i niepokojące dźwięki dochodzące do twoich uszu z każdej możliwej strony. Postanawiam nie zatrzymywać się bez wyraźnej przyczyny starając się pogodzić kontrolowanie lokalizacji z jazdą, jednak nic nie widząc raz za razem omal nie wpadam do rowu.
W międzyczasie przypominam sobie radę swojego brata – „mów do kamerki, którą masz na głowie tak jakby to była relacja live. Będąc sam poczujesz obecność <<niewidzialnych>> widzów”. Próbuję się do tego zastosować – o dziwo pomaga. Zaczynam pozdrawiać znajomych, rodzinę, a słysząc „dziwne dźwięki z krzaków” żegnam się z bliskimi, tak na wszelki wypadek.
„Przynajmniej będziecie mieli nagraną moją śmierć” – myślę.
(…)
Wiedząc, że na pewno psychika nie pozwoli mi skrócić drogi przez las, postanawiam wdrożyć plan B, czyli nocleg w pobliskiej wiosce W. GPS w telefonie pokazuje, że to niedaleko, raptem kilka kilometrów. Po drodze muszę tylko skręcić w boczną drogę, żeby nie wjechać prosto w objęcia milicjantów w KPP i praktycznie jestem zbawiony. No chyba nie….
Kropka na mapie wskazująca moje położenie wyraźnie pokazuje, że jestem w środku wspomnianej wsi. Patrząc jednak dookoła widzę tylko Ciemny Straszny Las. Myślę – pojadę jeszcze kilkaset metrów i może coś mi się rzuci w oczy. Po kilometrze jazdy rower zaczął generować dość głośne dźwięki. Zatrzymałem się. Przyczyna okazała się błaha – między koło, a ramę wpadł liść. Wyjąłem go i zaświeciłem odruchowo latarką w pustkę po mojej lewej stronie i zauważyłem to:
Ledwie powstrzymałem się od krzyku. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to, co wygląda jak człowiek, w rzeczywistości jest tylko elementem dekoracyjnym murku okalającego czyjeś dawne gospodarstwo.
Uznałem, że skoro już nie jadę, jest to dobry moment, aby zejść z roweru i poszukać miejsca na nocleg.
(…)
Po dotarciu do pierwszego zabudowania, dom okazał się kompletną ruiną. Przeżarte deski podtrzymujące strop nie wytrzymały próby czasu i po prostu wpadły do wnętrza izby. Kolejny dom – tak samo. Po niezbyt owocnych poszukiwaniach doszedłem do wniosku, że powinienem szukać czegoś zbudowanego z cegły. Po chwili znalazłem idealną chatkę. Kilka, w miarę czystych pokoi, szyby w oknach i zamykane na haczyk drzwi.
Wróciłem po bagaże w postaci roweru i plecaku zostawionych przy drodze i… zgubiłem się, nie potrafiąc już znaleźć drogi do domku. Na szczęście nie miałem wielkich problemów ze znalezieniem podobnego. Wracając kolejny raz po bagaże (nie ma sensu pchać się z nimi na poszukiwania noclegowni) sięgnąłem odruchowo do kieszeni, poczułem jednak pustą kieszeń. Tak, Zgubiłem telefon! Zacząłem nerwowo łapać się za każdy możliwy skrawek ubrań, jednak telefonu nigdzie nie było. Wiedziałem, że w nocy będzie to jak szukanie igły w stogu siana, no ale cóż – trzeba spróbować. Zacząłem cofać się w okolice chatki, obszedłem ją trzy razy i nic… Zdesperowany, wracając po rower, coś zamigotało w trawie odbijając światło latarki. Cud! Mój smartfon. Leżał oczywiście w losowym krzaku, przy losowym drzewie. Pocałowałem zgubę i obiecałem, że już nigdy jej nie zostawię samej.
(…)
Wiedząc, że nic na to nie poradzę spróbowałem zasnąć. Gdy już byłem na granicy jawy i snu, z tego drugiego wybudziło mnie drapanie do drzwi. Schowałem się głębiej do śpiwora, i mocno dzierżąc latarkę w jednej, a nożyk do obierania jabłek w drugiej ręce przygotowałem się na najgorsze…
“Opowieść stalkera, czyli jak spędziłem samotną noc w Prypeci”