– 26 kwietnia na zawsze pozostanie dla mnie ostatnim dniem beztroski w moim życiu. Pewnie też ostatnim dniem dzieciństwa. (…) Późniejsze wydarzenia to już drugie życie – powiedział Aleksander Sirota w rozmowie z serwisem licznikgeigera.pl. Szef organizacji Centr Pripyat.com zaznaczył, że jego głównym zadaniem jest „zachowanie pamięci o wydarzeniach z 1986 roku – o tym, że istniało miasto Prypeć i o tym, co się z nim stało w rezultacie wydarzeń, za które tak czy inaczej odpowiedzialny jest człowiek”. Tym bardziej, że – jak podkreślił „mer” Prypeci – w perspektywie najbliższych 10-20 lat miasto to pozostanie tylko w naszych wspomnieniach.
Tomasz Róg: 26 kwietnia 1986 r. – ta data na stałe wpisała się w historię Pana, pańskiej rodziny, Ukrainy, ale także Europy i całego świata. Miał Pan wtedy niespełna 10 lat. Jakie uczucia towarzyszą Panu na wspomnienie o tamtym dniu?
Aleksander Sirota: 26 kwietnia na zawsze pozostanie dla mnie ostatnim dniem beztroski w moim życiu. Pewnie też ostatnim dniem dzieciństwa, jakkolwiek górnolotnie to nie zabrzmiało. Późniejsze wydarzenia, rozpoczynające się od ewakuacji w dniu 27 kwietnia, rozłąka z bliskimi, lęk przed przyszłością, pierwsze problemy ze zdrowiem i miesiące, które spędziłem w szpitalu, to wszystko to już drugie życie, które stało się dla nas nową rzeczywistością.
26 kwietnia był normalnym, ciepłym, sobotnim dniem. Chociaż może był zbyt ciepłym jak na tę porę roku. Rano, podobnie jak moi rówieśnicy, poszedłem do szkoły, nawet nie przypuszczając, że w odległości 2,5 kilometra od mojego domu dzieją się rzeczy, które złamią nasze życie.
Nad miastem nie wisiały kłęby dymu. Żadnych zewnętrznych oznak awarii w elektrowni nie zaobserwowano. To był zwykły sobotni ranek. Ludzie chodzili po ulicach, dzieci szły do szkoły. Być może najdziwniejszą rzeczą, jaką zapamiętałem z tego ranka, była niezwykle duża liczba pojazdów do polewania ulic. Ale można było to wytłumaczyć zbliżającymi się świętami.
O tym, że w elektrowni coś się stało, dowiedziałem się od kolegów z klasy na przerwie po pierwszej lekcji. Tata któregoś z nich pracował w elektrowni, zadzwonił do domu i opowiedział o pożarze. I to było wszystko na tę chwilę. Aż do wieczora 26 kwietnia mieszkańcom miasta nie przekazano jakichkolwiek oficjalnych czy “prawie oficjalnych” informacji o wydarzeniach w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Dopiero wieczorem, około godziny 17 lub 18 do mieszkań zaczęli dzwonić pracownicy komunalnego przedsiębiorstwa mieszkaniowego, którzy informowali mieszkańców o tym, że w elektrowni wybuch pożar i konieczne są przygotowania do ewakuacji na dwa, trzy dni.
Sama ewakuacja rozpoczęła się dopiero o godz. 14 w dniu 27 kwietnia. Oficjalnie ogłoszono ją przy pomocy miejskiej sieci głośników w samo południe.
Moim głównym zadaniem jest zachowanie pamięci o wydarzeniach z 1986 roku.
Awaria reaktora, ewakuacja, utrata domu, pobyty w szpitalach, tułaczka – chyba nic gorszego młodemu człowiekowi przytrafić się nie może. Wiele osób walcząc z traumą odcina się od swojej przeszłości. Pan tego nie zrobił i od lat działa na rzecz ochrony i zachowania pamięci o Prypeci. Co Panem kierowało przy podejmowaniu decyzji o takiej, a nie innej działalności? Tęsknota?
Przede wszystkim ja nie wybrałem tej drogi, a raczej ona wybrała mnie. Starałem się pracować w różnych obszarach, dalekich od tematów czarnobylskich i prypeckich, ale zawsze powracałem bez względu na to, co robiłem.
Jak pańskie wspomnienia z dzieciństwa korespondują z obecnym wyglądem Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia?
Przede wszystkim spędziłem już we współczesnej Zonie znacznie więcej czasu, niż przed awarią. Zmiany od 1992 roku faktycznie zachodzą na moich oczach. Wspominam miasto jako żywe. I w zasadzie ono takie jest, po prostu nie my w nim żyjemy.
Przez wielu jest Pan nazywany „merem Prypeci”. Ten tytuł to duże zobowiązanie w Pańskiej działalności – jako przewodnika, szefa organizacji Pripyat.com, twórcy projektu Pripyat 3D i dziennikarza. Co Pan chce przekazać młodszemu pokoleniu poprzez swoją działalność?
Moim głównym zadaniem, jak myślę, jest zachowanie pamięci o wydarzeniach z 1986 roku – o tym, że istniało miasto Prypeć i o tym, co się z nim stało w rezultacie wydarzeń, za które tak czy inaczej odpowiedzialny jest człowiek.
Z roku na rok zwiększa się liczba turystów odwiedzających Strefę Wykluczenia. Jak Pan myśli, czym dla nich jest Zona? Miejscem pamięci i zadumy, urzeczywistnieniem pejzaży gier komputerowych, w które wcześniej grali, a może czymś na kształt parku rozrywki?
Och, to jest bardzo indywidualne i nieistotne, moim zdaniem. Ważniejsze jest to, jacy oni ze Strefy Wykluczenia wyjeżdżają. Jeśli po tej podróży oni mogą inaczej spojrzeć na swoje życie, wyobrazić sobie siebie na naszym miejscu, a później w swoim życiu nie dopuszczą do nowych “Czarnobyli”, dużych i małych, to znaczy, że nasza praca nie jest na próżno.
Oprowadzając grupy po Zonie często korzysta Pan z tabletu, na którym pokazuje Pan zdjęcia z przeszłości. Jakie są reakcje turystów na przekazywaną przez Pana narrację? Jakie zadają najczęściej pytania?
Tablet jest dla mnie narzędziem pracy, który pozwala mi na pewnego rodzaju otwarcie “okien do przeszłości”, pokazując ludziom zdjęcia i filmowe kroniki miasta sprzed awarii. To ma niesamowity wpływ na oglądających. To jest znacznie bardziej efektywne, niż oglądanie tych samych materiałów w domu na komputerze. Bardzo żałuję, że teraz, przy istnieniu odpowiednich technologii, nie mam możliwości pokazania tego wszystkiego na dużym “ekranie”, na przykład przy pomocy projektora.
Turyści z pewnością pytają Pana o skutki zdrowotne awarii w elektrowni. Co im Pan mówi? Jakie podaje dane? Czy wierzy Pan raportowi Komitetu ONZ do Spraw Efektów Promieniowania Atomowego (UNSCEAR)?
To jedyny wątek, o którym staram się nie mówić. A zainteresowanych odsyłam do książki mojej mamy pt. “Syndrom prypecki”. I nie, nie wierzę tym danym.
Boję się, że w perspektywie 10-20 lat Prypeć zostanie tylko w naszych wspomnieniach.
Jaka przyszłość czeka Prypeć? Wydaje się, że czas i szabrownicy już na dobre przekreślili możliwość zachowania miasta dla przyszłych pokoleń.
Przez wiele lat marzyłem, że Prypeć stanie się miastem-muzeum z oficjalnym statusem, że procesy destrukcji będzie można zatrzymać, a budynki zakonserwować. Niestety, dziś mogę powiedzieć, że zaczęliśmy o tym myśleć zbyt późno.
Proces niszczenia jest nieodwracalny i boję się, że w perspektywie 10-20 lat Prypeć zostanie tylko w naszych wspomnieniach.
A jaka przyszłość czeka Zonę i elektrownię. Kiedy rozmawiałem z przewodnikiem po elektrowni, Antonem Powarem, w jego głosie słychać było nutkę melancholii i wiary w to, że gdyby nie decyzje Unii Europejskiej, elektrownia mogłaby z powodzeniem pracować do dzisiaj a podobna awaria już by się nie wydarzyła.
Byłoby sprawiedliwe, jeśli Strefa Wykluczenia, która powstała w rezultacie działalności człowieka w przemyśle jądrowym, stała się strefą możliwości dla alternatywnych technologii energetycznych lub obszarem chronionym, na którym destrukcyjna działalność człowieka będzie minimalna. Oczywiście, byłbym szczęśliwy z tego powodu.
Na zakończenie naszej rozmowy chciałbym zapytać, czego mogę życzyć Panu, pańskiej rodzinie i mieszkańcom Prypeci?
Życzmy sobie wszyscy tego, abyśmy dożyli dnia, w którym będziemy pewni, że nowe “Czarnobyle” nie będą już możliwe. I nie mówię tu tylko o awariach w elektrowniach jądrowych.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Więcej o Aleksandrze Sirocie przeczytacie także w artykule pt. „Aleksander Sirota – mer Prypeci”.
Była to dla mnie wyjątkowa rozmowa. To właśnie Aleksander Sirota był moim pierwszym przewodnikiem po Strefie Wykluczenia. Mogę więc stwierdzić, to dzięki niemu stałem się pasjonatem Zony. Spotkałem go w Prypeci podczas mojej drugiej wizyty. I tak, od słowa do słowa, doszło do tego wywiadu.