O samosiołach powstało już wiele filmów i artykułów prasowych. Dla jednych są magnesem przyciągającym na wycieczkę do Zony, dla innych ostatnimi świadkami wydarzeń sprzed blisko 34 lat. My powróćmy na chwilę do 1988 r. Oto artykuł o osobach, które postanowiły powrócić na swoją ojcowiznę. Tekst pt. „Obcy wśród swoich” pojawił się w numerze 9 gazety „Trudowaja wachta” z 13 maja 1988 r.
„Korogod, Razjezża – migotają nazwy bezludnych wsi. Zarośnięte chwastami podwórka, puste okna domów, znaki »Zakaz wjazdu na pobocze«, »Skażone pobocze«.
Wieś Ilińce w niczym się nie odróżnia od wcześniejszych. Na drzwiach posterunku milicji (wcześniej było tam przedszkole) wisi tabliczka z informacją: „Na patrolu we wsi”. W zapuszczonym ogrodzie widać garbiącą się postać kobiety.
Arina Iwanowna nie dotarła do rodzinnej wsi przez punkt kontrolny, chociaż 66-letniej kobiecie nie było łatwo przejść pod drutem kolczastym. W strefie mieszka od maja 1987 r.
– Właśnie plewię – mówi staruszka opierając się o łopatę. – Zaraz trzeba sadzić ziemniaki, trochę owsa też posieję. Tam rodzina Tomczenków w trójkę w ogrodzie… A mnie jednej, oczywiście, trudno…
Arina Iwanowna już od dawna żyje sama. Żyła tak w Jagodzinie i do domu wróciła sama, gdy życie po ewakuacji stało się nieznośne…
– A jak pani przetrwała zimę?
– Rozebrałam stodołę, aby mieć drewno. Na kolejną zimę jeszcze jedną rozbiorę.
Rodzina Tomczenków żyje po sąsiedzku. 60-letni Michaił Awksientjewicz z żoną oraz jej matką, 80-letnią Ariną Afanasjewną, z kopca wybrali ubiegłoroczne zapasy ziemniaków. Wrócili ubiegłej wiosny, kiedy przekazany im w rejonie jagodzińskim dom, jak mówią, zaczął się rozpadać w oczach. Popękały ściany i sufit, fundament zaczął osiadać.
– Nie mogliśmy liczyć na budowlańców. Mieli bardzo mało czasu – wyjaśnia gospodarz. Zwrócili się więc do przedstawiciela kołchozu. Ten poradził pozalepiać szpary. Ale cóż to da, jeśli sufit nad głową trzeszczy. Gdzie się podziać? Postanowili wrócić do domu.
Pokonując drut kolczasty przy pomocy drabin wrócili do domu ścieżkami znanymi z dzieciństwa.
– Milicja zatroszczyła się o samowolnie powracających osiedleńców – stwierdził naczelnik Czarnobylskiego Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych, podpułkownik S. S. Nosko. – Funkcjonariusze ich spisali, zaoferowali im pomoc w dobrowolnym opuszczeniu strefy. Jednak konkretnych zarządzeń dotyczących tego, jak postępować z tymi ludźmi, nie było. Nie mamy moralnego prawa pozostawiać ich samym sobie. Nie możemy o nich zapominać. Oni przeżyli wojnę, całe życie pracowali w kołchozie. To nasi sowieccy ludzie.
– Teraz i milicjanci pomagają. Płot naprawią, porządku pilnują, nawet dzielą się jedzeniem – mówią staruszkowie.
Pierwsi zaczęli wracać w kwietniu ubiegłego roku. Jak gdyby zaledwie wczoraj zamknęli swoje bramy. Różnica to wysokie chwasty i niezwykłe dla gospodarzy puste zagrody, a także rozpięte namioty żołnierzy. Poprosili o kontrolę produktów, wody, ziemi i drewna. Wojskowi stwierdzili »Nie przekracza normy«.
Nie było nawet mowy o powrocie do rejonu jagodzińskiego. A i oni nie byli tam zbyt oczekiwani. Nie tylko w Jagodzinie. Nie ma co ukrywać – i w Zhuriwce, i w Makarowie, i nawet w Kijowie byli tacy, którzy spoglądali z ukosa na przyjezdnych i ich przeklinali. A i starszym znacznie trudniej niż młodym przyzwyczaić się do życia w nowym miejscu.
Teraz sklep obwoźny trzy razy w tygodniu przywozi chleb, czasami mleko. Przed sklepem spożywczym zbierają się starcy i staruszki. Od rana wyczekują samochodu.
– Dziękujemy za chleb. Ale nam jeszcze soli, kasz, mięsa choćby od czasu… Może by i jakiś sklepik otworzyli – przerywa jedna kobieta drugiej.
– A jeszcze by radio naprawili. Po burzy nie działa – podchwytują staruszkowie. – Lekarzy i jakichkolwiek lekarstw. Pogotowie ratunkowe przyjeżdża do wsi, ale nikt nie wie, kiedy ono się pojawi. I gazet byśmy chcieli.
I takie to problemy. Staruszkowie zabawiają się opowieściami o tym, że przyjechał „ważny generał z Moskwy”, który obiecał, że „drut” przeniosą. Będą wtedy żyć z nimi dzieci i wnuki.
– Chłopcy, zostaniecie u nas? Panny się u nas znajdą. Tu jest tak pięknie.
…Bocianowi gniazdo służy długo. Ptaki te wiją swoje gniazda na dachach domów, drzewach i słupach telefonicznych. W Ilińcach bocianie gniazda są prawie na każdym dachu. – W Jagodzinie bocianów nie ma… – wzdychają staruszkowie.
Wcześniej w Ilińcach znajdował się kołchoz imienia XX zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Tym, którzy powrócili, teraz wypłacają emerytury. Każdy, jak dotąd, zajmuje się swoim gospodarstwem. Mieszkańcy kupili kury i krowy, ale i przyzwyczajenie do wspólnej pracy jest silne. Postanowili więc stworzyć spółdzielnię, aby hodować świnie i cielęta. 12 kilometrów dalej znajduje się wieś Dąbrowaja. Jest poza strefą. Dogadali się więc z sąsiednimi kołchozami.
Osiedleńcy odprowadzają nas do drogi.
– A to nasi pobratymcy.
Na marmurowej tablicy wyryto 199 nazwisk tych, którzy nie wrócili z wojny. 26 Struków, 23 Semjenków, 17 Juszczenków… Na płycie całkiem sporo świeżych wieńców. Prawie na każdej wstędze maleńka gwiazdeczka.
Wracamy drogą. Kierowca opowiada, że wczoraj do Ilińców podwoził jedną staruszkę z tobołkiem.
P. Niemirowskij
I. Czereszniskij”
Od redakcji gazety:
„Ludzie w strefie żyją nie tylko w Ilińcach. Samowolnie przez ogrodzenie przeszło ponad tysiąc osób. Ludzi tych w chleb i mleko zaopatruje Czarnobylski Okręgowy Komitet Wykonawczy. Powiedzmy wprost: ludzie ci wrócili bezprawnie. Skazali się na życie w oderwaniu do świata zewnętrznego i ograniczenie swoich praw obywatelskich. Skutki takiego życia trudno przewidzieć. Problem jest jednak złożony. Co lepsze: pozwolić staruszkom żyć w ich domach i stworzyć im normalne warunki do życia, czy też znów wysiedlić bez zapewnienia przyzwoitego mieszkania? Trudno to rozstrzygnąć. Jednak to wymaga rozstrzygnięcia”.
Gazeta „Trudowaja wachta” była wydawana przed administrację przedsiębiorstwa „Kombinat” przy resorcie energii atomowej ZSRR. Redakcja mieściła się w Czarnobylu. Numer z 13 maja 1988 r. wydano w liczbie 4000 egzemplarzy.