Licznik Geigera

Jak upały to do Zony, do Zony… – część V

Fot. Staszek (stalker)

Jak pertraktować i żartować z policją? Jak poważne konsekwencje może mieć zatrzymanie za nielegalne przebywanie w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia i jak szybko można płynąć motorówką po rzece Prypeć? Oto piąta część opowieści stalkera Stanisława o jego „upalnej” wyprawie do Zony w czerwcu 2019 r.

Nowoczesna łódź motorowa zbliżała się do brzegu. Szybko zarzuciłem na siebie spodnie i koszulkę, żeby nie witać jej załogi samych bokserkach. Z tej odległości rozpoznałem już charakterystyczne, ciemnogranatowe uniformy – to była policja.

Ratowanie się ucieczką nie wchodziło w grę. Zawartość naszych plecaków praktycznie w całości leżała na trawie. Samo pakowanie zajęło by nam kilka minut, a rozstawać się z nimi nie zamierzaliśmy. Jedyna myśl, którą miałem w głowie: „Jakim cudem oni tutaj podpłynęli?”, przypomniała mi kolejny raz, żeby nigdy sobie nie wmawiać: „Tutaj na pewno mnie nikt nie znajdzie”.

Podszedłem do brzegu naszej niewielkiej zatoki i zastanawiając się, jak to możliwe, że łódka nie zaryła o dno złapałem rzuconą przez policjanta linę i przywiązałem do drzewa.

– Dobroho dnia – przywitałem się, podając rękę jednemu z nich.
– Zdrastwuj, co wy tu robicie?
– Jak to co? Odpoczywamy, opalamy się!
– Dobra, dobra, ale kim wy jesteście, macie przepustki?
– Nie no, nielegalnie tu przyszliśmy.
– Serio? W taki upał, chciało się wam?

Podczas rozmowy z policją dotarło do mnie, jak groteskowo musiało to wyglądać z zewnątrz: dwóch stalkerów stojących przy swoich hamakach, rozmawiających z policją… i to wszystko w Prypeci!

– To co będzie dalej? – zapytałem.
– Jak to co? Zabieramy was do Czarnobyla”- odpowiedział zdecydowanie policjant.

Próby dogadania się z funkcjonariuszami nie zapowiadały się zbyt kolorowo.

Było ich trzech. Pierwszy – sternik motorówki, lekko po czterdziestce wydawał się człowiekiem, z którym najprędzej uda się dobić targu. Drugi – w podobnym wieku – łysy, napakowany, ważył grubo ponad 100 kilogramów i jednym ciosem byłby w stanie powalić kilku dorosłych mężczyzn. Sprawiał wrażenie niezbyt inteligentnego, choć raz po raz rzucał czarnym, dotyczącym nas humorem. W końcu ostatni, trzeci – ich przełożony. Myślę, że miał koło sześćdziesiątki. Twarz mocno pomarszczona, przepalona. Siwy, gęsty wąs tylko dodawał jej surowego wyrazu. Najbardziej zainteresował mnie fakt, że miał na sobie t-shirt z logiem gry „Chernobylite” polskiego studia The Farm 51. Próbowałem wykorzystać ten fakt w pertraktacjach.

Słoneczny patrol. Fot. Staszek (stalker)

Pokazaliśmy to co mamy przy sobie, wyjęliśmy wszystko z kieszeni i daliśmy do wglądu paszporty. Kamerkom, nożom i latarkom poświęcili więcej uwagi, a część z nich wzięli ze sobą, obiecując, że nam je zwrócą. Zgodnie z prawdą powiedzieliśmy, gdzie leżą nasze plecaki i że trochę nam zajmie pakowanie się.

W trakcie, gdy mój kompan oddalił się w tym celu na kilkanaście metrów, ja starałem się przekonać policjantów, że jesteśmy normalnymi ludźmi i nie przyjechaliśmy tu z niecnymi planami. Po prostu, zwykli stalkerzy, którzy chcieli sobie odpocząć od codziennego żywota. Po skończeniu mojego wywodu zauważyłem, że dwóch mundurowych chciało nawet coś powiedzieć, spróbować się dogadać, ale najstarszy – ich dowódca zgasił jakiekolwiek próby jednym zdaniem: „Nie ma takiej opcji, zabieramy ich do Czarnobyla”. Każde moje pytanie było kwitowane taką samą, przeczącą odpowiedzią. Nawet „przypadkowe” wypadnięcie z mojej kieszeni kilkuset dolarów nie dało żadnego efektu. Ukraina widocznie zmienia się na lepsze.

Postanowiłem wykorzystać jeszcze jedną szansę. Jeden z funkcjonariuszy zapytał mnie, gdzie się podział mój kolega. Odpowiedziałem, że jest zajęty pakowaniem swoich gratów kilkanaście metrów dalej i możemy pójść razem zobaczyć, na jakim jest etapie. Sternik łódki, czyli ten najbardziej sympatyczny poszedł za mną. Gdy oddaliliśmy się już na bezpieczną odległość postanowiłem podjąć próbę jeszcze raz.

– Dobra, jaka jest szansa na dogadanie się? Oszczędzimy sobie wzajemnie czasu – my wyjdziemy z miasta i już się tutaj nie pojawimy, a wy nie będziecie musieli wypełniać tony papierów – dokładnie tak bym zapytał, gdybym miał już doświadczenie, które nabyłem kilka godzin później. Dlatego powiedziałem jedynie; „Hej, weźmy się dogadajmy”. Odpowiedź mnie niestety nie zaskoczyła: „Ze mną i z grubym bez problemu się dogadasz, już dawno byśmy odpłynęli i nie byłoby problemu, ale widzisz tego starego? Ciężki temat, możesz próbować, ale my go na pewno nie przekonamy.”

Karol już kończył załadunek plecaka. Pośpieszyłem go, mówiąc mu, że i tak będzie całą zawartość jeszcze nie raz wybebeszał. Wróciliśmy do policjantów. Zapytałem ich jeszcze raz ,czy mamy inny wariant, przy okazji rzucając zdawkowe: „Koszulka Chernobylite – znajomi tę grę robili”. Odpowiedział tylko: „Każdy może sobie ją kupić w kiosku na Dytjatkach”.

Męcząc się z hamakami, w końcu za pomocą noży je odwiązaliśmy i ruszyliśmy za policjantami w kierunku motorówki. Każde moje pytanie w kierunku najgrubszego z policjantów (dalej zwanego po prostu „Grubym”) odnośnie naszej przyszłości, kończyło się żartobliwą odpowiedzią: „Jak to co? Tjurma! [więzienie – ros.] Tjurma i deportacja!”

Wykorzystując moment, w którym żaden z policjantów nie patrzył na nas, wyciągnąłem aparat i zrobiłem poniższe zdjęcie. Dlaczego każde zdjęcie zrobione w konspiracji musi być niewyraźne, zniszczone lub jakkolwiek inaczej być po prostu zepsute? Wgramoliliśmy się na łódkę i po kilku manewrach wypłynęliśmy na rzekę Prypeć.

Po lewej dowódca, po prawej „Gruby”. Fot. Staszek (stalker)

Sternik nie oszczędzał silnika. Płynęliśmy z prędkością niemal 30 węzłów, czyli ponad 50 kilometrów na godzinę, co na wodzie jest nie lada wyczynem. Starałem się wypytać „Grubego” o nasze dalsze losy, jednak co drugie słowo nikło w świszczącym nam w uszach wietrze, a głośna muzyka puszczona z zamontowanego na motorówce radia skutecznie zagłuszała mój niezbyt donośny głos.

Gdy w radiu zaczął lecieć się pewien hit ze złotych lat osiemdziesiątych, „Gruby” powiedział: „Może zatańczycie. Żaden stalker nie miał jeszcze imprezy na policyjnej łódce”. Zacząłem kołysać się dla żartu w rytm muzyki, czym wprawiłem policjantów w dobry humor. Nie powiem – przyjemnie było przy ponad trzydziestostopniowym upale mknąć z wiatrem we włosach dość nietypowym jak dla stalkera środkiem transportu. Jak stwierdził jeden z funkcjonariuszy: „Powinniście się cieszyć. Jesteście pierwszymi stalkerami, którzy płyną z nami po rzece. Poza tym powinniście nam dziękować, bo uratowaliśmy was przed udarem słonecznym” – dodał z uśmiechem na ustach.

Zapytałem „Grubego”, czy mogę zrobić zdjęcie moją Smieną. Odpowiedział: „Dobra, ale ostrożnie, żeby stary nie widział. Daj mi, to ja to zrobię”. Ustawiłem to, co było do ustawienia, pokazałem mu, co ma nacisnąć i wiedząc, że i tak to zepsuje, dałem mu aparat. Oczywiście zdjęcie wyszło w połowie ucięte i rozmazane, ale zgodnie z zasadą, że konspiracyjne materiały muszą być tragicznej jakości.

Po lewej „Gruby” jeszcze na brzegu. Po prawej (i poniżej) zdjęcie zrobione właśnie przez niego.
Jedyna pamiątka z płynięcia motorówką. Sto lat temu robiono lepsze zdjęcia!

„Gruby” zaproponował mi, żebyśmy zeszli pod pokład. Było mi to ogromnie na rękę – w końcu mogłem w spokoju zamienić z nim kilka słów bez ryzyka, że ktoś inny nas usłyszy. Usadowiliśmy się na kanapach, które pewnie mają swoje nazwy w żeglarskim slangu, i zapalając policjantowi i sobie papierosa zadałem jeszcze raz pytanie: „Dobra, ale tak na serio – co będzie dalej? Za bardzo jestem związany ze strefą, w ogóle z Ukrainą, żeby tak dostać zakaz wjazdu do tego kraju i przestać tu jeździć.”

– Ale ty się w ogóle nie przejmuj, nic wam przecież nie zrobią. Zawieziemy was na posterunek, podpiszecie jakieś dokumenty, dadzą jakiś mandat i będzie po wszystkim – uspokoił mnie.
– No to chwała Bogu. A powiedz mi, jak wy w ogóle nas tu zauważyliście? Ktoś wam powiedział, bo widziałem, że helikopter nad nami przelatywał, kiedy opalaliśmy się nad rzeką, czy może sami po prostu patrolowaliście ten teren i nas wyhaczyliście.
– Gdyby nie ten czerwony ręcznik jednego z was to nawet byśmy nie podpłynęli. Z daleka nie było nikogo widać.

Później dowiedziałem się od Karola, że to ręcznik reklamowy popularnej niegdyś strony internetowej z nazwijmy to… anonsami towarzyskimi.

– Ale kurcze, tyle razy się tu kąpałem, a nigdy jeszcze nie widziałem ani jednej motorówki. Nie słyszałem, żeby policja patrolowała te tereny.
– Masz rację. Dostaliśmy te łódki jakiś miesiąc temu. Teraz pływamy praktycznie od Czarnobyla, aż pod samą Białoruś. Jesteście pierwszymi, których tutaj złapaliśmy, więc możecie się pochwalić takim jak wy, że płynęliście motorówką po Prypeci.

Skończyliśmy palić. „Gruby” poprosił, żebym włączył galerię zdjęć i pokazał mu wszystkie zdjęcia, gdzie chodziliśmy. Zaśmiał się widząc, że do Zony wpływaliśmy pontonem, stwierdzając: „No i widzicie? W ten sam sposób wypływacie”. Opowiedziałem mu jeszcze kilka historii z wyjazdów – o tym, że byłem miesiąc, że kilka razy byłem tu sam, że na tym brzegu spędzałem też dwa lata wcześniej swoje urodziny i wtedy na pewno nie dopłynęliby do nas do brzegu ze względu na niski stan rzeki.

Po wypaleniu kilku papierosów wyszliśmy na pokład. Mijaliśmy właśnie jedyny samochodowy most na północ od Kijowa, który łączy dwa brzegi Prypeci. Zauważyłem, że gruby ma dość nowocześnie wyglądającą broń i zapytałem kurtuazyjnie o to, co to za model. Dumnie wyjął i powiedział, że to ukraiński Fort-17 i że to skok cywilizacyjny – szczególnie, że niektórzy policjanci w strefie dalej noszą radzieckie Makarowy.

Znaleźliśmy się już na wysokości miasta Czarnobyl. Na brzegu znajdowało się wielu pracowników strefy. Niektórzy w samych kąpielówkach łowili ryby. Inni opalali się. Niektórzy po kolana w wodzie schładzali się w rzece. Podpłynęliśmy do nich. Byłem przekonany, że posypią się mandaty, gdyż takie czynności jak pływanie w rzece, chodzenie w krótkim rękawie i spodniach, nie mówiąc już o siedzeniu w samych slipach, czy – o zgrozo – łowieniu ryb są w Zonie zakazane. Rybołówstwo zaś – karane – i to nie jako wykroczenie, a przestępstwo.

Policjant, gdy znaleźliśmy się odpowiednio blisko zapytał ich: „Wy tutejsi?”. Gdy odpowiedzieli twierdząco, popłynęliśmy dalej. Kocham ten kraj.

Zdecydowanie jest tu za mało obrazków, dlatego wrzucam wycinek z „moich tras”. Fot. Google Maps

Przyjemny rejs niestety zdawał się dobiegać końca. Na mniej zarośniętym brzegu pojawił się oliwkowy UAZ i to w jego stronę nasz sternik skierował motorówkę. Zanim przybiliśmy, najgrubszy z policjantów poprosił nas jeszcze o pieniądze – jak to stwierdził – „na paliwo”. Jako, że była to dość symboliczna kwota, nie starałem się nawet kłócić o zasadność jej płacenia.

Ostrożnie, żeby na sam koniec nie skompromitować się efektownym upadkiem do wody wygramoliliśmy się z łódki i stąpając, wciąż obolałymi po nocnym marszu stopami po zabłoconej trawie ruszyliśmy w kierunku radzieckiego jeepa. Szybkie przywitanie, przedstawienie się i odsłuchanie tradycyjnego – jak zdążyłem już zauważyć – żartu ze strony policjantów, że to plecaki powinny jechać na fotelach, a my w „klatce” z tyłu i już siedzieliśmy w środku. Wierząc, że następne działania ukraińskiej policji wobec nas pójdą już z górki, ruszyliśmy w górę ulicy, w kierunku komisariatu.

Więcej opowieści Stanisława na stronie internetowej opowiescistalkera.blogspot.com.

Jak upały to do Zony, do Zony… – część IV