Licznik Geigera

„Dziewięć. Prawie dziewięć godzin”

Fot. Bartłomiej Ratajski

Poprosiliśmy Bartłomieja Ratajskiego – gościa pierwszego wydania CZARNOBYLive w 2021 r. o kilka zdań, swoich przemyśleń na temat przygód, jakie spotkały go w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia podczas jego stalkerskiej wyprawy.

„Dziewięć. Prawie dziewięć godzin. Naprawdę tyle mi zajęło przejście zaledwie dwudziestu kilometrów? OK, może ponad dwudziestu. Wytyczona na podstawie zdjęć satelitarnych trasa z Łubianki na Bowyszcze okazała się prowadzić na bagna, musiałem więc wymyślić nową. Ale ile to było, dwa? Trzy dodatkowe kilometry? Nie liczę. Szkoda sił.

Gdzieś po drodze leży sobie podkładka do siedzenia, którą gałęzie ściągnęły mi z plecaka. Gdzieś na tej przecince, co to miała być. A nie było. Ot, Zona pokarała za zbytnią wiarę w technologię. Z kiedy były te zdjęcia? Sprzed trzech lat? Pięciu? Nie sprawdzę teraz.

Jaki był mój najlepszy czas na dwadzieścia kilometrów z plecakiem? Cztery godziny? Bliżej trzech chyba… Ale to nie uwzględnia przedzierania się przez las, charakteryzujący się czymś, co przebieżnością można nazwać tylko przy dużej dozie dobrej woli. Nie uwzględnia patelni, którą słoneczko, wbrew wszelkim prognozom pogody, postanowiło urządzić chyba specjalnie dla mnie na początku kwietnia. Nie uwzględnia też odcisków, którymi otulone ciepłymi skarpetami stopy odpowiadają na próbę ugotowania ich w butach.

Podsumowując – dzień jak co dzień.

Znalazłem chatę w całkiem niezłym stanie. Nie wiem, dlaczego, ale jestem przekonany, że należała do nauczyciela. Może z uwagi na dużą liczbę książek walających się po podłodze? Jest też łóżko z materacem. Marzę, żeby się położyć, ale wiem, że wtedy już nie wstanę. Zrzucam plecak, zapamiętuję lokalizację.

Gdzie to ja jestem? Rzeczyca. W której jak wiadomo nic nie ma. Dziwny, futurystyczny pomnik, Garbaty Poleszczuk i dalsza trasa na Stare Szepielicze. Wszyscy wiedzą też, że nie ma źródeł wody. Najbliższa znana mi studnia jest w Nowej Kraśnicy, ale nie będę wracał trzech kilometrów tylko po to, żeby zatankować. Podczas likwidacji skutków awarii w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej imienia Włodzimierza Ilicza, studnie były masowo zasypywane. Ale czy serio odcięli likwidatorom wszystkie źródła wody?

Jeśli jest tu studnia, stalkerzy znaleźliby ją już dawno temu. Znaleźliby? Ale po co mieliby szukać, skoro wszyscy wiedzą, że nic tu nie ma. Eksploracja? A ile ja dziś wiosek minąłem bez zwiedzania, nastawiony na przejście określonego dystansu? Trzy?

Schodzę z drogi, kierując się między dalsze domostwa. Depczę wysoką do kolan trawę. Rozgarniam pchające się do oczu gałęzie. Poza uczęszczanym szlakiem mam poczucie, że mogę być pierwszym od trzydziestu lat człowiekiem, który stawia tu stopy. Przy wtórze ptasich głosów odgarniam kolejną gałąź i wtedy dostrzegam je: chatę z dala od drogi, a tuż przy niej – studnię z krystalicznie czystą wodą. Mój mały raj. Już wiem, że zostanę tu na dłużej.”

A tu znajdziecie wcześniejszy felieton Bartłomieja Ratajskiego – z 2017 r.:

“Strefa terapii. Miałem kiedyś lęk wysokości”